Miesiąc: sierpień 2020

Grzybicza czy bakteryjna? Jak rozpoznać infekcję intymną?

Okres urlopowy to czas, w którym oddajemy się relaksowi, zapominając o codziennych stresach. Wysoka temperatura, wilgoć, nieprzepuszczająca powietrza bielizna czy korzystanie z publicznych kąpielisk sprawiają, że ryzyko pojawienia się infekcji intymnych znacznie wzrasta. Niestety, dolegliwości te są na tyle dokuczliwe, że potrafią zepsuć wypoczynek. Warto wiedzieć zatem, jak się przednimi ustrzec.

Kwestia higieny intymnej, zwłaszcza latem i w czasie podróży, jest niezmiernie ważna. Kąpiele w publicznych basenach i innych akwenach wodnych sprzyjają rozwojowi bakterii i grzybów. Wyjazdy urlopowe wiążą się także z koniecznością korzystania z publicznych toalet, a te niestety – są siedliskiem niebezpiecznych dla zdrowia drobnoustrojów.
W kobiecej pochwie żyje na ogół kilkaset mikroorganizmów, jednak jedynie niewielka ich część może wywołać infekcję. W prawidłowo funkcjonującej florze bakteryjnej pochwy dominują pałeczki kwasu mlekowego, który nadaje jej środowisku wewnętrznemu kwaśny odczyn. Kiedy pH pochwy się podwyższa, wówczas drobnoustroje, jakie jak: rzęsistki, drożdżaki czy pałeczki E. coli namnażają się i wywołują infekcje intymne.

Infekcje intymne w podróży – jak im zapobiec?

Aby uchronić się przed infekcjami intymnymi w trakcie urlopu, pamiętaj o podstawowych zasadach utrzymania higieny – to najlepsza profilaktyka. Do kosmetyczki spakuj dobrej jakości żel lub płyn do higieny intymnej – taki, który nie zawiera szkodliwych barwników, parabenów czy substancji zapachowych. Korzystaj z preparatów dostępnych w aptekach, jednak pamiętaj o tym, że zbyt częste używanie tego rodzaju kosmetyków nie jest zalecane. Do mycia okolic intymnych nie używaj gąbek ani myjek – są siedliskiem bakterii i mogą zwiększać ryzyko infekcji. W podróży miej ze sobą jednorazowe nakładki na WC oraz chusteczki do higieny intymnej, by na wszelki wypadek móc się odświeżyć, kiedy nie będziesz miała dostępu do bieżącej wody. Jeśli nie ma takiej potrzeby, zrezygnuj z wkładek higienicznych oraz śpij bez bielizny. Pamiętaj też przede wszystkim o tym, że infekcjom intymnym mogą towarzyszyć inne choroby, dlatego pod żadnym pozorem nie lekceważ ich i w razie wystąpienia dolegliwości, po powrocie z urlopu skonsultuj się z lekarzem ginekologiem.

Grzybicza czy bakteryjna – różnice

W określeniu czy mamy do czynienia z grzybiczym, czy też bakteryjnym zakażeniem pochwy, pomocny jest wymaz, który wyraźnie wskaże przyczynę infekcji. Pobiera go lekarz podczas badania ginekologicznego.
Grzybica pochwy nazywana jest często drożdżycą lub kandydozą, ponieważ w większości  przypadków wywołuje ją grzyb z rodzaju Candida albicans. Do zakażenia dochodzi często w wyniku kontaktów seksualnych, ale także na basenie, w saunie czy publicznej toalecie. Na rozwój infekcji ma również wpływ nieprawidłowa dieta, na skutek której wzrasta poziom cukru we krwi – to „doskonałe” środowisko do rozwoju grzybów.
Bakteryjne zakażenie pochwy występuje wówczas, gdy chorobotwórcze bakterie namnażają się, zwiększając niemal tysiąckrotnie swoją liczebność. Należy pamiętać, że rozwojowi tego typu infekcji może sprzyjać nie tylko brak higieny intymnej, ale i nadmierne dbanie o nią, przejawiające się w stosowaniu zbyt dużej ilości silnych detergentów, jak mydło czy zwykły żel pod prysznic. Inną przyczyną zakażenia bakteryjnego pochwy mogą być zaburzenia hormonalne.
Choć objawy infekcji intymnych mogą wydawać się podobne, to jednak różnią się w zależności od tego, czy są spowodowane przez bakterie czy grzyby. To niezwykle ważne, by odpowiednio zdiagnozować przyczynę zakażenia, ponieważ przy każdej z tych infekcji leczenie przebiega inaczej. Na ogół towarzyszą im pieczenie, świąd, upławy czy parcie na pęcherz, jednak istnieją symptomy, które wstępnie pozwalają na rozpoznanie rodzaju infekcji.

