Kategoria: CHOROBY

Tych objawów nie lekceważ. Wsłuchaj się w serce.

Niewydolność serca to podstępna choroba. Pierwsze objawy łatwo przegapić: któż dzisiaj się nie czuje się bardziej zmęczony? Podpowiadamy, jakie jeszcze objawy powinny niepokoić i jak ustrzec serce przed kłopotami.

Niewydolność serca to stan, w którym mięsień ten nie daje rady prawidłowo pompować krwi i dostarczać organizmowi odpowiedniej ilości tlenu w stosunku do potrzeb. Zmniejsza to wydolność wysiłkową, która objawia się trudnościami w zwykłych codziennych czynnościach takich jak robienie zakupów, sprzątanie, czy wchodzenie po schodach.

Najczęściej dzieje się tak na skutek uszkodzenia mięśnia serca lub jego zastawek. Objawy, początkowo subtelne, z czasem nabierające na sile, wynikają z niedostatecznej podaży tlenu do narządów. W trakcie rozwoju niewydolności serca dochodzi do gromadzenia płynów w organizmie, powiększenia jam serca oraz niekorzystnych zmian w układzie hormonalnym.

Najczęściej problem niewydolności serca dotyczy osób powyżej 60. roku życia, jednak może wystąpić w każdym wieku, także u dzieci i młodzieży. Ze statystyk przedstawianych przez kardiologów wynika, że spośród 40 tys. zgonów na skutek niewydolności serca, aż 6 tys. dotyczyło osób w wieku produkcyjnym. Spośród wszystkich pacjentów pięć lat przeżywa około 50 proc. chorych, a 11 proc. umiera w pierwszym roku po opuszczeniu szpitala.

Tak więc sprawa jest niebagatelna.

Nie lekceważ objawów niewydolności serca

Objawy dotyczące chorób serca nie zawsze są charakterystyczne. O ile diagnostyka zawału serca jest łatwa – gdy pojawia się ból serca, podejrzewamy zawał i dzwonimy po karetkę albo natychmiast jedziemy do szpitala, o tyle z chorobą niedokrwienną nie jest tak prosto – jej objawy są tak nieoczywiste, że łatwo je zbagatelizować, złożyć na karb lekkiej niedyspozycji.

Infografika PAP/Serwis Zdrowie/M. Samczuk

Do tych typowych, świadczących o niewydolności, należą zmęczenie, duszność, obrzęki nóg – czyli kłopty, które oceniamy jako wynikające z przejściowej niedyspozycji, albo kojarzymy z innymi chorobami.
Jak więc zorientować się, że sprawa jest poważna?

– Zaniepokoić powinny nas sytuacje, w których nie mamy siły na zrobienie rzeczy, które do tej pory robiliśmy raczej bez problemu – radzi dr n. med. Agnieszka Pawlak kardiolog ze Szpital MSWiA w Warszawie.

Poniżej objawy związane z niewydolnością serca. Jeśli zauważasz takie u siebie, koniecznie udaj się do specjalisty.

  • Zmęczenie

Zbyt łatwe męczenie się, nawet przy niewielkim wysiłku, uczucie osłabienia to efekt niedotlenienia narządów, które wynika z upośledzonego przepływu krwi.

– My, kardiolodzy, stosujemy zawsze ocenę możliwości wejścia po schodach bez zatrzymywania. Jest słabo, gdy pacjent nie jest w stanie wejść na pierwsze piętro, ale i drugie powinno być dla nas sygnałem, że nie jest dobrze” – mówi dr n. med. Agnieszka Pawlak.

Jeśli do tego zdarzają się zawroty głowy, rozkojarzenie, trudności z koncentracją, lepiej udać się do lekarza.

  • Duszność

To najbardziej typowy objaw niewydolności serca. Wynika z zalegania w płucach płynu, którego serce nie daje rady przepompować, co utrudnia przenikanie tlenu do krwi. Charakterystyczny objaw to płytki oddech i zadyszka, które najpierw pojawiają się przy większym wysiłku fizycznym, a z czasem nawet przy zwykłych codziennych cznnościach jak ścielenie łóżka, przgotowywanie posiłku. Może też dokuczać w nocy, powodując przebudzenia i niemożność spania w pozycji leżącej. Jeśli duszności towarzyszy kaszel to dodatkowy sygnał, że nie jest dobrze. Przy takich objawach należy wezwać pogotowie.

  • Obrzęki

Przy niewydolności serca częstym problemem są obrzęki, które dotyczą stóp, okolicy kostek i łydek. Buty robią się za ciasne, nad kostką odciskają się skarpetki – takie objawy można zaobserwować szczególnie wieczorem, kiedy po całym dniu dotrzemy do domu. Ale obrzęki zdarzają się też u chorych, którzy nie wstają z łóżka – widoczne są wtedy na plecach, głównie w okolicy kości krzyżowej.

  • Szybki przyrost masy ciała

Specyficznym objawem jest zaskakująco szybki przyrost wagi w krótkim czasie np. 2 kilogramy w ciągu 2-3 dni mimo niezmienionej diety. Powiększenie obwodu brzucha i przybór masy ciała oraz obrzęki wynikają z zatrzymania płynów w organizmie, które – podobnie jak przy duszności – spowodowane jest problemem z pompowaniem krwi. Może dojść do tzw. przewodnienia, które łatwo to stwierdzić naciskając palcem skórę (pozostaje wgłębienie).

  • Utrata apetytu

Przewodnienie związane z zatrzymywaniem wody w organizmie i wynikająca z tego gorsza praca jelit wywołuje uczucie pełności, a nawet przepełnienia. To bardzo niebezpieczny stan, gdyż osłabia organizm, który nie ma siły do walki z chorobą. Z czasem może prowadzić do zmniejszenia masy ciała, a nawet zaników mięśniowych oraz anemii.

