Kategoria: CIEKAWOSTKI MEDYCZNE

Niedobór żelaza a niewydolność serca

Pacjenci z niewydolnością serca najczęściej trafiają do szpitala nie ze względu na zawał, a dlatego, że dochodzi do zaostrzenia choroby. Okazuje się, że można aż o 1/3 zmniejszyć liczbę hospitalizacji z tego powodu podając im dożylnie żelazo i poprawić im komfort życia; niedobór tego pierwiastka występuje aż u 60 – 70 proc. pacjentów z niewydolnością serca. Badanie kliniczne na ten temat zaplanowali i koordynowali naukowcy z Wrocławia. O jego rezultatach opowiada rektor tamtejszej uczelni medycznej prof. Piotr Ponikowski.

Niedobór żelaza to jedna z najczęściej występujących przypadłości – dotyczy nawet jednej trzeciej ogólnie zdrowej populacji. Zazwyczaj nie jest to ciężkie schorzenie, choć pogarsza jakość życia i w konsekwencji może prowadzić do poważnych kłopotów.

– Taki deficyt jest jednak szczególnie niekorzystny dla tych, którzy borykają się chorobami przewlekłymi, zwłaszcza, gdy jest to niewydolność serca. W tej grupie osób przydarza się aż 60-70 proc. z nich, przy czym wielu z nich poziom hemoglobiny ma prawidłowy – mówi prof. Ponikowski, kardiolog.

Dlaczego pacjenci z chorobami układu krążenia szczególnie mocno odczuwają niedobór żelaza? W końcu to od tego pierwiastka zależy natlenienie krwi. Jeśli więc jest go za mało, serce, i tak osłabione chorobą, musi ciężej pracować.

Polscy naukowcy z Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu zaplanowali zbadanie epidemiologii tego problemu i sprawdzili, co się stanie, jeśli pacjenci z niedoborem będą otrzymywali żelazo dożylnie.

Diagnoza niedoboru była stawiana na podstawie oznaczenia poziomu dwóch składników: ferrytyny i saturacji krwi. To dlatego, że stosowane zwykle w celu diagnozy niedokrwistości oznaczanie poziomu hemoglobiny nie zawsze jest miarodajne.

Pacjentom z niedoborem podawane było dożylnie żelazo albo placebo (substancja obojętna). Dlaczego dożylnie? Profesor wyjaśnia, że chorzy na niewydolność serca z niedoborem żelaza nie odniosą korzyści z doustnej suplementacji tego pierwiastka.

– Okazało się, że ten sposób leczenia w porównaniu z grupą kontrolną, która otrzymywała placebo, o 1/3 redukował liczbę hospitalizacji i poprawiał jakość życia. Dwa zastrzyki dożylne redukują ilość hospitalizacji o 1/3! Z punktu widzenia pacjenta to olbrzymia korzyść, ale też olbrzymia korzyść z punktu widzenia systemu opieki zdrowotnej – podkreśla lekarz.

Należy się spodziewać, że w ślad za tymi badaniami zmienią się ogólnoświatowe rekomendacje w leczeniu niewydolności serca.

Badanie wykonano w kilkunastu krajach świata na 1100 chorych hospitalizowanych. Trwało cztery lata. Polscy naukowcy przedstawili jego rezultaty na kongresie Amerykańskiego Towarzystwa Kardiologicznego, a publikacja nastąpi w prestiżowym piśmie The Lancet.

– To jest dowód na to, że Polacy mogą tworzyć i koordynować duże badania kliniczne – reasumuje profesor.

Badaniami kierowali prof. Ponikowski i prof. Ewa Jarkowska. Wzięło w nich udział 121 ośrodków z 15 krajów Europy, Ameryki Południowej oraz Azji.
Źródło: Justyna Wojteczek, zdrowie.pap.pl

Fot. www.pixabay.com

5 ciekawostek o tabletkach antykoncepcyjnych, o których mogłaś nie wiedzieć!

60 lat temu na rynku amerykańskim pojawiła się pierwsza tabletka antykoncepcyjna, która zrewolucjonizowała życie kobiet. Dziś, doustna antykoncepcja hormonalna jest jedną z najpopularniejszych metod zapobiegania nieplanowanej ciąży, która dzięki rozwojowi na przestrzeni lat, obecnie oferuje kobietom więcej niż jej prototyp! Współcześnie tabletki te oprócz wysokiej skuteczności antykoncepcyjnej wykazują dodatkowe właściwości pozantykoncepcyjne np. mogą być pomocne w redukcji bolesnych miesiączek. Dlatego ważne jest prawidłowe dobranie odpowiednich tabletek antykoncepcyjnych – powinny być one „szyte na miarę” indywidualnych potrzeb każdej pacjentki, która zgłasza się do ginekologa po tę formę zabezpieczenia. Co powinnyśmy wiedzieć, stosując doustną antykoncepcję hormonalną? 

1. Sok z grejpfruta obniża skuteczność tabletek – fakt czy mit

Wiele kobiet, stosujących doustną antykoncepcję hormonalną nie wie, że grejpfrut może mieć wpływ na wchłanianie tabletek antykoncepcyjnych, a tym samym – na ich skuteczność. Sok z tego owocu spowalnia metabolizm estrogenów – hormonów, będących składnikiem tabletek i może spowodować opóźnienie we wchłonięciu się substancji czynnych. W efekcie, niepozorna szklanka soku doprowadzi do obniżenia skuteczności tabletki i zwiększenia ryzyka zajścia w nieplanowaną ciążę. Warto wiedzieć, że sok z grejpfrutów może wejść w interakcję również z innymi lekami, dlatego najlepiej – i najbezpieczniej – jest popijać leki wodą.
Sok z grejpfruta

2. Zioła i tabletki – połączenie nieidealne

Zioła i tabletki antykoncepcyjne to nienajlepsze połączenie. Szczególnie, gdy w naszej apteczce znajdują się m.in. dzięgiel chiński, pluskwica groniasta, senes czy popularny dziurawiec, ale także tabletki uspokajające, których głównymi składnikami często są właśnie wyciągi z ziół. Jeśli stosujemy na co dzień jakiekolwiek naturalne preparaty, to koniecznie musimy o tym powiedzieć ginekologowi. Lekarz będzie mógł ocenić, czy przyjmowanie ich z doustną antykoncepcją hormonalną może skutkować wystąpieniem niepożądanych interakcji/objawów ubocznych oraz obniżeniem skuteczności pigułek.