Przy grzybiczej infekcji mamy do czynienia z intensywnym, nieustannym świądem – występuje on niemal zawsze. Pojawiają się także białe, bezzapachowe upławy o „serowatej” konsystencji, a dodatkowymi objawami może być bolesność i zaczerwienienie warg sromowych. Czynnikami ryzyka rozwoju tego rodzaju infekcji jest stosowanie antybiotykoterapii i innych leków obniżających odporność. Grzybica może pojawić się właściwie w każdym wieku. W przypadku zakażenia bakteryjnego pochwy, które występuje głównie w wieku rozrodczym, głównym objawem są białe upławy o luźnej konsystencji i nienaturalnym, silnym, rybim zapachu, którego nie można pomylić z żadnym innym. Świąd występuje rzadko, natomiast mogą pojawić się symptomy ogólnego zakażenia organizmu, jak: gorączka i uczucie zmęczenia. Czynnikiem ryzyka tej infekcji są kontakty płciowe przy jednoczesnej częstej zmianie partnerów seksualnych czy używanie wkładek antykoncepcyjnych. W tej infekcji, w przeciwieństwie do grzybicy, objawy narastają bardziej stopniowo.

lek. Ewelina Śliwka-Zapaśnik, ginekolog Grupy LUX MED

Aby zapobiec rozwojowi infekcji intymnych, warto skorzystać z rozwiązań zapobiegawczych. Podstawą jest oczywiście zachowanie higieny. Pamiętaj o prysznicu przed i po każdej kąpieli w basenie czy morzu. Postaw także na naturalną, bawełnianą bieliznę, która przepuszcza powietrze i daje skórze oddychać. Warto również przyjmować probiotyki, które uzupełniają florę bakteryjną narządów płciowych, utrudniając w ten sposób rozwój infekcji.
Źródło: Materiał prasowy
Fot. www.pixabay.com

Lekarze ostrzegają: COVID-19 to niejedyny problem zdrowotny

Wybitni polscy lekarze apelują do Polaków, by nie zaniedbywali leczenia chorób niezwiązanych z nowym koronawirusem. Odsuwanie w czasie zabiegów i badań diagnostycznych, samowolna modyfikacja terapii, niemożność uzyskania kompleksowej porady lekarskiej w razie niepokojących objawów może nieść dramatyczne skutki. A Rzecznik Praw Pacjenta podkreśla, że teleporada nie może być jedyną formą konsultacji w razie problemu zdrowotnego.

Opublikowany 17 sierpnia list otwarty Niezależnego, Interdyscyplinarnego Zespołu Ekspertów Zdrowia „Continue Curatio”, podpisany przez ośmioro lekarzy – naukowców z różnych medycznych instytucji w Polsce, został skierowany zarówno do decydentów, jak i pacjentów.

„Apelujemy także do chorych, aby nie czekali na koniec pandemii, bowiem CHOROBY NIE CZEKAJĄ. DIAGNOSTYKI I LECZENIA INNYCH CHORÓB, W TYM CHORÓB PRZEWLEKŁYCH, NIE MOŻNA ODKŁADAĆ NA PÓŹNIEJ. W placówkach ochrony zdrowia jesteście bezpieczni, bo nauczyliśmy się chronić naszych pacjentów i siebie przed zakażeniem. Zaniechanie leczenia podyktowane strachem przez COVID-19 może spowodować znacznie bardziej dramatyczne skutki niż sama pandemia” – czytamy w liście.

Pandemia: trudno uzyskać pomoc medyczną?

Problem: z jednej strony obaw pacjentów przed korzystaniem z opieki zdrowotnej w czasie pandemii, a z drugiej – trudności z uzyskaniem pomocy,bnm zauważają także inni specjaliści zajmujący się szeroko pojętą ochroną zdrowia. Jeszcze w maju tego roku Fundacja My Pacjenci zrealizowała badanie opinii na reprezentatywnej grupie dorosłych w Polsce, które wykazało duże problemy z uzyskaniem pomocy lekarskiej w czasie pandemii.