  • Zaburzenia rytmu serca

Uszkodzone serce, nie mając siły pompować krwi przyspiesza rytm. Za zbyt szybkie uważa się tętno powyżej 75 uderzeń na minutę. Utrzymujące się dłużej tętno powyżej 100 uderzeń na minutę uszkadza mięsień serca.

Drugim problemem są zaburzenia rytmu odczuwane jako nierówne bicie serca.To poważne zaburzenie, które może prowadzić do migotania przedsionków.

Jak prawidłowo zmierzyć tętno

Dobrze: Pomiaru tętna powinniśmy dokonywać w pozycji siedzącej. Nie należy tej czynności wykonywać po wysiłku, a zanim przystąpimy do badania, zaleca się co najmniej 5-minutowy odpoczynek. Badanie tętna polega na przyłożeniu trzech palców na tętnicy przebiegającej po wewnętrznej stronie nadgarstka, w przedłużeniu kciuka. Gdy wyczujemy pulsowanie, należy ucisnąć.

Źle: przykładanie pojedynczego palca, próba wyczucia tętna po przeciwnej stronie nadgarstka.

Na zegarku z sekundnikiem odliczamy liczbę uderzeń w ciągu 30 sekund. Uzyskany wynik mnożymy przez dwa co da nam liczbę uderzeń serca na minutę.

Te fakty o tętnie trzeba znać

  • Prawidłowe tętno jest miarowe, a przerwy pomiędzy uderzeniami powinny być takie same.
  • Prawidłowe tętno (puls) mieści się w przedziale od 60 do 100 uderzeń serca na minutę.
  • Zbyt wysoki puls serca (powyżej 100 uderzeń na minutę) – nazywany jest tachykardią (częstoskurczem).
  • Zbyt niski puls (poniżej 60 uderzeń na minutę) to bradykardia.
  • Puls można zbadać także na tętnicy szyjnej, należy jednak uważać, aby nie uciskać zbyt mocno, gdyż może to spowodować spadek ciśnienia lub znaczne zwolnienie pracy serca i omdlenie.
  • Zbyt wysokie tętno, za szybkie bicie sera to najczęstszy objaw zaburzeń rytmu serca u młodych osób.

– Niestety, młodzi często to bagatelizują, bo da się z tym w miarę normalnie funkcjonować, można się przyzwyczaić. Jednak kiedy serce przez dłuższy czas bije w tempie 100- 120 uderzeń na minutę, uszkadza się. Norweskie badania przeprowadzone na ponad 10-tysięcznej populacji zdrowych osób, u których obserwowano rokowania i stan zdrowia w zależności od tętna wykazały, że wartością odcinającą jest puls powyżej 75. To znaczy, że pacjenci, którzy mieli więcej niż 75 uderzeń na minutę częściej rozwijali w przyszłości nadciśnienie tętnicze, zawał serca i częściej umierali w stosunku do osób, które miały tętno poniżej 75.Wniosek jest prosty: wystarczy zwolnić serce, aby uzyskać zdecydowaną poprawę rokowania – mówi dr n. med. Agnieszka Pawlak.

Jak pomóc swojemu sercu

Dbaj o siebie, zmień styl życia, popraw jego jakość. Odpowiednia dieta i aktywny tryb życia może pomóc w zmniejszeniu dolegliwości ze strony serca i zapobiec postępowaniu niewydolności serca.

Największe znaczenie dla serca ma aktywność fizyczna i nie jest to kwestia wykupienia karnetu do klubu.

– Jak wynika z najnowszych badań, najlepsze efekty przynosi aktywność fizyczna zbliżona do fizjologicznej. 30-40 minut spaceru w ciągu dnia powtarzana 3-5 razy w tygodniu ma dla nas zbawienne znaczenie. Liczy się każdy ruch, na przykład rezygnacja z samochodu i z windy. Warto przestać palić papierosów i zmienić dietę. Ważny jest też sen, którego dzisiaj wszyscy sobie odmawiamy, bo ciągle się gdzieś śpieszymy. Sercu szkodzi brak relaksu. Permanentny stres powoduje rozwój wielu chorób” – podpowiada ekspertka.

Specjaliści podkreślają: nie jest to kwestia rewolucyjnych zmian. W zaawansowanej chorobie oczywiście tak – konieczne jest zastosowanie skomplikowanych, czasem wyrafinowanych metod. Ale na początku niedokrwiennej choroby serca sporo możemy zrobić sami po prostu modyfikując styl życia.

Monika Wysocka, zdrowie.pap.pl

Fot. www.pixabay.com

Jaskra – nie boli, a kradnie wzrok

Ta podstępna choroba oczu zazwyczaj przez długi czas nie daje żadnych objawów. Niestety, spowodowana nią utrata wzroku jest nieodwracalna. Dlatego warto dmuchać na zimne i regularnie badać się u okulisty. W marcu – w trakcie Światowego Tygodnia Jaskry – można przebadać się bezpłatnie. Sprawdź, gdzie!

Eksperci biją na alarm, bo choroby oczu coraz częściej stają się w Polsce przyczyną niepełnosprawności (z powodu całkowitej lub częściowej utraty wzroku). Niestety, według prognoz, osób niewidomych i niedowidzących będzie przybywać, m.in. w związku z postępującym starzeniem się społeczeństwa. Do najważniejszych przyczyn ślepoty należą zaćma i jaskra. Ta druga jest jednak o tyle gorsza, że spowodowana nią utrata wzroku jest nieodwracalna.