3. Tabletki antykoncepcyjne a trądzik?

Trądzik to choroba skóry wywołana stanem zapalnym mieszków włosowych i gruczołów łojowych. Zmiany trądzikowe pojawiają się nie tylko w okresie dojrzewania, ale również u kobiet z zaburzeniami hormonalnymi, które okres dojrzewania mają już za sobą.  Lekarz, zanim dobierze odpowiednią terapię, może zlecić wykonanie badań, żeby ustalić podłoże trądziku i określić, czy jest ono hormonalne, czy też bakteryjne. Za pojawienie się trądziku o podłożu hormonalnym w głównej mierze odpowiadają androgeny, czyli męskie hormony płciowe, które w małym stężeniu występują również u kobiet.
Na zmiany trądzikowe wpływa przede wszystkim dihydroksytestosteron (DHT) – męski hormon płciowy. DHT powstaje z testosteronu i odpowiada za wydzielanie sebum przez gruczoły łojowe, którego nadmiar sprzyja powstawaniu trądziku.
Leczenie trądziku dostosowane jest zawsze indywidualnie do pacjentki, po uwzględnieniu jego przyczyn i stopnia nasilenia. Gdy leczenie np.  antybiotykami nie przynosi rezultatów lub okazuje się, że trądzik ma charakter hormonalny, wówczas lekarz może dobrać taką formę terapii, która będzie odpowiednia dla tego typu zaburzeń. Współczesna antykoncepcja, dobrana do potrzeb i oczekiwań pacjentki, wykazuje szereg właściwości pozaantykoncepcyjnych. Na rynku dostępne są dwuskładnikowe tabletki, które oprócz działania antykoncepcyjnego zmniejszają również poziom wolnego testosteronu i hamują wytwarzanie DHT, co w konsekwencji może korzystnie wpłynąć na wygląd skóry.

4. Menstruacja bez bólu – czy to możliwe?

Wiele kobiet boryka się z bolesnymi miesiączkami, które potrafią znacząco obniżyć komfort codziennego funkcjonowania i sprawić, że na czas menstruacji codzienne aktywności muszą zostać ograniczone do minimum. Dwuskładnikowa doustna antykoncepcja hormonalna, oprócz działania antykoncepcyjnego, może być jednym ze sposobów łagodzenia bolesnego miesiączkowania, zalecanym pacjentkom przez ginekologów, gdy menstruacja staje się uciążliwym problemem. Kobiety, które stosują dwuskładnikowe tabletki antykoncepcyjne, zawierające odpowiednią dawkę gestagenów oraz estrogenów mogą zauważyć redukcję bólu, towarzyszącego menstruacji.

5. Stosując antykoncepcję hormonalną możesz „przesunąć miesiączkę”

Antykoncepcja hormonalna pomaga kobietom w kontrolowaniu płodności, a także umożliwia opóźnienie wystąpienia menstruacji. Jeśli wybieramy się na wyczekane wakacje, przed nami ważne wydarzenie – ślub lub inna sytuacja, podczas której menstruacja oraz towarzyszące jej dolegliwości bólowe będą stanowić problem, to stosując tabletki antykoncepcyjne – możemy przesunąć tzw.  krwawienie z odstawienia. W jaki sposób? Po zażyciu ostatniej tabletki z opakowania, na następny dzień przyjmujemy pierwszą pigułkę z nowego blistra, nie robiąc przerwy, wynikającej ze schematu przyjmowania. Pamiętajmy jednak, że takie postępowanie jest zarezerwowane dla szczególnych sytuacji i nie powinno przerodzić się w rutynową metodę przesuwania menstruacji.
Źródło: Materiał prasowy
Fot. www.pixabay.com

Niewydolności serca można zapobiegać?

To FAKT! Niewydolność serca (NS) jest śmiertelną chorobą. Na szczęście, w dużej mierze można jej zapobiegać, a także dość skutecznie ją leczyć – przekonują kardiolodzy z okazji obchodzonego w czerwcu Tygodnia Świadomości Niewydolności Serca.

Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), nawet niewielkie, lecz dotyczące całej populacji, równoczesne obniżenie ciśnienia tętniczego, stężenia cholesterolu we krwi, stopnia otyłości oraz zaprzestanie palenia tytoniu mogłoby zmniejszyć o ponad połowę zapadalność na choroby układu krążenia, w tym również na niewydolność serca.

Dr Marta Kałużna-Oleksy z I Kliniki Kardiologii Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu podkreśla, że do najczęstszych przyczyn niewydolności serca w Europie należą: choroba wieńcowa (w tym także wynikający z niej zawał serca) oraz nadciśnienie tętnicze. Rzadziej przyczyną NS są: wady wrodzone serca, migotanie przedsionków, kardiomiopatie czy choroby zastawek.

Niestety, na tym nie koniec. Na liście czynników ryzyka rozwoju niewydolności serca jest jeszcze wiele innych chorób, takich jak np. cukrzyca, przewlekłe choroby płuc czy marskość wątroby.

W ramach profilaktyki NS należy zatem przede wszystkim dbać o ogólny stan zdrowia, a gdy u kogoś rozwinie się już któraś z wymienionych chorób (mogących pośrednio prowadzić do NS), to trzeba jak najwcześniej zacząć ją leczyć.

Optymistyczne jest to, że na wiele czynników ryzyka rozwoju NS mamy jednak mniejszy lub większy wpływ.

„Wiadomo, że zły styl życia, w tym palenie papierosów, może zwiększyć ryzyko wystąpienia niewydolności serca nawet o 50 proc.” – podkreśla dr Marta Kałużna-Oleksy.

W praktyce, profilaktyka niewydolności serca obejmuje więc m.in. stosowanie zdrowej diety, regularną aktywność fizyczną (dostosowaną do indywidualnych możliwości i stanu zdrowia), prawidłową kontrolę ciśnienia tętniczego, skuteczną kontrolę i leczenie cukrzycy, etc.

„Należy pamiętać, że niewydolność serca cechuje się dużą śmiertelnością, większą od niektórych nowotworów. Rokowania są bardzo niepomyślne, w zależności od przyczyny, objawów i wielu innych czynników. Niektóre przyczyny niewydolności serca można wyeliminować, więc istnieje potencjalna możliwość poprawy rokowania” – potwierdza dr Jerzy Maciejewski, specjalista chorób wewnętrznych z Oddziału Kardiologii Wielospecjalistycznego Szpitala Miejskiego w Bydgoszczy.

Ekspert przypomina, że choroba ta jest złożonym zespołem, w którym dochodzi do zaburzenia zdolności serca do zaopatrzenia narządów w krew – na poziomie odpowiednim do ich zapotrzebowania.

„Prawidłowa diagnoza i leczenie ma na celu złagodzenie objawów oraz wydłużenie życia. Nieleczona niewydolność serca nadal będzie postępować i doprowadzi do śmierci połowę z pacjentów w ciągu 4 lat” – ostrzega dr Jerzy Maciejewski.

Do profilaktyki, diagnostyki i leczenia NS powinien też zmotywować wszystkie osoby z grupy ryzyka fakt, że choroba ta zwiększa prawdopodobieństwo ciężkiego, w tym także śmiertelnego przebiegu zakażenia nowym koronawirusem SARS-CoV-2. Potwierdzają to medycy leczący pacjentów z COVID-19 na całym świecie, a także wyniki najnowszych badań naukowych.

W kontekście profilaktyki, a więc także wczesnego rozpoznania NS, wspomnijmy jeszcze, jakie objawy mogą świadczyć o rozwoju tej choroby:

  • duszność przy podejmowaniu wysiłku
  • napadowa duszność nocna,
  • męczliwość,
  • wydłużony czas odpoczynku po wysiłku
  • obrzęki wokół kostek.

Są to niestety symptomy często bagatelizowane przez chorych. Tymczasem kardiolodzy podkreślają, że wczesne wykrycie tej choroby znacznie zwiększa możliwości skutecznej terapii.