Tylko nieco ponad 7 proc. ankietowanych zadeklarowało, że od początku wprowadzenia stanu epidemicznego próbowało skorzystać z porady lekarza specjalisty i nie było przy tym żadnego problemu. Podobny odsetek respondentów uzyskał bez problemu pomoc ze strony internisty.

Jednocześnie:

  • 12 proc. respondentów zadeklarowało, że podjęło próbę uzyskania porady u specjalisty i okazało się to niemożliwe;
  • 13,7 proc. – miało zaplanowaną wizytę, ale została odwołana;
  • 8 proc. – miało zaplanowaną wizytę, ale została przełożona na późniejszy termin;
  • 5 proc. ankietowanych udało się uzyskać poradę specjalisty, „ale było to bardzo trudne”.

Podobne rezultaty uzyskano w badaniu w odpowiedziach o próby skorzystania z porady internisty.

Badania diagnostyczne w czasie pandemii

Tylko 5,4 proc. respondentów zadeklarowało, że bez problemu udało się wykonać badania diagnostyczne, a 3,7 proc. uzyskało je, „choć było to bardzo trudne”. Z odpowiedzi ankietowanych wynika, że badań diagnostycznych nie wykonało łącznie 19,5 proc. pacjentów (zostały albo odwołane, albo ich wykonanie nie było możliwe), zaś u 6,5 proc. respondentów zaplanowane badania zostały przełożone na inny termin.

Autorzy listu otwartego także podkreślają, że wielu chorych w obawie przed zakażeniem się COVID-19 zaniechało diagnostyki i leczenia chorób przewlekłych lub przerwało leczenie.

„W wyniku kilkumiesięcznego zawieszenia wielu świadczeń medycznych, czas oczekiwania na ich wykonanie niepokojąco się wydłużył, a chorzy są zagubieni i pozostawieni bez opieki. W efekcie trafiają do gabinetów z dużym opóźnieniem, co istotnie pogarsza szansę na skuteczne leczenie. Pogorszenie sytuacji pacjentów jest także widoczne w zakresie monitorowania bezpieczeństwa stosowanej farmakoterapii. Wzrasta liczba powikłań wynikających zarówno z nieracjonalnego kojarzenia leków w polifarmakoterapii, jak i sytuacji w których niepożądane działania leków są traktowane jako nowe choroby i leczone bez koniecznej modyfikacji farmakoterapii. Nakręca to kaskady przepisywania leków, które w konsekwencji doprowadzają do występowania chorób polekowych. Nierzadko racjonalna farmakoterapia zostaje zastępowana przez pacjentów nieracjonalnym samodzielnym leczeniem, co także doprowadza do powikłań i generuje kolejne koszty w systemie opieki zdrowotnej” – czytamy w liście.
Jego autorzy nie mają wątpliwości, że taka sytuacja to poważne ryzyko dla stanu zdrowia całego społeczeństwa. W końcu Polacy najczęściej przedwcześnie umierają z powodu chorób układu krążenia, nowotworów, urazów i wypadków oraz chorób układu oddechowego. ”Przedwczesne zgony spowodowane chorobami zakaźnymi stanowią w Polsce kilkanaście procent i rozwój pandemii tylko w nieznacznym stopniu zwiększył ten odsetek” – konstatują specjaliści.

Co ciekawe, w badaniu Fundacji My Pacjenci tylko 8,6 proc. respondentów zadeklarowało, że nie skorzystało z pomocy medycznej (badania diagnostycznego, zabiegu, konsultacji itp.) ze względu na własną obawę o zakażenie się nowym koronawirusem. Ponad połowa tych wszystkich, którzy w czasie stanu epidemicznego pomocy medycznej szukali, nie uzyskała jej, ponieważ wizyty były wstrzymane lub odwołane, nieco ponad 40 proc. z nich zadeklarowało, że pomoc była możliwa tylko w formie teleporady, niemal jedna trzecia zadeklarowała, że placówka medyczna była zamknięta, a ponad 15 proc. ankietowanych odpowiedziało na pytanie o trudności, że nie można się było dodzwonić (odsetki nie sumują się – można było udzielić więcej niż jednej odpowiedzi).