Jaskra – jak jej zapobiegać

– W Polsce na jaskrę choruje około miliona osób. Ale tylko połowa z nich została zdiagnozowana. Powodem takiego stanu rzeczy są m.in. niska świadomość społeczna i bezobjawowy przebieg choroby. Jaskra nie boli, ale kradnie wzrok – ostrzega prof. Iwona Grabska-Liberek, kierownik Kliniki Okulistyki Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego SPSK w Warszawie i prezes Polskiego Towarzystwa Okulistycznego.

Ekspertka podkreśla, że około 70 proc. przypadków jaskry jest wykrywanych zbyt późno, aby uratować widzenie, nawet przy intensywnym leczeniu. Dlatego apeluje, aby dmuchać na zimne i regularnie badać swój wzrok. W ramach profilaktyki zaleca wszystkim osobom po 35. roku życia wykonywać kompleksowe badanie okulistyczne co 2 lata, a osobom z grupy podwyższonego ryzyka co rok (warto pamiętać, że na jaskrę częściej chorują kobiety i osoby po 40. roku życia). Takie badanie powinno obejmować nie tylko standardowy wywiad oraz pomiar ostrości widzenia, ale także badanie ciśnienia wewnątrzgałkowego i analizę wyglądu tarczy nerwu wzrokowego (badanie dna oka).

– Jaskra jest chorobą nieuleczalną, ale wczesne jej wykrycie i leczenie pozwalają zachować dobre widzenie – podkreśla prof. Jacek Szaflik, kierownik Katedry i Kliniki Okulistyki II Wydziału Lekarskiego WUM, jednocześnie wyjaśniając, że leczenie nie ma na celu poprawy widzenia, lecz jedynie zatrzymanie lub zmniejszenie tempa rozwoju choroby, a przez to uniknięcie ślepoty.

Bezpłatne badania w kierunku jaskry – gdzie wykonać

Eksperci przypominają o możliwości skorzystania z bezpłatnych badań przesiewowych w kierunku jaskry, które będą realizowane w całej Polsce już w marcu – w ramach III edycji kampanii Polscy Okuliści Kontra Jaskra (organizowanej z okazji Światowego Tygodnia Jaskry). W dniach 10-16 marca, wszyscy chętni, którzy zgłoszą się do placówek okulistycznych biorących udział w akcji, będą mogli wykonać specjalistyczne badania diagnostyczne – bez skierowania i bez ponoszenia żadnych kosztów. Lista ponad 60 placówek medycznych z całej Polski, w których można wykonać te badania, dostępna jest na stronach internetowych: www.tydzienjaskry.pl oraz www.pto.com.pl.

Wspomnianą wyżej kampanię zorganizowało Polskie Towarzystwo Okulistyczne (PTO), przy współudziale Polskiego Związku Niewidomych.

Jakie są główne czynniki ryzyka jaskry

Na koniec, w kontekście profilaktyki jaskry, warto przypomnieć jeszcze, jakie są najważniejsze czynniki ryzyka sprzyjające zachorowaniu:

  • Wiek po 40. roku życia
  • Nadciśnienie tętnicze
  • Przypadki jaskry występujące w rodzinie
  • Podwyższone stężenie cholesterolu we krwi
  • Cukrzyca
  • Przewlekły stres.

Choć nie na wszystkie z wymienionych wyżej czynników ryzyka mamy wpływ, to jednak na niektóre już tak. Dlatego eksperci zachęcają do tego, aby w ramach profilaktyki jaskry zadbać nie tylko bezpośrednio o swoje oczy, lecz także szerzej, o zdrowy styl życia.

– Zdrowiu naszych oczu służą m.in. takie czynniki jak: regularna aktywność fizyczna, niepalenie, leczenie nadciśnienia (jeśli je mamy), leczenie podwyższonego cholesterolu i zdrowe żywienie. Ważne, aby dieta była bogata w antyoksydanty – podpowiada prof. Iwona Grabska-Liberek.

Wiktor Szczepaniak, zdrowie.pap.pl

Fot. www.pixabay.com

Jak wcześnie wykryć raka płuca

Jesteś w przedziale wiekowym 55–74 lata i przez około 30 lat wypalałeś paczkę papierosów dziennie? Nawet jeśli nic Ci nie dolega, możesz rozważyć wykonanie niskodawkowej tomografii komputerowej klatki piersiowej, która pomaga sprawdzić, czy w Twoich płucach nie rozgościł się rak. Są jednak minusy takiego badania.

Dlaczego w ogóle, a zwłaszcza w takiej grupie osób, warto rozważyć poszukiwanie nowotworu? Powodów jest kilka:

  • Jak w przypadku wielu innych nowotworów, wczesne wykrycie raka płuca daje szansę na wyleczenie (jest to o tyle ważne, że na wczesnym etapie w Polsce wykrywanych jest zaledwie 22 proc. przypadków);
  • Rak płuca, jak wiele innych, nie daje na wczesnym etapie wyraźnych, specyficznych objawów;
  • W 95 proc. rak płuca dopada palaczy – byłych i obecnych;
  • Większość chorób nowotworowych pojawia się w średnim lub podeszłym wieku.

Nie powinno zatem nikogo dziwić, że rak płuca to wyjątkowy „kiler” wśród nowotworów: w Polsce rocznie rozpoznaje się go u około 23 tysięcy osób (przypomnijmy: w 95 proc. są to byli lub obecni palacze tytoniu), a rocznie mniej więcej tyle samo osób z jego powodu umiera. To powoduje, że rak płuca zajmuje pierwsze miejsce na niechlubnym podium najważniejszych przyczyn zgonu z powodu choroby nowotworowej.

Dlaczego rak płuca zabija tak wiele osób?

Lekarze są zgodni – jednym z głównych powodów jest to, że najczęściej wykrywany jest dopiero w stadium rozsianym, tj. wtedy, gdy z ogniska pierwotnego w płucu rozsiały się już przerzuty do innych, odległych narządów, np. kości czy mózgu.