Na koniec warto dodać, że Polskie Stowarzyszenie Osób z Niewydolnością Serca stworzyło specjalny kalkulator online oceniający ryzyko zachorowania na niewydolność serca. Aby uzyskać szacunkowy wynik należy odpowiedzieć na 10 pytań o występowanie czynników ryzyka i ewentualnych objawów. Narzędzie to jest dostępne pod tym linkiem.

Jeśli jesteś pacjentem lub bliskim pacjenta z NS i szukasz pogłębionych informacji na temat tej choroby, to godnym polecenia źródłem jest m.in. edukacyjna strona internetowa slabeserce.pl.

Można też uzyskać różnego rodzaju wsparcie od działających w Polsce organizacji pacjenckich, np. Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Pacjentów ze Schorzeniami Serca i Naczyń EcoSerce lub też wspomnianego wcześniej Polskiego Stowarzyszenia Osób z Niewydolnością Serca.

Tydzień Świadomości Niewydolności Serca (obchodzony w dniach 1-7 czerwca) organizowany jest przez Sekcję Niewydolności Serca Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego.

Wiktor Szczepaniak www.zdrowie.pap.pl

Fot. www.pixabay.com

Praca w ogródku to aktywność fizyczna. Zalecana także dla psychiki

Praca w ogrodzie to doskonały sposób na zachowanie zdrowia i poprawę kondycji psychicznej – to nie tylko intuicje, ale i rezultaty naukowych badań. Taka forma rekreacji jest dobra w każdym wieku. Warto tylko nauczyć się tak wykonywać ogrodowe prace, by nie obciążać stawów, bo w przeciwnym razie może się to zemścić nawet zwyrodnieniami.

Mimo strachu przed wirusem i pandemicznego lockdownu, do parku czy do lasu można już wychodzić. Jeśli jednak ktoś chce nadal unikać kontaktów z innymi lub po prostu zastanawia się nad dobrym sposobem spędzania wiosną czasu, a ma dostęp do ogródka, niech zacznie regularnie go odwiedzać. Korzyści jest wiele.

Badanie opublikowane w piśmie „HortTechnology” pokazało na przykład, że uprawa ogródka to świetny sposób zadbania o zdrowie dla kobiet w starszym wieku. Uczestniczki w wieku powyżej 70 lat, które wzięły udział w 15 sesjach prac w ogrodzie odniosły szereg wymiernych korzyści zdrowotnych:

  • zmniejszyły obwód talii,
  • utrzymały na stałym poziomie współczynnik beztłuszczowej masy ciała,
  • poprawiły wydolność oddechową,
  • poprawiły sprawność manualną
  • znacznie podniosły możliwości intelektualne.

Naturalnie, wzrosła też ilość czasu, który spędzały na aktywności fizycznej. Tymczasem wśród kobiet z grupy kontrolnej ogólna ilość czasu przeznaczanego na ruch spadła, obwód talii nieznacznie wzrósł, a współczynnik beztłuszczowej masy ciała spadł. U kobiet z grupy kontrolnej doszło w tym samym czasie doszło także pogorszenia nastroju, czego nie doświadczyły panie uprawiające ogródek.

„Co więcej, satysfakcja z prac ogrodowych w ramach spędzania wolnego czasu była bardzo wysoka” – piszą autorzy publikacji.

Uprawa ogrodu to wśród starszych osób popularny sposób spędzania wolnego czasu w ruchu. Panie, które opiekowały się ogródkiem, miały różne zajęcia. Do nich należał m.in. projektowanie ogrodu, przygotowanie grządek i ich oznaczanie, sadzenie roślin, nawożenie, pielenie, podlewanie i zbieranie plonów. Według badaczy, prace wiązały się z ruchem o niskiej lub umiarkowanej intensywności. A zatem takiej, jaka jest szczególnie polecana osobom w starszym wieku.

Dowody na korzyści dla młodych
Naukowcy z południowokoreańskich Konkuk University i Hongik University sprawdzili natomiast, jak będą działać różne ogrodowe prace na ludzi młodych. Przeprowadzili w tym celu eksperyment z iście technologicznym podejściem. Grupa osób w wieku dwudziestu kilku lat wykonywała typowe ogrodowe prace. W tym czasie na ciele nosili baterię elektronicznych urządzeń – miernik spalanych kalorii, maskę mierzącą zużycie tlenu i przyrząd monitorujący pracę serca.

– Intensywność fizycznej aktywności może się różnić między osobami z różnych grup wiekowych i o różnym poziomie sprawności. Brakowało danych na temat metabolicznych wartości prac ogrodzie w różnych przedziałach wiekowych – wyjaśnia zawiłości przedsięwzięcia Ki-Cheol Son, główny autor badania.

Okazało się, że praca w ogródku to dla młodych osób całkiem zauważalny wysiłek. Takie czynności, jak sadzenie roślin, mieszanie ziemi, sianie, grabienie, podlewanie, pielenie czy zbiory, ciała ochotników odbierały jako wysiłek umiarkowany. Inaczej z kopaniem: to stanowiło dla nich intensywny wysiłek.

„Określenie intensywności ruchu w czasie wykonywania ogrodowych zdań powinno stanowić przydatną informację przy pracach nad programami zajęć w ogrodzie opartymi na zaleceniach odnośnie ruchu i zdrowia” – podkreślają badacze.

W podobny sposób, zdaniem naukowców, mogą powstać programy terapeutyczne dopasowane do indywidualnych potrzeb poszczególnych osób. Ten sam zespół ekspertów twierdzi, że zajmowanie się ogródkiem to także doskonały sposób spędzania czasu przez dzieci. W podobnym eksperymencie badacze sprawdzili wpływ ćwiczeń na młode organizmy (dzieci nie nosiły tylko masek mierzących zużycie tlenu). Ogrodowe zajęcia stanowiły dla dzieci umiarkowany lub intensywny wysiłek.

Uprawa ogródka a psychika

Naukowcy z  Anglia Ruskin University sprawdzili natomiast dokładnie, jak uprawianie ogródka wpływa na stan psychiki, a konkretnie na własny obraz siebie samego. Badanie z udziałem 84 miłośników ogrodnictwa i 81 ochotników niezawiązanych z tego rodzaju rekreacją pokazał, że takie hobby wiąże się z dużo wyższym docenianiem własnego ciała, jego możliwości oraz dumy z niego. Autor eksperymentu, prof. Viren Swami wcześniej potwierdził już w badaniach, że nawet sam kontakt z naturą pomaga utrzymać zdrowsze postrzeganie ciała.

– Pozytywny obraz własnego ciała jest korzystny, ponieważ wspiera psychiczną i fizyczną odporność, co wpływa na ogólne samopoczucie – wyjaśnia prof. Swami. – Moje wcześniejsze badania pokazały korzyści z przebywania w ogóle na łonie przyrody, przy czym rosnąca urbanizacja oznacza, że wielu ludzi utraciło kontakt z naturą. Rezultaty tego badania mają duże znaczenie, ponieważ precyzyjnie pokazują korzyści płynące ze spędzania czasu na działkach ogrodowych, które zwykle są niewielkimi wysepkami zielonej przestrzeni w generalnie zurbanizowanym otoczeniu. Zapewnienie możliwości uprawiania ogrodu każdemu może pomóc w zmniejszeniu długofalowych kosztów ponoszonych przez system opieki zdrowotnej. Jednym ze sposobów na osiągnięcie tego, poza decyzjami zapewniającymi wszystkim obywatelom dostęp do przyrody, byłoby udostępnienie specjalnego obszaru ze społecznymi działkami – uważa specjalista.