Pandemia a nowotwory

Nowotwory to ta grupa chorób, w których szybkie wdrożenie diagnostyki i leczenia znacząco poprawia rokowanie dla pacjenta. Zwracają na to uwagę sygnatariusze listu otwartego.

„Szczególne znaczenie ma zapewnienie właściwej opieki chorym na nowotwory. Analizy przedstawione na przykładzie Wielkiej Brytanii wskazują, iż opóźnienie o trzy miesiące ich rozpoznania pogarsza o 10 proc. szansę wyleczenia, a o sześć miesięcy – o 30 proc. W Polsce każdego dnia nowotwór złośliwy rozpoznaje się u około 500 osób, spośród których około 270 umiera. Liczba zgonów z powodu COVID-19 wynosi kilka do kilkunastu dziennie. W ciągu minionych pięciu miesięcy na COVID-19 zachorowało około 48 000 osób, z czego zmarło około 1 800. Ocenia się, że w wyniku pandemii odsetek przeżycia w rozwiniętych krajach zmniejszy się o 5-10 proc., co przełoży się na tysiące dodatkowych zgonów” – ostrzegają.

I dodają, że „nie lekceważąc znaczenia pandemii, konieczne jest pełne uświadomienie, iż zdrowie i życie naszych rodaków zależy przede wszystkim od wczesnego wykrywania i leczenia chorób powszechnie występujących niezależnie od pandemii COVID-19”.

Teleporady: blaski i cienie

Dr Ernest Kuchar, pediatra z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego podkreślał na jednej z konferencji prasowej, że teleporada to dla lekarza z jednej strony bezpieczeństwo epidemiologiczne, a z drugiej – wielkie ryzyko prawne. Warto pamiętać, że teleporada nie może być stosowana zawsze – często do prawidłowego postawienia diagnozy i skontrolowania stanu zdrowia pacjenta konieczne jest bezpośrednie badanie pacjenta i badania diagnostyczne.

Zwrócił na to uwagę Rzecznik Praw Pacjenta Piotr Chmielowiec w stanowisku z 3 sierpnia br. Napisał w nim, że „należy zapewnić zachowanie odpowiedniej równowagi pomiędzy dostępnością do świadczeń realizowanych na odległość oraz w kontakcie bezpośrednim. Udzielanie świadczeń w formie teleporad nie powinno ograniczać możliwości skorzystania przez pacjentów z porad w tradycyjnej formie. (…) Teleporada nie może być jedyną formą świadczenia usług zdrowotnych, nie mogą istnieć POZ których aktywność będzie jedynie w tej formie”.

Sygnatariusze listu otwartego:

  • prof. dr hab. med. Bolesław Samoliński, specjalista zdrowia publicznego, alergolog – przewodniczący Rady Ekspertów Rzecznika Praw Pacjenta, kierownik Katedry Zdrowia publicznego i środowiskowego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego;
  • prof. dr hab. n. med. Leszek Czupryniak, specjalista chorób wewnętrznych i diabetologii, kierownik Kliniki Diabetologii i Chorób Wewnętrznych Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego;
  • prof. dr hab. n. med. Zbigniew Gaciong, kardiolog, kierownik Katedry i Kliniki Chorób Wewnętrznych, Nadciśnienia Tętniczego i Angiologii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Rektor Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego na kadencję 2020-2024; prof. dr hab. n. med. Jacek Jassem, onkolog, kierownik Katedry i Kliniki Onkologii i Radioterapii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego;
  • prof. dr hab. n. med. Teresa Jackowska, pediatra, hematolog i onkolog dziecięcy; konsultant krajowy w dziedzinie pediatrii;
  • prof. dr hab. n. med. Grzegorz Opolski, internista, kardiolog, kierownik I Katedry i Kliniki Kardiologii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego;
  • prof. dr hab. n. med. Jacek P. Szaflik, okulista, prezes Polskiego Towarzystwa Okulistycznego;
  • dr hab. n. med. Jarosław Woroń, farmakolog kliniczny, kierownik Zakładu Farmakologii Klinicznej Uniwersytetu Jagiellońskiego Collegium Medicum. Szpital Uniwersytecki w Krakowie.