– W 2016 roku tylko 22 proc. przypadków raka płuca było zdiagnozowanych w stadium miejscowym – mówi konsultant ds. onkologii klinicznej prof. Maciej Krzakowski.

Stadium miejscowe to początek choroby. Najczęściej można wtedy zastosować trzy rodzaje terapii razem: wyciąć guz, wdrożyć chemioterapię i radioterapię. Warto, bo 75 proc. takich pacjentów przeżywa co najmniej 5 lat po rozpoznaniu choroby (w onkologii okres pięcioletniego przeżycia po diagnozie nowotworu ocenia się jako jego wyleczenie).

Niestety, jak informuje prof. Krzakowski, aż 47 proc. przypadków raka płuca w 2016 roku wykrytych było w stadium rozsiania, czyli wtedy, gdy pojawiły się już przerzuty w odległych narządach, a 32 proc. – w tzw. stadium regionalnym, czyli nowotwór zaatakował już pobliskie tkanki. Tu rokowanie nie jest już dobre, ale sytuacja, dzięki nowym terapiom, zmienia się.

– Jeszcze 10-20 lat temu średni czas przeżycia chorego z diagnozą raka płuca wynosił 3 do 6 miesięcy. Dziś ten okres liczymy nie tylko miesiącach, ale latach. W niektórych przypadkach – kilkunastu latach – mówi prof. Dariusz M. Kowalski z Kliniki Nowotworów Płuca i Klatki Piersiowej w Centrum-Instytucie Onkologii.

Jakie są objawy raka płuca

Jak w przypadku wielu nowotworów, nie są specyficzne w pierwszych stadiach choroby. Są to:

  • Kaszel,
  • Duszność
  • Nawracające infekcje płucne
  • Chrypka
  • Ból
  • Podwyższona temperatura
  • Osłabienie
  • Chudnięcie.

– Problem w tym, że większość chorych na raka płuca to palacze i często nie zwracają uwagi na kaszel. Warto się obserwować i iść do lekarza, kiedy kaszel nie znika, nie reagujemy na leczenie objawowe. Naszą uwagę powinna też zwrócić zmiana charakteru kasłania. Chrypka pojawia się najczęściej wtedy, kiedy zaczyna dochodzić do przerzutów – ostrzega prof. Krzakowski.

Dodaje, że palacze powinni wykonywać okresowo zdjęcie rentgenowskie klatki piersiowej w dwóch ujęciach: przednim i bocznym.

– Pozwoli to wykryć zmiany w płucach, które mogą wynikać nie tylko z choroby nowotworowej, ale i przewlekłej obturacyjnej choroby płuc – wyjaśnia.

Tomografia pomocna we wczesnym wykrywaniu raka płuca?

O ile w przypadku raka szyjki macicy, raka piersi czy raka jelita grubego udało się znaleźć metodę powszechnych badań przesiewowych, dzięki którym na wczesnym etapie rozwoju tych chorób można całkiem skutecznie „wyłapać” osoby, u których istnieje podejrzenie, że już je mają, to w raku płuca takich narzędzi praktycznie nie ma.

Jednak jest grono ekspertów, które, na podstawie dostępnych już badań naukowych, w określonych grupach ryzyka zaleca niskodawkową tomografię komputerową klatki piersiowej.

Prof. Kowalski przypomina, że skuteczność tej metody udowodniły dwa duże badania populacyjne wykonane w Stanach Zjednoczonych i w krajach Beneluksu.

W USA do badania przyjęto niemal 54 tysiące palaczy i palaczek: kobiet i mężczyzn w wieku 55-74 lat, bez niepokojących objawów ze strony układu oddechowego, którzy mieli za sobą 30 lat palenia co najmniej paczki papierosów dziennie (nie miało znaczenia, czy w momencie zgłoszenia się na badania wciąż palili, czy nie).

Podzielono ich losowo na grupy, które co roku miały wykonywaną niskodawkową tomografię komputerową klatki piersiowej lub zdjęcie rentgenowskie tego obszaru ciała. Okazało się, że w grupie z TK ryzyko śmierci z powodu raka płuca w ciągu 7 lat obserwacji po badaniu zmniejszyło się o 15-20 proc., w porównaniu do grupy, u której wykonywano RTG. Jak czytamy na stronie amerykańskiego Narodowego Instytutu Raka, taki rezultat oznacza, że w grupie z TK było o około trzy zgony mniej na 1000 osób w porównaniu ze wskaźnikiem grupy z RTG.

Warto też zwrócić uwagę na to, jak różna była skala wykrytych nieprawidłowości (niekoniecznie oznaczających raka). W grupie z TK wykryto je u 24,2 proc. uczestników, w grupie RTG – u niemal 7 proc. (przypomnijmy, że w badaniu uczestniczyły osoby, które nie miały żadnych objawów sugerujących rozwój choroby).

Podobne wyniki, jak informuje prof. Kowalski, uzyskano w badaniu europejskim (główna różnica polegała na częstotliwości wykonywania badań: uczestników prześwietlano w 1., 2., 4. i 6. roku).

Wciąż jednak nie ma konsensusu co do takiej metody wczesnego wykrywania raka płuca. Dlaczego?

– To jest olbrzymi stres dla bardzo wielu ludzi, u których w takim badaniu wykryto jakieś podejrzane zmiany. Nie wszystkie są nowotworowe, ale informacja o takiej zmianie powoduje, że ci ludzie żyją jak na tykającej bombie – tłumaczy prof. Krzakowski.

Dodatkowo, zarówno tomografia, jak i rentgen, narażają badanego na przyjęcie szkodliwej dawki promieniowania, choć panuje zgoda, że jest to bezpieczny poziom.

Diagnoza: rak płuca. Co dalej?