Ból pleców i ramion po pracy w ogródku: można do tego nie dopuścić

Ale uwaga! Zespół z Coventry University odkrył, że nieprawidłowa technika kopania powoduje aż dwukrotne zwiększenie obciążenia niektórych stawów, co może prowadzić do kontuzji.

Badacze wykorzystali sprzęt, z którego zwykle korzystają twórcy animacji filmowych analizujący ruchy ciała aktorów. W kluczowych anatomicznych punktach ochotników umieścili specjalne znaczniki, po czym nagrywali ich szybkimi, działającymi w podczerwieni kamerami. Dzięki temu, mogli dokładnie przebadać ruch uczestników w specjalnym komputerowym programie.

Okazało się, że przy wadliwej postawie utrzymywanej w czasie kopania, odcinek lędźwiowy kręgosłupa obciążany był o połowę bardziej, niż przy prawidłowym ustawieniu. To właśnie ten odcinek pleców często właśnie dokucza miłośnikom prac w ogródku. W jeszcze gorszej sytuacji były ramiona, których obciążenie rosło aż dwukrotnie. Badacze przestrzegają, że nakładanie na stawy zbyt dużych ciężarów może prowadzić do choroby zwyrodnieniowej, najczęstszego schorzenia stawów.

Badacze ustalili jednocześnie, jak należy prawidłowo kopać. Właściwa technika obejmuje regularne, powtarzalne ruchy zamiast chaotycznych i przypadkowych. Plecy są w niej zgięte w minimalnym stopniu, a kolana w dużym. Złą postawę cechuje natomiast silne pochylenie do przodu, wyciąganie kończyn i słaba kontrola ruchów. Dobre i złe podejście do pracy z łopatą można zobaczyć na filmie.

Jeśli więc ktoś ma tyle szczęścia, że jest posiadaczem ogródka, warto aby ruszył na jego podbój, tym bardziej, że teraz nawet naukowcy doradzają, jak zrobić to najlepiej.

Marek Matacz dla zdrowie.pap.pl

Fot. www.pixabay.com

Okulary mogą chronić przed koronawirusem?

To FAKT! Okulary tworzą mechaniczną barierę pomiędzy naszym ciałem a wirusami, są uzupełnieniem maseczki skuteczniej chroniąc nas przed dostępem patogenów. Dobrze jest więc je zakładać np. idąc na zakupy.

Wirus SARS-CoV-2 roznosi się drogą kropelkową, i wiele wskazuje na to, że może przeniknąć do organizmu przez spojówki oka. Tym samym każde dotknięcie oczu, ust czy nosa naraża nas na istotne ryzyko zakażenia.

Szacuje się, że od 1 do 3 procent pacjentów chorych na COVID-19 zaraża się dotykając oczu. Mówi o tym prof. Benadetta Allegranzi z Instytutu Zdrowia Globalnego na Wydziale Nauk Medycznych Uniwersytetu w Genewie w materiale udostępnionym przez WHO, w którym przypomina między innymi o konieczności mycia rąk, a zwłaszcza unikaniu dotykania nimi ust, twarzy i oczu.

Najczęściej, w kontekście ochrony przed zakażeniem, mówi się o maseczkach, jednak eksperci zwracają uwagę, że okulary są niezłą barierą dla nowego koronawirusa.

„Okulary mogą pomóc nam zmniejszyć ryzyko zarażenia koronawirusem, ponieważ stanowią mechaniczną barierę pomiędzy naszym ciałem a wirusami. Dla osób już noszących okulary, może to stanowić istotny rodzaj ochrony” – uważa Robyn Gershon epidemiolog z Katedry Globalnego Zdrowia Publicznego na Uniwersytecie Nowojorskim.

Ponadto okulary chronią nas przed nami samymi – stanowią fizyczną barierę, która powstrzymuje nas od dotykania oczu.

– Worek spojówkowy jest drogą, którą wirus może wtargnąć do organizmu. Przyczyną dla której tak się dzieje jest zazwyczaj tarcie oczu – rękami, palcami, grzbietem dłoni, lepiej więc tego unikać. Jeżeli ktoś ma okulary jest w lepszej sytuacji, bo żeby dotknąć oczu musi zdjąć okulary, a wtedy najczęściej przypomina sobie, że nie powinien tego robić” – mówi prof. Jerzy Szaflik szef Centrum Mikrochirurgii Oka „Laser” i Centrum Jaskry.

– W miarę możliwości nie dotykajmy oczu, a jeśli pracujemy w warunkach, które narażają nas na bezpośredni kontakt z chorymi, konieczna jest specjalistyczna ochrona – podkreśla inny okulista, dr Andrzej Styszyński.

Pamiętajmy, że im większe okulary i bardziej przylegające do twarzy tym większa jest ochrona oczu. Większość z nas ma w domu – korekcyjne, przeciwsłoneczne lub tzw. inteligentne szkła (zerówki). Teraz warto ich użyć.

Soczewki korekcyjne a nowy koronawirus

Zdaniem specjalistów, jeśli to nie jest konieczne lepiej teraz nie używać soczewek kontaktowych. Chodzi o to, że osoby stosujące soczewki częściej dotykają twarzy i oczu, narażając się na zakażenie. Choć dbanie o higienę zmniejsza to ryzyko, nie wyeliminuje go całkowicie.

Nie zapomnij o dezynfekcji okularów!

Specjaliści przypominają, że obecnie należy czyścić okulary nawet kilka razy dziennie – zwłaszcza, jeśli wychodzimy na zewnątrz.

Możemy to robić za pomocą płynów dezynfekujących lub po prostu ciepłą wodą z mydłem lub innym detergentem. Nie należy jednak stosować środków na bazie acetonu lub alkoholu, ponieważ mogą one uszkodzić nie tylko oprawki, ale także powłokę antyrefleksyjną soczewki okularowej.

„Pamiętajmy o zwróceniu szczególnej uwagi na czyszczenie tzw. nosków w okularach metalowych. Noski mają bezpośredni kontakt ze skórą, w związku z czym zbiera się na nich więcej zanieczyszczeń. Czyśćmy je np. nieużywaną już szczoteczką  do zębów, oczywiście pod bieżącą wodą, z dodatkiem detergentu.  Możemy również poprosić optyka o umycie całych okularów w myjce ultradźwiękowej, w której płyn każdorazowo wymieniany  jest na świeży. Pamiętajmy również, że obecnie, gdy jesteśmy na zewnątrz nawet na chwilę, nie zakładamy okularów na głowę” – przypomina optometrystka dr inż. Zofia Grzech, ekspertka kampanii „Czas na wzrok bez ograniczeń”.

Źródło: www.zdrowie.pap.pl

Fot. www.pixabay.com

Cukier kontra słodziki. Mity i fakty

Cukier obwiniany jest m.in. o wpływ na rozwój epidemii otyłości czy próchnicy, ale mające go zastąpić słodziki też nie mają dobrej prasy. Dlaczego? Na to i wiele innych pytań dotyczących słodzików odpowiada prof. Magdalena Olszanecka-Glinianowicz, prezes Polskiego Towarzystwa Badań nad Otyłością.