Justyna Wojteczek, www.zdrowie.pap.pl

Fot. www.pixabay.com

Jak działa melatonina

W mediach jest sporo reklam zachwalających suplementy zawierające melatoninę. Choć zdarzają się sytuacje, gdy ich przyjmowanie jest wskazane, to jednak lepiej uważać. Melatonina jest hormonem, którego głównym zadaniem jest regulowanie cyklu dobowego i bardzo łatwo możemy sterować jego wydzielaniem. Jednak melatonina to nie tylko hormon na sen.

Najpierw istotna informacja dla nocnych marków: nawet słaba miejska poświata nocą zaburza wydzielanie melatoniny. Takie ostrzeżenie sformułowali ostatnio autorzy pracy opublikowanej w piśmie „Sustainability”. Badacze przeanalizowali dostępne w literaturze naukowej dane na temat wpływu światła na produkcję tego hormonu u ludzi i różnych zwierząt. Odkryli, że u człowieka już światło o natężeniu sześciu luksów, czyli mniejszym niż typowe oświetlenie ulic wystarczy, aby zaburzyć wytwarzanie hormonu.

Czyste niebieskie światło działa przy jeszcze mniejszej sile (takie wydzielają na przykład smartfony). Melatonina odpowiada tymczasem m.in. za synchronizację cyklu dobowego w różnych częściach organizmu i pomaga zasnąć. Ukryta w mózgu szyszynka produkuje ją nocą, zgodnie z zegarem biologicznym. Kiedy pojawia się światło – produkcja jest hamowana.

To dlatego w sytuacji, gdy do lekarza zgłasza się pacjent cierpiący na zaburzenia snu, dostaje „receptę” na rezygnację w godzinach wieczornych z używania emitujących duże ilości niebieskiego światła elektronicznych ekranów.

Wydzielanie melatoniny wiąże się też z cyklem pór roku – jej stężenie wzrasta jesienią i zimą, a spada wiosną i latem. Organizm człowieka zaczyna produkować melatoninę w wieku 3-4 miesięcy. W tym też czasie ustala się dzienno-nocny cykl snu. W wieku 3-4 lat organizm produkuje jej najwięcej, potem jej stężenie nieco spada i utrzymuje się na stałym poziomie aż do wczesnej dorosłości. Następnie, z wiekiem postępuje stabilny spadek produkcji, tak że np. siedemdziesięciolatek ma 25 proc. tego, co młoda osoba.

Melatonina a nowotwory

Choć znana jest od dawna, naukowcy nadal dowiadują się na temat melatoniny nowych rzeczy. Badania na komórkach wskazują na przykład, że wspomaga naprawę uszkodzeń w DNA. Jedno z badań, opisane na łamach „Occupational & Environmental Medicine” wykazało, że pracujący w systemie zmianowym mają w moczu mniej substancji o wzorze 8-OH-dG, która wskazuje na aktywną naprawę DNA. Zdaniem naukowców najprawdopodobniej odpowiadają za to właśnie wahania poziomu melatoniny. Uczestnicy badania, pracując na zmiany, mieli jej bowiem średnio pięć razy mniej niż wtedy, kiedy spali według normalnego trybu.

– Nasze wyniki wskazują, że zależnie od nocnego snu, obniżona produkcja melatoniny u pracowników zmianowych wiąże się ze znacznie niższym wydzielaniem w moczu 8-OH-dG” – piszą autorzy publikacji. – Prawdopodobnie odzwierciedla to ograniczoną zdolność do naprawy oksydacyjnych uszkodzeń DNA spowodowaną niedostatecznym stężeniem melatoniny. Może to skutkować gromadzeniem się większej ilości uszkodzeń DNA w komórkach – dodają badacze. Tymczasem, jak od długiego czasu wiadomo, uszkodzenia DNA to m.in. przyczyna nowotworów.

Są też prace obserwacyjne, które pokazały, że w grupach pracowników zmianowych nowotwory przydarzają się częściej niż w grupach pracowników, którzy w nocy nie muszą podejmować pracy. Taką korelację wykazano na przykład w dużej grupie norweskich pielęgniarek, które przepracowały na zmiany ponad 30 lat. Autorzy tej publikacji przyjrzeli się też przedstawicielkom innych zawodów i korelacja między zmianową pracą a częstszymi zachorowaniami na raka piersi była wyraźna.

Badania wskazują też na przeciwnowotworowe działanie melatoniny, nawet kiedy choroba się już pojawi. Specjaliści z Tulane University na przykład donieśli przed trzema laty, że całkowita ciemność w nocy może być istotnym składnikiem powodzenia jednej z częstszych terapii raka piersi, wykorzystującej lek o nazwie tamoksyfen.