Profesorowie zgadzają się, że na kiepskie wyniki co do wyleczalności raka płuca wpływ ma również sposób leczenia. Najlepiej, by pacjent zgłosił się do ośrodka, który ma duże doświadczenie w leczeniu raka płuca. Istotna jest też dogłębna diagnostyka charakteru i rodzaju komórek nowotworowych.

– Integralną częścią diagnostyki powinno być molekularne badanie komórek nowotworowych – podkreśla prof. Kowalski.

Takie badania pozwalają skorzystać z najlepszej możliwej w danym przypadku terapii.

Na rokowanie w raku płuca wpływa też stan ogólny pacjenta. Leczenie jest agresywne – im lepszy stan pacjenta w punkcie wyjściowym, tym mniejsze ryzyko powikłań.

Warto wiedzieć, że niemal w każdym roku rejestrowane są nowe terapie na raka płuca. Na całym świecie prowadzone są badania kliniczne nad potencjalnymi lekami. Prezes Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Środków Biobójczych dr Grzegorz Cessak poinformował, że w 2018 roku tylko w Polsce aż 16 proc. zarejestrowanych badań klinicznych dotyczyło właśnie raka płuca. Każdego roku w Polsce około 40 tys. pacjentów bierze udział w badaniach klinicznych, które obejmują różne obszary terapeutyczne. Średnio co piąte badanie kliniczne dotyczy onkologii.

– Rak płuca dla coraz większej liczby pacjentów z choroby ostrej, zabijającej w ciągu kilku miesięcy, staje się chorobą przewlekłą – mówi prof. Kowalski.

Jak się chronić przed rakiem płuca

Najlepsza metoda to niepalenie. Nie warto zaczynać, a jeśli już jest się w szponach nałogu, trzeba jak najszybciej się z niego wyzwolić. Zwłaszcza, że ryzyko zachorowania na raka płuca zmniejsza się dwukrotnie dopiero po 15 latach od ostatniego dymka.

Justyna Wojteczek (zdrowie.pap.pl)

Fot. www.pixabay.com

Anoreksja – od czego się zaczyna i komu najbardziej zagraża

Anoreksja to śmiertelna choroba, która dotyczy nie tylko ciała, lecz przede wszystkim – psychiki. Dowiedz się kogo najczęściej atakuje, jakie są wczesne sygnały ostrzegawcze, a także czy można coś zrobić, aby zdusić ją w zarodku.

Wbrew pozorom, anoreksja, czyli inaczej jadłowstręt psychiczny, nie jest wcale rzadkim problemem, który dotyczy jedynie garstki zbuntowanych nastolatek albo ekscentrycznych, nadmiernie dbających o swój wygląd celebrytek. W rzeczywistości jest to obecnie dość często występująca choroba (zaliczana do grupy zaburzeń odżywiania), która niestety stanowi bardzo poważne zagrożenie nie tylko dla zdrowia, ale także i życia cierpiących na nią osób.

Czym jest anoreksja: najważniejsze fakty

Najprościej mówiąc, anoreksja to zaburzenie psychiczne, które polega na drastycznym ograniczaniu ilości przyjmowanych pokarmów w celu osiągnięcia szczupłej sylwetki (czyli na obsesyjnym odchudzaniu się), co w końcu prowadzi do znacznego ubytku masy ciała (niedowagi), stanu niedożywienia i postępującego wyniszczenia organizmu.

Wbrew pozorom, anoreksja, czyli inaczej jadłowstręt psychiczny, nie jest wcale rzadkim problemem, który dotyczy jedynie garstki zbuntowanych nastolatek albo ekscentrycznych, nadmiernie dbających o swój wygląd celebrytek. W rzeczywistości jest to obecnie dość często występująca choroba (zaliczana do grupy zaburzeń odżywiania), która niestety stanowi bardzo poważne zagrożenie nie tylko dla zdrowia, ale także i życia cierpiących na nią osób.

Czym jest anoreksja: najważniejsze fakty

Najprościej mówiąc, anoreksja to zaburzenie psychiczne, które polega na drastycznym ograniczaniu ilości przyjmowanych pokarmów w celu osiągnięcia szczupłej sylwetki (czyli na obsesyjnym odchudzaniu się), co w końcu prowadzi do znacznego ubytku masy ciała (niedowagi), stanu niedożywienia i postępującego wyniszczenia organizmu.

Faktem jest, że problem ten dotyczy głównie młodych dziewcząt i kobiet (przed 30 rokiem życia). Jego rozpowszechnienie w populacji nastolatków szacowane jest w sumie na 0,5-1 proc. Chorują jednak także dorośli, a częstość występowania w tej grupie wiekowej to 0,4-0,8 proc.

Eksperci ostrzegają, że anoreksja jest chorobą śmiertelną, obarczoną największym ryzykiem śmierci spośród wszystkich zaburzeń psychicznych (umiera na nią od 10 do 20 proc. chorych – z powodu różnych powikłań somatycznych lub samobójstwa).

Choć anoreksja, podobnie jak otyłość, zaliczana jest do tzw. chorób cywilizacyjnych, to jednak wcale nie pojawiła się ona dopiero w naszych czasach – pierwszy raz opisano w literaturze medycznej objawy anoreksji już w 1684 r.

Anoreksja – jak rozpoznać wczesne objawy

Z uwagi na niezwykle groźne konsekwencje związane z anoreksją naprawdę warto znać jej wczesne objawy (sygnały ostrzegawcze), a także najważniejsze czynniki ryzyka (przyczyny, elementy sprzyjające zachorowaniu). Dzięki tej świadomości można zapobiec rozwojowi choroby u siebie i bliskich lub też zdusić ją w zarodku, gdy już się zacznie.