Spora część doniesień medialnych na temat słodzików, z którymi się do tej pory zetknąłem, stawiała je w negatywnym świetle, sugerując, że to sama „chemia”, że wcale nie pomagają w walce z otyłością, albo, że wręcz zwiększają ryzyko rozwoju różnych schorzeń. Dodam jeszcze, że te artykuły z reguły powoływały się na konkretne badania naukowe. Co Pani na to? 

Należy z dużą ostrożnością i dystansem podchodzić do tego rodzaju doniesień medialnych. Interpretowanie wyników badań naukowych to naprawdę bardzo trudne zadanie, zwłaszcza dla laików. Łatwo wpaść w pułapkę. Na przykład, jeśli chodzi o wpływ stosowania słodzików na redukcję masy ciała, to zostało zrealizowanych już wiele badań, które potwierdzają ich korzystne działanie w tym obszarze. Jednak z badań tych jasno wynika, że to nie same słodziki leczą otyłość, lecz kompleksowe zmiany stylu życia, głównie w zakresie sposobu żywienia i aktywności fizycznej. Zamiana cukru na niskokaloryczne substancje słodzące jest więc tylko jednym z istotnych elementów tych zmian, ale nie jedynym.

Bądźmy bardziej krytyczni wobec tego co czytamy i słyszymy w mediach czy w kręgu znajomych. Fakty są takie, że nie ma żadnego, pojedynczego, cudownego lekarstwa na otyłość. Problem nadmiernej masy ciała jest zbyt złożony i skomplikowany, by mogła go rozwiązać zamiana jednego tylko składnika diety na inny. Niemniej jednak, w świetle istniejących dowodów naukowych, chciałabym podkreślić, że częstsze stosowanie słodzików, zarówno przez poszczególne osoby (do dosładzania potraw), jak i przez przemysł spożywczy (w recepturach swoich produktów), może być istotnym społecznie elementem zapobiegania oraz leczenia nadwagi i otyłości.

Tylko jak przekonać do częstszego stosowania słodzików osoby nieprzekonane czy wręcz uprzedzone, właśnie z powodu wspomnianej wcześniej „złej prasy”? Można się przecież z internetu dowiedzieć np., że stosowanie niektórych słodzików może wywołać raka! 

Badania mające dowodzić rakotwórczości niektórych niskokalorycznych substancji słodzących, które zrealizował jakiś czas temu jeden włoski zespół, są mało wiarygodne, z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze, warto wiedzieć, że zostały one przeprowadzone na szczurach. Po drugie, szczury wykorzystane w tych badaniach były bardzo stare, a ryzyko rozwoju nowotworu rośnie wraz z wiekiem. Po trzecie, podawano im bardzo duże ilości niskokalorycznych substancji słodzących. Trudno więc na podstawie tak skonstruowanego badania wyciągać jakikolwiek daleko idące wnioski, zwłaszcza dla ludzi.

Nauka dysponuje za to mocnymi dowodami na to, że otyłość zwiększa ryzyko wielu rodzajów raka.

Pamiętajmy, że wszystkie słodziki dostępne w Unii Europejskiej są dopuszczane do stosowania po dokładnej analizie Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA). Zresztą cały czas podlegają one regularnej ocenie ekspertów. Gdyby tylko pojawiły się jakieś poważne dowody na ich szkodliwe działanie u ludzi, to natychmiast zostałyby wycofane z rynku.

Jeśli ktoś mimo wszystko jest nadal sceptycznie nastawiony do słodzików i chciałby poznać więcej wiarygodnych argumentów na to, że ich stosowanie jest bezpieczne i korzystne, to zachęcam takie osoby do lektury dwóch ważnych dokumentów opracowanych przez polskich ekspertów. Pierwszy z nich, opublikowany w 2019 r., to Stanowisko Polskiego Towarzystwa Badań nad Otyłością, Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny oraz Instytutu Żywności i Żywienia w sprawie stosowania niskokalorycznych substancji słodzących. Drugi dokument to Stanowisko Polskiego Towarzystwa Badań nad Otyłością i Polskiego Towarzystwa Diabetologicznego w sprawie stosowania niskokalorycznych substancji słodzących z 2012 r. Wynika z nich m.in., że stosowanie słodzików przynosi wymierne korzyści nie tylko w leczeniu otyłości, lecz także i cukrzycy. Podobne rekomendacje zostały też wydane przez renomowane naukowe towarzystwa medyczne w wielu innych krajach, m.in. w USA.

Jakie konkretnie słodziki ma pani tutaj na myśli?  Słyszałem, że np. warto stosować ksylitol, zwany cukrem brzozowym, bo nie dość, że ma mało kalorii, to jeszcze ma działanie przeciwcukrzycowe i przeciwpróchnicowe… 

Akurat ksylitol, ale także sorbitol czy mannitol, czyli tzw. poliole, należące do grupy cukrów prostych, nie są przez ekspertów zaliczane do niskokalorycznych substancji słodzących. Warto wiedzieć, że ksylitol zawiera tylko o około 40 proc. mniej kalorii niż zwykły cukier, a do tego spożywany w większych ilościach może być przez wiele osób źle tolerowany, np. może sprzyjać wzdęciom lub mieć działanie przeczyszczające. Ponadto, poliole są zupełnie inaczej metabolizowane przez organizm niż niskokaloryczne słodziki. Warto wiedzieć, że np. wspomniany ksylitol podobnie jak fruktoza i inne cukry proste przerabiany jest w wątrobie na glukozę i triglicerydy. Dlatego w kontekście leczenia otyłości polioli się nie rekomenduje.

W takim razie jakie słodziki polecają eksperci?  

Chodzi o grupę faktycznie niskokalorycznych substancji słodzących, takich jak np.: acesulfam K, aspartam, sacharyna, stewia czy sukraloza. Zawierają one zero lub naprawdę bardzo niewiele kilokalorii, a są przy tym 150-1000 razy słodsze niż cukier. Dzięki temu dodawane są do żywności i potraw jedynie w niewielkich ilościach. Naprawdę bardzo trudno je więc „przedawkować”.

Biorąc pod uwagę wspomniane wcześniej kontrowersje chciałbym zapytać czy istnieją jakiekolwiek przeciwwskazania lub wyjątki dotyczące stosowania tego rodzaju słodzików, np. u kobiet w ciąży lub dzieci? 

Są pewne ograniczenia dotyczące stosowania aspartamu. Osoby cierpiące na fenyloketonurię – rzadko występującą, genetycznie uwarunkowaną chorobę metaboliczną, nie mogą stosować tego słodzika. Takie osoby powinny więc sprawdzać na etykietach produktów spożywczych czy nie zawierają one aspartamu, który z biochemicznego punktu widzenia jest dla organizmu źródłem fenyloalaniny, czyli aminokwasu, którego nie potrafi metabolizować.