Badacze twierdzą, że przy całkowitej ciemności melatonina znacząco spowalniała wzrost guzów.

Naukowcy hodowali szczury z zaszczepionymi ludzkimi guzami. Zwierzęta żyły według cyklu 12 godzinnego dnia i 12 godzinnej nocy. Część zwierząt jednak noc spędzała w całkowitej ciemności, a część pod działaniem bardzo słabego światła. Można by je porównać – podają naukowcy – do światła przedostającego się do pokoju z innego pomieszczenia, przez szparę między drzwiami a podłogą. Część zwierząt śpiących w słabym świetle dostawało jednak suplement z melatoniną. Jednak to nie wszystko. W jej obecności tamoksyfen wywoływał dramatyczne zmniejszenie guzów zarówno u zwierząt spędzających noc w ciemności, jak i tych, które dostawały melatoninę w suplementacji.

Według naukowców, uzyskane wyniki mogą mieć kolosalne znaczenie dla leczonych tamoksyfenem kobiet, które często nocą bywają wystawione na działanie światła, np. w czasie pracy na zmiany czy podczas oglądania telewizji.

– Wysoki poziom melatoniny nocą „usypia” komórki nowotworowe przez wyłączanie genów kluczowych dla ich wzrostu. Komórki te są wrażliwe na tamoksyfen. Jednak, kiedy światło pozostaje włączone i produkcja melatoniny jest osłabiona, komórki raka piersi „budzą się” i ignorują tamoksyfen” – twierdzi autor badania David Blask.

Według naukowców światło może więc stanowić czynnik ryzyka nabycia oporności na tamoskyfen, a także inne leki przeciwnowotworowe. Ich zdaniem badanie wskazuje też na zasadność podawania w optymalnym czasie melatoniny oprócz głównego leku. Także badania innych zespołów wskazują na przeciwnowotworowe działanie melatoniny.

Melatonina a cukrzyca- może pomagać, może też szkodzić

Wiadomo już również, że melatonina wpływa na produkcję insuliny, a więc na kontrolę stężenia glukozy we krwi. W nocy stężenie insuliny spada, aby zapobiec hipoglikemii, a w dzień, kiedy większość ludzi je, organizm produkuje insuliny więcej, aby uniknąć zbyt wysokiego poziomu glukozy. Po przebadaniu ponad 7,5 tys. osób z cukrzycą oraz ludzi zdrowych, naukowy z INSERM odkryli pewne mutacje, które sprawiają, że receptory dla melatoniny nie działają. W skrócie można powiedzieć, że te osoby są niewrażliwe na działanie melatoniny. Ryzyko rozwoju cukrzycy typu 2. było u nich prawie aż siedmiokrotnie wyższe.

Z drugiej jednak strony, badacze ze szwedzkiego Uniwersytetu w Lund zauważyli, że melatonina podnosi ryzyko cukrzycy u osób z pewną, często występują w populacji mutacją.

– Jedna trzecia ludzi nosi ten specyficzny wariant genu – wyniki naszych badań pokazują, że na nich melatonina działa silniej. Jesteśmy przekonani, że tłumaczy to, dlaczego ryzyko cukrzycy typu 2. jest o nich wyższe – wyjaśnia  Hindrik Mulder, auto pracy opublikowanej na łamach Cell Metabolism.

Do takich wniosków naukowcy doszli po przeprowadzeniu badań na komórkach, myszach oraz z udziałem ludzi. W jednym z eksperymentów, 23 ochotników ze wspomnianą mutacją i 22 bez niej, przez trzy miesiące przyjmowało melatoninę przed pójściem spać. Produkcja insuliny okazała się niższa u osób z mutacją. Jednocześnie poziom glukozy we krwi był wyższy u wszystkich pod wpływem melatoniny, ale wzrost ten okazał się szczególnie duży u ochotników z mutacją.

Suplementy z melatoniną

Informacje te wskazują, że lepiej zachować ostrożność, jeśli chodzi o zawierające melatoninę suplementy – w końcu zazwyczaj nie wiemy, czy jesteśmy nosicielami wspomnianej mutacji. Powodów do ostrożności jest jednak więcej.