Wśród różnego rodzaju objawów, mogących wskazywać na rozwijającą się anoreksję czy też wysokie ryzyko zachorowania, znajdują się m.in.:

  • Lęk przed otyłością i „tuczącym pożywieniem”, przejawiający się m.in. nadmierną koncentracją na utrzymywaniu „właściwej” masy ciała i nadmiernym zainteresowaniem tematyką żywieniową;
  • Zaburzony obraz własnego ciała i związany z nim brak satysfakcji ze swojego wyglądu (przekonanie, że jest się zbyt grubym);
  • Wskaźnik masy ciała (BMI) poniżej 17,5 (świadczący o niedożywieniu) – przy spadku BMI poniżej 13 konieczna jest już hospitalizacja chorego;
  • Stosowanie restrykcyjnej diety, spożywanie posiłków w odosobnieniu, zmniejszanie porcji jedzenia, okłamywanie najbliższych co do ilości spożytego pokarmu (np. chora osoba spożywa tylko jeden jogurt lub jabłko dziennie);
  • Wyczerpujące ćwiczenia fizyczne;
  • Prowokowanie wymiotów;
  • Stosowanie środków przeczyszczających i moczopędnych;
  • Stosowanie środków tłumiących łaknienie;
  • Występowanie niepokojących objawów somatycznych (zaburzenia hormonalne i metaboliczne, np. zatrzymanie menstruacji).

Anoreksja a bulimia

Anoreksja może przybierać również postać bulimiczną, w której dochodzi do epizodów nadmiernego objadania się, a potem prób pozbycia się zjedzonego pokarmu lub zawartych w nim kalorii przez prowokowanie wymiotów, nadużywanie środków przeczyszczających lub intensywne ćwiczenia.

Warto pamiętać, że osoba, u której rozwija się anoreksja, będzie najczęściej zaprzeczać, że dzieje się z nią coś złego, i przekonywać, że jej działania to przejaw zdrowego trybu życia czy też dążenia do uzyskania optymalnego wyglądu.

Co zwiększa ryzyko zachorowania na anoreksję

Dr hab. Katarzyna Kucharska, psychiatra z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, podkreśla, że przyczyny anoreksji są bardzo złożone. Są wśród nich zarówno czynniki biologiczne (predyspozycje genetyczne), jak też pozabiologiczne (psychologiczne, socjologiczne i kulturowe).

– Istnieje kilka genów warunkujących cechy związane ze skłonnością do przybierania bądź tracenia na wadze. Geny te, w połączeniu z właściwymi dla zaburzeń odżywiania cechami osobowości, tworzą kombinację predysponującą daną osobę do wystąpienia choroby – tłumaczy dr Katarzyna Kucharska.

Tak więc, u osób z jadłowstrętem psychicznym, zaburzony obraz własnego ciała może występować zarówno przed chorobą, w trakcie choroby, jak i po chorobie, co ma związek z pewnymi trwałymi cechami ich osobowości i sposobem funkcjonowania ich mózgu. Takie predyspozycje, wzmacniane dodatkowo przez modę na bycie „fit” i/lub komunikaty otrzymywane w domu czy w grupie rówieśniczej, przyczyniają się do nasilonego występowania natrętnych myśli dotyczących jedzenia, wagi i kształtu ciała u osób z zaburzeniami odżywiania. Na tym jednak nie koniec.

„Istnieją dowody na genetyczne podłoże anoreksji, jednak jej pełnoobjawowy przebieg jest najczęściej konsekwencją działania niekorzystnych czynników emocjonalnych, głównie trudnej sytuacji rodzinnej” – podkreślają profesorowie Piotr Gałecki i Agata Szulc w napisanym dla lekarzy podręczniku z zakresu psychiatrii.

O jakie konkretne trudności rodzinne chodzi? Okazuje się, że na anoreksję bardziej narażone są m.in. osoby z rodzin nadopiekuńczych (uniemożliwiających rozwój autonomii i samodzielności dziecka), tzw. rodzin zasznurowanych (z dominującą, wymagającą podporządkowania matką), a także rodzin sztywnych (unikających wewnętrznych konfliktów i napięć).

Jeśli zaś chodzi o konkretne cechy osobowości, które zwiększają ryzyko zachorowania na anoreksję, to eksperci wskazują przede wszystkim na tzw. typ anankastyczny (chodzi o osoby bardzo skupione, sumienne i dokładne, starające się mieć wszystko pod kontrolą, lubiące porządek, cechujące się perfekcjonizmem).

Dr hab. Katarzyna Kucharska wskazuje ponadto, że u osób cierpiących na anoreksję często stwierdza się występowanie (zarówno przed, w trakcie, jak i po chorobie) różnego rodzaju deficytów w funkcjonowaniu psychospołecznym, takich jak np.: sztywność myślenia, upośledzone procesy percepcji i ekspresji emocji czy też zaburzenia w zakresie empatii.

W świetle powyższych faktów nie powinno nikogo dziwić to, że zaburzenia odżywiania, w tym anoreksja, należą do zaburzeń psychicznych najtrudniejszych do leczenia. I na pewno nie chodzi tu o nastoletni kaprys czy bunt.

– Chorzy na jadłowstręt psychiczny przejawiają silny opór wobec leczenia, a powikłania zdrowotne często zmuszają do wycofania się z procedur leczenia zgodnych z protokołem badawczym – przyznaje dr hab. Katarzyna Kucharska.

Anoreksja – jak leczyć, gdzie szukać pomocy

Podstawową metodą leczenia anoreksji jest psychoterapia, przede wszystkim terapia rodzinna (systemowa, co oznacza, że do terapii zakwalifikowana jest nie tylko osoba, która choruje na anoreksję, ale i jej najbliżsi), a także terapia poznawczo-behawioralna. W tym długotrwałym procesie bardzo pomocne są też formalne i nieformalne grupy wsparcia.