Drugie ograniczenie dotyczy niskokalorycznych substancji słodzących za wyjątkiem stewii. Chodzi o to, że nie powinno się ich używać do gotowania i pieczenia. W wysokiej temperaturze częściowo ulegają rozkładowi i mogą tworzyć się substancje o niekorzystnym wpływie na organizm. Zatem kiedy chcemy upiec ciasto w wersji light, użyjmy do jego posłodzenia stewii. Więcej istotnych ograniczeń popartych wiarygodnymi badaniami sobie nie przypominam. Raz jeszcze podkreślam, że EFSA na bieżąco monitoruje badania naukowe na temat słodzików i czuwa nad ich bezpieczeństwem, podobnie zresztą jak i nad innymi dodatkami do żywności, czyli tzw. numerami E. Słodziki pozostają jednak pod szczególnie uważnym nadzorem tego europejskiego urzędu, a to właśnie z uwagi na kontrowersje i obawy, które budzą u niemałej części konsumentów.

Pewnie ma to też jakiś związek z modą na bycie naturalnym i eko… 

Raczej z pseudonauką i czarnym PR-em. Przecież jak najbardziej naturalny jest np. smalec, ale czy jest zdrowy? Czy zalecają go kardiolodzy i dietetycy? Naturalny jest też cukier! Ale jego nadmierne spożycie prowadzić może do wielu problemów zdrowotnych. Koniec końców jednak z naukowego punktu widzenia wszystko jest chemią i cukier i ksylitol i aspartam. Nie dajmy się więc zwariować różnym sensacyjnym doniesieniom, modom czy celebrytom. Zachowajmy zdrowy rozsądek i słuchajmy uznanych ekspertów praktykujących medycynę opartą na faktach (evidence based medicine).

Wróćmy jeszcze na chwilę do roli słodzików w zapobieganiu i leczeniu otyłości. Rozumiem, że istotą tego jest obniżanie przy ich pomocy wartości energetycznej diety czy też konkretnych wysokokalorycznych produktów i potraw. Jednak chyba nie zawsze rozwiązuje to problem, bo czy można np. bezkarnie zajadać się czekoladą bez cukru?   

Rzeczywiście, o ile w przypadku takich produktów jak słodzone napoje, zastąpienie cukru słodzikiem w praktyce niweluje ich energetyczność niemal do zera, to jednak w produktach bardziej złożonych, takich jak np. czekolada, samo wyeliminowanie cukru zmniejsza ich kaloryczność tylko do pewnego stopnia. W przypadku czekolady energetyczność zostałaby w ten sposób obniżona zaledwie o 15-20 proc. Jest tak za sprawą dużej zawartości tłuszczu w czekoladzie.

Trzeba o tym pamiętać: bez cukru nie zawsze równa się zero kalorii! Zatem, jeśli ktoś jest świadomym konsumentem, zwraca uwagę na informacje zawarte na etykietach produktów, a do tego wszystkiego próbuje pozbyć się zbędnych kilogramów, to powinien zdawać sobie sprawę z tego, że nie może jeść więcej czekolady niż wcześniej, tylko dlatego, że zmienił ją na bezcukrową. W ten sposób może osiągnąć skutek przeciwny do zamierzonego, czyli zwiększyć masę ciała.

Czyli ze słodyczami generalnie trzeba bardzo uważać, niezależnie od tego czy są słodzone cukrem czy słodzikami? 

Niestety, w praktyce powstrzymywanie się od zjedzenia czegoś słodkiego to dla wielu osób bardzo trudne wyzwanie. Trudno oprzeć się słodkościom m.in. dlatego, że najczęściej towarzyszą nam już od wczesnego dzieciństwa i kojarzą się nam z czymś pozytywnym, dobrym i radosnym.

To jednak znacznie szerszy problem. W dzisiejszych czasach ludzie jedzeniem coraz częściej kompensują sobie wiele różnego rodzaju niezaspokojonych potrzeb emocjonalnych. W dorosłym życiu jedzenie może więc zastępować niektórym ludziom np. miłość, przyjaźń czy bliskość i być dla nich nagrodą, jedną z niewielu przyjemności w życiu, sposobem na stres i chandrę. Coraz częściej występują też obecnie różne zaburzenia odżywiania, takie jak np. zespół kompulsywnego jedzenia czy zespół nocnego jedzenia.

Zatem słodziki mogą być na poziomie społecznym jednym z wielu sposobów na to, aby pozwolić ludziom cieszyć się jedzeniem, ale jednocześnie ograniczyć związane z tym ryzyko rozwoju nadwagi lub otyłości. Jednak w przypadku osób, które chorują już na otyłość spowodowaną zaburzeniami odżywiania to z pewnością nie wystarczy. W ich przypadku konieczna jest często kompleksowa interwencja: nie tylko dietetyczna, lecz także farmakologiczna i psychoterapeutyczna. Nazywajmy więc rzeczy po imieniu. Zamiast mówić tylko o odchudzaniu czy mitycznej walce z otyłością, mówmy raczej o leczeniu otyłości. Bo otyłość jest chorobą, którą trzeba leczyć. 

Żródło: www.zdrowie.pap.pl

Fot. www.pixabay.com

Maseczki chirurgiczne – czy naprawdę chronią przed koronawirusem?

Najbardziej znanym, prawie codziennie pokazywanym przez media symbolem „zarazy”, wywołanej przez nowego koronawirusa z Wuhan, są maseczki ochronne na twarzach ludzi chcących uniknąć zakażenia. Czy ich noszenie w tym celu w ogóle ma sens?

Odpowiedź na to pytanie może niejednego zaskoczyć.

„Jeśli maseczki ochronne na twarz są stosowane przez zakażonych, to pomagają zapobiegać przenoszeniu się koronawirusa na zdrowe osoby z najbliższego otoczenia. Jednak noszenie maseczek przez osoby zdrowe, w celu zapobiegania infekcji, nie jest już tak efektywne” – informują eksperci Europejskiego Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób (European Centre for Disease Prevention and Control – ECDC).

Maseczki: jak ich używać

Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) bardzo precyzyjnie wskazała, kto i w jakich okolicznościach powinien nosić maseczki ochronne, w związku z zagrożeniem epidemiologicznym wywołanym przez nowego koronawirusa:

  • noś maseczkę jeśli kaszlesz lub kichasz (gdy masz objawy infekcji dróg oddechowych),
  • jeśli jesteś zdrowy, to powinieneś nosić maseczkę tylko wtedy, gdy opiekujesz się osobą zainfekowaną nowym koronawirusem (lub osobą, u której podejrzewa się takie zakażenie).

Eksperci WHO podpowiadają jednocześnie, jak należy korzystać z maseczek ochronnych, gdyż nieumiejętne ich stosowanie może przynieść więcej szkody niż pożytku! 

Poniżej przedstawiamy najważniejsze zalecenia WHO w tej kwestii:

  • maseczki skutecznie chronią cię tylko wtedy, gdy są właściwie używane, co oznacza m.in. towarzyszące ich noszeniu częste i dokładne mycie rąk – z użyciem mydła lub środków dezynfekujących na bazie alkoholu (ręce należy też umyć przed założeniem maseczki),
  • zakładając maseczkę dokładnie zakryj nią usta i nos, tak aby nie było żadnych szpar pomiędzy maseczką a twarzą,
  • unikaj dotykania maseczki, którą nosisz na twarzy, a jeśli to ci się zdarzy, umyj ręce,
  • zmień maseczkę na nową wtedy, kiedy poczujesz, że jest już mocno zawilgocona,
  • po zdjęciu maseczki jednorazowego użytku nie zakładaj jej ponownie, lecz od razu wyrzuć do zamkniętego pojemnika na śmieci,
  • zdejmując maseczkę rób to tak, aby dotykać jej tylko „od tyłu” (czyli unikając dotykania jej zewnętrznej części), po czym koniecznie umyj ręce.