Badania wskazują, że rzeczywiście, takie suplementy pomagają niektórym ludziom w zasypianiu, ale efekty są raczej skromne. Jednocześnie specjaliści zwracają uwagę, że skład tych suplementów bywa nieodpowiedni. Np. niektóre środki, jak się okazało, zawierały dodatkowo serotoninę, czyli zupełnie inny i czasami niebezpieczny po przyjęciu hormon. Co więcej, nie do końca wiadomo, jakie dawki dobrze byłoby przyjmować, a przy tej samej dawce, stężenie hormonu często jest inny u różnych ludzi. Kluczowy jest też czas przyjmowania, ponieważ melatonina reguluje cykl dobowy i biorąc suplement o niewłaściwych porach, można sobie zaszkodzić. Jeśli ktoś więc myśli o zakupie suplementu z melatoniną, warto, aby poradził się najpierw lekarza. A leczenie zaburzeń snu rozpoczął od całkowitego zaciemnienia sypialni i wyłączania smartfonu i ekranu komputera wieczorem.

Źródło: www. zdrowie.pap.pl

Fot. www.pixabay.com

Szczepienia a COVID-19

Pomimo dużej aktywności ruchów anty-szczepionkowych oraz szerzeniu się różnego rodzaju „fake newsów” i teorii spiskowych na temat szczepień, z najnowszych badań opinii wynika, że Polacy należą do europejskiej czołówki, jeśli chodzi o pozytywny stosunek do szczepień.

Pandemia wywołana przez nowego koronawirusa sprawiła, że ludzie generalnie znacznie częściej niż dotąd myślą o szczepieniach ochronnych. Nie powinno to zresztą dziwić, skoro cały świat z zapartym tchem śledzi doniesienia w sprawie toczących się intensywnie prac badawczych nad opracowaniem skutecznej szczepionki przeciwko COVID-19. To jednak tylko jeden z powodów, dla których o szczepieniach zrobiło się znowu głośno i to raczej w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Warto w tym kontekście wspomnieć jeszcze m.in. o coraz częściej podnoszonej przez wirusologów, immunologów i epidemiologów hipotezie, która obecnie jest zresztą weryfikowana w kilku badaniach naukowych, że pandemia przebiega łagodniej w krajach, w których prowadzone były powszechne, obowiązkowe szczepienia BCG (przeciwko gruźlicy), a bardziej konkretnie te z wykorzystaniem szczepu Moreau. Medycy podejrzewają, że wspomniane szczepienia zapewniają, niejako przy okazji, pewien stopień odporności nieswoistej w odniesieniu do nowego koronawirusa (wiele wskazuje na to, że istotnie wzmacniają one układ odpornościowy i zwiększają jego sprawność w zwalczaniu groźnych patogenów – nie tylko w postaci prątków gruźlicy).

Stosunek Polaków i innych nacji do szczepień

„Ponad połowa Polaków deklaruje, że zaszczepi się przeciwko koronawirusowi, kiedy będzie dostępna szczepionka” – informuje Centrum Badawczo-Rozwojowe BioStat, na podstawie najnowszego, ogólnopolskiego sondażu dotyczącego zachowań konsumentów w czasie pandemii.

Konkretnie, aż 52,5 proc. respondentów tego sondażu zadeklarowało chęć zaszczepienia się przeciwko nowemu koronawirusowi. To sporo, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że przeciwko grypie, która również jest bardzo groźną chorobą zakaźną, szczepi się w Polsce w zależności od roku średnio tylko kilka procent populacji (ok. 4-5 proc.).

W związku z obecną pandemią odsetek ten może jednak znacząco wzrosnąć, zwłaszcza że o zaszczepienie się przeciwko grypie w tym roku – jeszcze przed rozpoczęciem sezonu grypowego – apelują zgodnie eksperci ds. zdrowia publicznego i chorób zakaźnych nie tylko z Polski, ale i zza granicy. Apel w tej sprawie, o priorytetowe traktowanie szczepień przeciwko grypie w tym roku, wystosowała np. niedawno do krajów członkowskich UE Komisja Europejska.

„Z danych naukowych wynika, że osoby, które się zaszczepią przeciw grypie, mogą być bardziej odporne na zakażenie SARS-CoV-2 jesienią i zimą, kiedy może nas czekać druga fala epidemii. Natomiast zakażenie wirusem grypy może zwiększać ryzyko infekcji koronawirusem. Szczepienia przeciw grypie warto wykonywać przed każdym sezonem grypowym, jednak w tym roku jest to wyjątkowo istotne” – podkreśla Jarosław Pinkas, Główny Inspektor Sanitarny.