W cięższych przypadkach (gdy doszło już do dużego wyniszczenia organizmu), wskazana lub też konieczna może być hospitalizacja i wielokierunkowe leczenie internistyczne.

Generalnie, podobnie jak w przypadku otyłości, w skutecznym leczeniu anoreksji i innych zaburzeń odżywiania, najlepiej sprawdza się kompleksowe podejście i wielodyscyplinarny zespół terapeutyczny, w skład którego powinni wchodzić oprócz lekarzy (psychiatry, internisty, pediatry), także: psycholog (psychoterapeuta), dietetyk oraz fizjoterapeuta.

Najlepiej jednak dmuchać na zimne i starać się do rozwoju choroby w ogóle nie dopuścić. Aby sprawdzić swoje BMI, a także dowiedzieć się, czy i w jakim stopniu jest się zagrożonym anoreksją można wykonać bezpłatne testy, opracowane przez specjalistów z Instytutu Psychiatrii i Neurologii, które są dostępne na stronie internetowej poświęconej profilaktyce zaburzeń odżywiania w sekcji „Sprawdź się”: https://aboco.pl/sprawdz-sie

Na wspomnianej stronie internetowej, w sekcji „Poszukaj pomocy”: https://aboco.pl/poszukaj-pomocy można też znaleźć wiele praktycznych informacji na temat leczenia anoreksji i innych zaburzeń odżywiania. Eksperci zamieścili tam m.in. odpowiedzi na najczęściej  zadawane w tych sprawach pytania (np. co zrobić, gdy bliska mi osoba ma niepokojące objawy, ale twierdzi, że nic złego się z nią nie dzieje albo jak wygląda konsultacja u lekarza psychiatry).

Nie stygmatyzujmy chorych i ich bliskich

Na koniec, w kontekście anoreksji, trzeba jeszcze wspomnieć o jednej ważnej rzeczy. Chodzi o problem stygmatyzacji, dotyczącej zarówno osób chorych, jak i ich rodzin. W sytuacji wystąpienia u kogoś tego rodzaju choroby bardzo często niestety, osoby z najbliższego lub dalszego otoczenia ulegają pokusie napiętnowania chorego czy też jego rodziny, np. poprzez obarczanie ich winą za zaistniałą sytuację, niesprawiedliwe ocenianie i krytykowanie, najczęściej za pomocą krzywdzących stereotypów.

Dlatego psychiatrzy i psycholodzy apelują do wszystkich o dużą wstrzemięźliwość i delikatność w podejściu do chorych i ich rodzin, tak by niepotrzebnie nie pogarszać ich sytuacji i zarazem ułatwić im radzenie sobie z tym złożonym problemem.

„Ani osoba z zaburzeniami jedzenia, ani jej rodzina nie są odpowiedzialni za rozwój zaburzenia. Mogą natomiast skutecznie wspierać się w szukaniu pomocy, tym samym przyspieszając proces postawienia odpowiedniej diagnozy i rozpoczęcia właściwego leczenia, co jest warunkiem powrotu do zdrowia” – czytamy na stronie internetowej stworzonej przez specjalistów z Instytutu Psychiatrii i Neurologii.

Wiktor Szczepaniak, zdrowie.pap.pl

Fot. www.pixabay.com

Yersinie: groźne bakterie, które mogą być w twojej lodówce

Sztuka medycyny zapewne polega na tym, żeby na podstawie zestawu objawów postawić prawidłową diagnozę, a te same objawy mogą manifestować różne choroby. Tak jest na przykład z jersiniozą, potrafiącą „udawać” zapalenie wyrostka robaczkowego lub chorobę Leśniowskiego-Crohna. A nabawić się jej można wskutek zjedzenia niedogotowanej wieprzowiny.

Jersinioza to choroba wywoływana przez dwa szczepy bakterii należących do rodzaju Yersinia. Do tego rodzaju należy też szczep Yersinia pestis, który wywołał w Europie w dawnych wiekach tak straszną w konsekwencjach dżumę. W Polsce wcale nie tak rzadko mamy obecnie do czynienia ze szczepami Yersinii wywołującymi różne postacie choroby o nazwie jersinioza: Yersinia enterocolitica oraz Yersinia pseudotuberculosis.

Co to jest jersinioza?

Czterech naukowców: M. Jagielski, W. Rastawicki, S. Kałużewski, R. Gierczyński swój artykuł o tej chorobie zatytułowali: „Jersinioza – niedoceniana choroba zakaźna”.

Dlaczego bakterie Yersinia enterocolitica są groźne? Przede wszystkim ze względu na ich właściwości i ich rozpowszechnienie w strefach klimatu umiarkowanego i subtropikalnego.

Yersinie: co to jest

To bakterie mające postać pałeczek. Nazwa rodzaju pochodzi od szwajcarskiego bakteriologa Aleksandre’a Yersina, który odkrył pałeczkę dżumy, nazwaną później Yersinia pestis. Obecnie znanych jest już kilkanaście różnych gatunków tych bakterii, ale na razie dowiedziono, że tylko trzy z nich mogą wywoływać choroby u człowieka oraz zwierząt.

Człowiek zaraża się od zwierząt, zarówno tych domowych, jak i dzikich. Yersinie bytują u świń, gryzoni, królików, owiec, koni, bydła, kóz, lisów, zwierzyny płowej, a także ptactwa, takiego jak indyki, kaczki czy… kanarki.

Najczęściej do zakażenia tymi patogenami dochodzi poprzez zjedzenie skażonej bakteriami żywności (mięsa, mleka, a także roślin) – bakterie mogą pochodzić od chorych zwierząt lub produkty mogą zostać zanieczyszczone wtórnie przez odchody chorych zwierząt i ludzi. Jednak w Polsce, jak wskazuje SANEPID, najczęściej jersinioza to pokłosie zjedzenia niedogotowanej skażonej wieprzowiny lub wypicia niepasteryzowanego mleka.