Uwaga! Na stronie internetowej WHO można zobaczyć film instruktażowy, który pokazuje jak poprawnie używać maseczek.

Skoro jednak maseczki ochronne na twarz (tzw. chirurgiczne, dentystyczne czy medyczne) nie są przez ekspertów zalecane do powszechnego stosowania w ramach profilaktyki zakażeń koronawirusami , to warto wiedzieć co tak naprawdę każdy z nas powinien robić na co dzień, aby w jak największym stopniu zmniejszyć ryzyko zakażenia tymi, ale też i wieloma innymi groźnymi patogenami. Oto co zalecają w tej kwestii eksperci ECDC:

  • dbaj przede wszystkim o higienę rąk, gdyż jest to klucz do zapobiegania infekcjom, także tym wywoływanym przez koronarowirusy; zatem jak najczęściej myj ręce wodą z mydłem przez co najmniej 20 sekund – zwłaszcza przed jedzeniem, po skorzystaniu z toalety, po przyjściu do domu czy pracy, a także po kontakcie ze zwierzętami,
  • jeśli mydło i woda nie są dostępne, dezynfekuj ręce korzystając z preparatów odkażających, które zawierają co najmniej 60 proc. alkoholu,
  • ponieważ wirusy najczęściej przedostają się do ludzkiego ciała przez oczy, nos i usta unikaj ich dotykania niemytymi rękami,
  • unikaj kontaktu z chorymi ludźmi, szczególnie tymi, którzy kaszlą,
  • unikaj odwiedzania zatłoczonych miejsc, w tym m.in. bazarów i targów, gdzie handluje się żywymi lub martwymi zwierzętami.

Dmuchanie na zimne

Choć w momencie publikacji tego artykułu (czyli do 13 lutego 2020 r.) nie stwierdzono jeszcze w Polsce żadnego przypadku zakażenia koronawirusem z Wuhan (którego nowa, oficjalna nazwa brzmi COVID-19), to jednak eksperci są dość zgodni, że jego pojawienie się w naszym kraju jest tylko kwestią czasu.

Póki co, dużo bardziej realnym problemem epidemiologicznym jest w naszym kraju np. grypa. Jednak również i w jej przypadku, w ramach profilaktyki zakażeń, warto stosować się do podstawowych zasad higieny wskazanych w powyższym artykule.

Na koniec przypomnijmy, że Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła niedawno międzynarodowy stan zagrożenia zdrowia publicznego z powodu epidemii wywołanej przez nowego koronawirusa (Public Health Emergency of International Concern). Do tej pory (według stanu na dzień 13 lutego 2020 r.) zachorowania na przypominającą zapalenie płuc chorobę wywoływaną przez nowego koronawirusa stwierdzono już w blisko 30 krajach świata (w sumie zanotowano ponad 60 tys. zachorowań i ponad 1,3 tys. zgonów z tego powodu, głównie w Chinach).

Wiktor Szczepaniak, zdrowie.pap.pl

Fot. www.pixabay.com

Stres zwiększa ryzyko pojawienia się opryszczki?

To FAKT! Choć swędzące i nieestetyczne wykwity, które raz na jakiś czas pojawiają się na ustach większości z nas wywoływane są przez wirusy, to jednak warto wiedzieć, że nawrotowi opryszczki sprzyja wiele innych czynników zewnętrznych, w tym m.in. stres.

Do zakażenia wirusem opryszczki zwykłej (HSV-1) dochodzi raz w życiu, zwykle w dzieciństwie. Osoba, która raz zaraziła się opryszczką, będzie już zawsze mieć w swoim organizmie wywołującego ją wirusa, który co jakiś czas, pod wpływem sprzyjających warunków będzie się reaktywował i wywoływał objawy infekcji – najczęściej w postaci opryszczki wargowej.

Warto zatem wiedzieć jakie warunki sprzyjają nawrotowi tego przykrego problemu, aby móc choć w części próbować mu zapobiegać. Są to m.in.:

  • stres,
  • wyziębienie,
  • osłabienie organizmu,
  • niedożywienie,
  • choroba bakteryjna,
  • ekspozycja na silne światło słoneczne (promieniowanie UV),
  • miesiączka.

Lekarze przypominają, że w czasie nawrotów opryszczki osoby zakażone powinny unikać bliskich, fizycznych kontaktów z innymi (osobami niezakażonymi), czyli np. całowania się. W ramach profilaktyki zakażeń osoby z wykwitami na ustach powinny też odłożyć na jakiś czas zabiegi stomatologiczne. Wszystko dlatego, że najbardziej zaraźliwy jest płyn wydobywający się z pęcherzyków opryszczki.

Źródło: www.zdrowie.pap.pl

Fot. www.pixabay.com

Zanieczyszczone powietrze niszczy nie tylko płuca i serce

Niewielkie cząstki zanieczyszczeń powietrza wnikają w głąb organizmu, a nerki odpowiadają za jego oczyszczanie. Jak się okazuje, tego typu toksyny mogą zwiększyć ryzyko poważnych kłopotów – przewlekłej choroby nerek, a nawet ich schyłkowej niewydolności.

To zła wiadomość dla mieszkańców Polski, która – na tle Europy – ma powietrze niskiej jakości, szczególnie zimą.

O tym, że smog oznacza większe zagrożenie nowotworami, chorobami układu oddechowego i krążenia mówi się już od długiego czasu. Badania wskazują jednak także na inne niebezpieczeństwo związane z zawieszonymi w powietrzu pyłami czy trującymi gazami.

– Okazuje się, że małe cząstki zanieczyszczeń szkodzą także innym narządom. Nerki są narażone na uszkodzenie, ponieważ to one wydalają większość toksycznych substancji z organizmu. Zaczynamy gromadzić na to kolejne mocne dowody – alarmuje prof. dr hab. n. med. Michał Nowicki, kierownik Kliniki Nefrologii, Hipertensjologii i Transplantologii Nerek Centrum Kliniczno-Dydaktycznego Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, Past-Prezes Polskiego Towarzystwa Nefrologicznego.

Powietrze a przewlekła choroba i niewydolność nerek

Wielkim przełomem było badanie opublikowanie w 2018 roku, w najlepszym piśmie nefrologicznym – Journal of the American Society of Nephrology. Według niego, zawarte w powietrzu cząstki o wielkości do 2,5 mikrona (PM 2,5) wpływają na ryzyko przewlekłej choroby nerek czyli całego spektrum ich zaburzeń oraz ryzyko progresji tej choroby do schyłkowej niewydolności nerek oznaczającej konieczność rozpoczęcia dializ – opowiada prof. Nowicki.

Badacze z  Washington University School of Medicine w St. Louis i Veterans Affairs (VA) St. Louis Health Care System przeanalizowali dotyczące zdrowia dane na temat 2,5 mln osób, obejmujące okres 8,5 roku. Informacje te porównali z danymi odnośnie jakości powietrza udostępnionymi przez  Environmental Protection Agency (EPA) i NASA.