Czy w 2020 r. można zatem liczyć na pobicie „rekordu Polski” jeśli chodzi o poziom wyszczepialności przeciw grypie? Jest kilka istotnych przesłanek, które wskazują, że taki scenariusz jest realny.

Warto w tym miejscu przytoczyć wyniki niedawnych międzynarodowych badań opinii społecznej na temat szczepień, przeprowadzonych przez firmę Kantar na zlecenie koncernu STADA, z których wynika, że pomimo szerzącej się od wielu lat agresywnej dezinformacji dotyczącej szczepień ochronnych, Polacy mają do nich wciąż bardzo pozytywny stosunek.

Konkretnie, wspomniane badania wykazały np., że Polacy należą do ścisłej europejskiej czołówki, obok Hiszpanów, Finów i Włochów, jeśli chodzi o poziom deklarowanego poparcia dla obowiązkowych szczepień ochronnych. Okazuje się, że ich zwolennikami jest aż 88 proc. Polaków, podczas gdy np. w Rosji, Austrii czy Szwajcarii odsetek ten jest o wiele niższy i mieści się w przedziale 70-73 proc. Bardziej entuzjastyczni od nas, pod względem pozytywnego stosunku do obowiązkowych szczepień, są w Europie tylko Hiszpanie (94 proc.) i Finowie (89 proc.). Polacy zajmują w tym rankingu trzecie miejsce razem z Włochami.

Dodajmy, że obowiązkowe szczepienia popiera średnio 82 proc. wszystkich Europejczyków. Jeśli zaś chodzi o resztę to reprezentuje ona różne postawy – od umiarkowanego sceptycyzmu aż do twardo wyrażanego braku zgody na obowiązkowe szczepienia (z uwagi na brak wiary w ich skuteczność, obawę przed potencjalnymi efektami ubocznymi – czyli tzw. NOP, a także poczucie protekcjonalnego traktowania).

Wiedza o szczepieniach wciąż niewystarczająca

Jednocześnie badania te wykazały, że spora część mieszkańców Europy nie posiada wciąż wystarczającej wiedzy na temat szczepień ochronnych.

„Jedynie co piąty Europejczyk wie, że może być zaszczepiony przeciwko odrze, wirusowemu zapaleniu wątroby typu A/B, ospie i wirusowi HPV” – czytamy w raporcie z badania.

Co ciekawe, wśród Europejczyków największa jest świadomość istnienia szczepionki przeciwko odrze, a najmniejsza w przypadku HPV (bardzo podobnie jest zresztą w Polsce). Badacze zwrócili też uwagę na istotny statystycznie fakt, że pod względem wiedzy o szczepieniach lepiej od mężczyzn wypadają kobiety!

W tym międzynarodowym badaniu zadano też respondentom pytanie: kiedy ostatnio zaglądałeś do swojej karty szczepień? Najczęściej padała odpowiedź – nie pamiętam (np. w Polsce 48 proc. odpowiedzi). Warto dodać, że średnio 16 proc. respondentów (w Polsce 17 proc.) przyznało wprost, że nie wie nawet, gdzie ich karta szczepień się znajduje.

Być może więc obecna pandemia i nadzieje wiązane ze szczepionką przeciwko COVID-19 sprawią, że ruch anty-szczepionkowy przygaśnie, a zwolennicy szczepień złapią znowu wiatr w żagle.

Źródło: Wiktor Szczepaniak, www.zdrowie. pap.pl

Fot. www.pixabay.com

Dieta i aktywność fizyczna w aktywnej fazie leczenia raka

Czasy, gdy pacjentom w trakcie leczenia onkologicznego zalecano leżenie w łóżku dawno minęły – mówią zgodnie lekarze …

COVID-19 obecnie: czy będą nowe szczepionki?

Firmy pracują nad preparatami przeciwko nowym wariantom koronawirusa. Według FDA mają one uwzględniać nowe typu szczepu …

Apetyt na kawę służy zdrowej starości

Co piąty mieszkaniec Unii Europejskiej ma 65 lat i więcej. Oznacza to, że niemal 100 milinów ludzi na naszym kontynencie …