– Informacji na temat relacji zanieczyszczenia powietrza z chorobami nerek było niewiele. Jednak kiedy tylko przeanalizowaliśmy nasze dane, ukazał się jasny związek między jakością powietrza a schorzeniami nerek – opowiada główny autor badania prof. Ziyad Al-Aly.

Naukowcy szacują, że przekraczające normę stężenie cząstek PM 2,5 rocznie wywołuje w USA dodatkowe prawie 45 tys. przypadków przewlekłej choroby nerek i prawie 2,5 tys. przypadków schyłkowej niewydolności nerek. Badacze twierdzą jednak, że żadne stężenie zanieczyszczeń nie jest bezpieczne, a skala uszkodzeń po prostu rośnie wraz z podnoszeniem się poziomu toksyn w powietrzu.

W Polsce nerki mają ciężko

– Oczywiście, w miejscach z zanieczyszczonym powietrzem mogą też działać inne toksyny, np. towarzyszące działalności przemysłowej. Mimo wszystko, wyniki tego badania wskazują na wyraźny związek. Na podstawie uzyskanych danych wykonano też rozszerzoną analizę dla świata. Według niej, z powodu zanieczyszczeń w powietrzu, co roku, na świecie, na przewlekłą chorobę nerek zapada 19,7 mln ludzi. Choć taka interpretacja wyników może być już mało dokładna, to jednak pokazuje skalę zagrożenia. Powinniśmy się m.in. zastanowić się, co to oznacza dla nas, Polaków. Niestety, jakość powietrza w naszym kraju należy do najgorszych w Europie, choć na co dzień mało kto się nad tym zastanawia – podkreśla prof. Nowicki.

Źródła zanieczyszczeń mogą być różne – przemysł, prywatne piece, ruch samochodowy. Badanie opublikowane przed kilkoma laty na łamach „Journal of Epidemiology and Community Health” sugeruje związek między chorobami nerek a odległością domu od ruchliwej drogi. Analiza stanu zdrowia ponad tysiąca osób wykazała, że badani mieszkający bliżej samochodowej arterii mieli niższy współczynnik przesączania kłębuszkowego. To parametr mówiący o stanie nerek.

Między osobami mieszkającymi 50 m od drogi a mieszkającymi kilometr od niej była taka różnica, jakby osoby z pierwszej grupy były o 4 lata starsze. Autorzy tego badania zwracają uwagę na to, że zanieczyszczenie powietrza m.in. przyspiesza powstawanie miażdżycy, a ona z kolei silnie oddziałuje na nerki.

Nerki mogą cierpieć na różne sposoby

– Potrzebne jest dokładne poznanie patomechanizmów prowadzących do uszkodzeń nerek. Jak sądzę, są one jednak zagrożone głównie dlatego, że odfiltrowują toksyny z krwi – podkreśla ekspert z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.

Tymczasem na jeszcze inny mechanizm wskazuje badanie zespołu z Medycznego Uniwersytetu w Kantonie. Chińscy specjaliści przeanalizowali wyniki biopsji nerek pobranych w czasie 11 lat od ponad 75 tys. pacjentów z różnych grup wiekowych, w 300 chińskich miastach. Okazało się, że osoby mieszkające w silniej zanieczyszczonych rejonach częściej chorowały na błoniaste kłębuszkowe zapalenie nerek. Choroba ta wynika tymczasem z nieprawidłowego funkcjonowania układu odpornościowego.

Niestety, pod wpływem trujących substancji obecnych w powietrzu nerki mogą ulec uszkodzeniu także na najwcześniejszym etapie życia, czyli w okresie płodowym, przynajmniej u gryzoni. Wskazuje na to eksperyment zespołu z Texas Agricultural and Mechanical University. Naukowcy wystawiali ciężarne samice szczurów na działanie wysokich stężeń siarczanu amonu – jednego ze składników zanieczyszczeń powietrza. Zwiększyła się śmiertelność płodów, skrócił okres ciąży, młode miały niższą masę i zmiany w wielu narządach, także w nerkach, które były powiększone.

Jak chronić się przed smogiem

Czy można się bronić przed zagrożeniem?

– Przede wszystkim musimy mieć jego świadomość. Alarmujące jest np., że od dwóch lat życie Polaków się skraca – niewiele, ale pamiętajmy, że w większości krajów ono rośnie. Podobnie, rosło do niedawna także w Polsce. Jakość powietrza można natomiast monitorować np. na stronie European Environmental Agency, czy używając specjalnych aplikacji np. w smartfonie. I pamiętać, że na przykład bieganie w smogu czy blisko ulicy może nie być dla człowieka zdrowe – radzi prof. Nowicki..
Zwraca też uwagę, że choć teraz modne są różnego typu oczyszczacze powietrza, nie wiadomo tak naprawdę, na ile zmniejszają one chorobowość.

– Najlepsze rozwiązanie to zamieszkanie w okolicy z powietrzem dobrej jakości i zaangażowanie się jako obywatel w walkę z trucicielami powietrza, którymi są, pamiętajmy, nie tylko wielkie zakłady przemysłowe, ale czasem nasi najbliżsi sąsiedzi ogrzewających domy opałem złej jakości – dodaje.

To pierwsze nie zawsze jest osiągalne, choć można ratować swoje zdrowie częstym wypoczynkiem w naturze i ogólnie zdrowym stylem życia.

Marek Matacz dla zdrowie.pap.pl

Fot. www.pixabay.com

Chłodzenie się wentylatorem może zaszkodzić zdrowiu?

To FAKT! Jeśli próbując przetrwać upalny dzień w domu albo biurze chłodzisz się korzystając intensywnie z mechanicznego wiatraka, to wiedz, że grozi ci przykra dolegliwość: porażenie nerwu twarzowego.

Nieumiejętne lub zbyt intensywne korzystanie z mechanicznych urządzeń „chłodzących”, takich jak przenośne wentylatory, wiatraki i klimatyzatory, może niektórym osobom bardziej zaszkodzić niż pomóc. Na przykład, zbyt mocne oziębienie twarzy, spowodowane przez bardzo blisko ustawiony wiatrak lub nawiew, może sprzyjać porażeniu nerwu twarzowego, zwłaszcza u tych osób, które borykają się z cukrzycą lub chorobami układu krążenia.

– Budzimy się, a kącik ust jest opadnięty, nie możemy normalnie pić, jeść, czasem pojawiają się kłopoty z wyraźną mową. Porażenie może wiązać się nawet z niedomykalnością oka – ostrzega laryngolog Agnieszka Dmowska-Koroblewska z Centrum Medycznego MML.

Specjalistka dodaje, że porażenie nerwu twarzowego należy leczyć. Na szczęście, najczęściej rokowanie jest pomyślne.

www.zdrowie.pap.pl

Fot .www.pixabay.com

Dieta i aktywność fizyczna w aktywnej fazie leczenia raka

Czasy, gdy pacjentom w trakcie leczenia onkologicznego zalecano leżenie w łóżku dawno minęły – mówią zgodnie lekarze …

COVID-19 obecnie: czy będą nowe szczepionki?

Firmy pracują nad preparatami przeciwko nowym wariantom koronawirusa. Według FDA mają one uwzględniać nowe typu szczepu …

Apetyt na kawę służy zdrowej starości

Co piąty mieszkaniec Unii Europejskiej ma 65 lat i więcej. Oznacza to, że niemal 100 milinów ludzi na naszym kontynencie …