Yersinie w lodówkach

Dlaczego yersinie są stosunkowo powszechne? Bo m.in. niewiele wymagają. Rozmnażają się w temperaturze od 0-45 stopni Celsjusza, choć optymalne warunki „pogodowe” dla tych patogenów to 22-29 stopni. Mogą rozmnażać się zarówno w warunkach tlenowych, jak i beztlenowych. Ponieważ przebywanie w chłodni w temperaturze 4-8 stopni Celsjusza im nie przeszkadza w rozmnażaniu, szybko stają się w nich florą dominującą.

Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego – Państwowy Zakład Higieny wraz Głównym Inspektoratem Sanitarnym podają, że w 2016 roku zarejestrowano w Polsce 167 przypadków zachorowania na jersiniozę (rok wcześniej – 172), przy czym ponad połowa chorych musiała być leczona w szpitalu.

Jakie są objawy jersiniozy?

W artykułach naukowych poświęconych diagnozie i leczeniu mowa jest o tym, że trudno jest zdiagnozować jersiniozę na podstawie objawów, ponieważ w podobny sposób manifestuje się wiele innych chorób. Na szczęście, jak czytamy w artykule poglądowym M. Janowskiej , B. Jędrzejewskiej i J. Janowskiej opublikowanym na łamach periodyku Medycyna Ogólna i Problemy Zdrowia, w większości przypadków choroba ma przebieg łagodny lub samoograniczający się. Choroba wykluwa się od 1 do 11 dni. Często przybiera postać biegunkową, z wysoką temperaturą, bólem brzucha i czasami wymiotami.

Jersionioza wywołana przez Yersinia enterocolitica może jednak doprowadzić do zapalenia jelita cienkiego oraz zapalenia jelita cienkiego i okrężnicy. Objawy są podobne jak powyżej; najczęściej tego rodzaju infekcje przydarzają się dzieciom.

U osób młodych jersinioza wywołana tym szczepem bakterii może natomiast przypominać zapalenie wyrostka robaczkowego; mowa wówczas o postaci rzekomowyrostkowej tej choroby, nazywanej ropnym retickulocytarnym zapaleniem węzłów chłonnych krezki jelitowej.

Yersinie z tego szczepu mogą też doprowadzić do rumienia guzowatego i zapalenia stawów. Czasami bakterie przedostają się do układu krwionośnego i wywołują groźną w skutkach sepsę.

Z kolei jersinioza wywołana przez Yersinia pseudotuberculosis odpowiedzialna jest m.in. szkarlatynopodobną gorączkę przebiegającą z wysoką temperaturą, zaburzeniami żołądkowo-jelitowymi oraz objawami bólu stawów i zapalenia wielostawowego.

M. Janowska , B. Jędrzejewska i J. Janowska wskazują, że zakażenie yersinią stanowi coraz większy problem medyczny na świecie, „a ze względu na duże podobieństwo do chorób zapalnych jelit, szczególnie do choroby Leśniowskiego-Crohna, infekcja bywa często mylnie diagnozowana”. Do postawienia diagnozy potrzebne jest wykonanie szeregu badań mikrobiologicznych oraz często ocena tkanek błony śluzowej jelita cienkiego.

Jak ustrzec się przed jersiniozą

Tej choroby można prawie na pewno uniknąć, wystarczy przestrzegać zasad higieny w kuchni i… w lodówce. A zatem:

  • Myć ręce ciepłą wodą z mydłem po każdym kontakcie z surowym mięsem i warzywami
  • Nie jeść niedogotowanego mięsa
  • Nie jeść mięsa, które nie zostało zbadane przez weterynarza (a zatem mięso kupować tylko w bezpiecznych sklepach)
  • Nie pić niepasteryzowanego mleka
  • Używać osobnych desek i noży do surowego mięsa i produktów niesurowych
  • Przestrzegać zasad prawidłowego przechowywania produktów w lodówce, a zatem warzywa i owoce nie powinny stykać się z surowym mięsem.
  • Myć ręce po kontakcie ze zwierzętami, a zwłaszcza po sprzątaniu na przykład kuwety
  • Regularnie myć lodówkę.

Justyna Wojteczek (zdrowie.pap.pl)

Fot. www.pixabay.com

 

Ze szpiczakiem można normalnie żyć

Ból kości, łamanie w krzyżu, ogólne osłabienie – tak między innymi objawia się szpiczak. Nie zawsze przy takich dolegliwościach należy od razu doszukiwać się nowotworu, ale warto raz w roku zrobić podstawowe badania, które pozwolą wykluczyć najgorszą opcję lub zdiagnozować chorobę we wczesnym stadium pozwalającym na skuteczne leczenie.

Szpiczak plazmocytowy to nieuleczalny złośliwy nowotwór układu krwiotwórczego, w którym zmiany mają charakter rozsiany. Wywołuje go nowotworowy rozrost komórek plazmatycznych obecnych w szpiku kostnym. Postęp medycyny sprawił, że dziś ze szpiczakiem można żyć wiele lat – trzeba tylko szybko go wykryć i mieć dostęp do nowoczesnych terapii.

Można pomylić go z anemią lub przeziębieniem

Najczęstsze objawy szpiczaka to bóle kości, szczególnie kręgosłupa, ale także żeber, mostka czy miednicy. W nielicznych przypadkach dochodzi do ucisku rdzenia kręgowego, co powoduje kłopoty w codziennym funkcjonowaniu – problemem wtedy może stać się wchodzenie po schodach czy schylanie się. Często winę za to zrzucamy na przepracowanie czy przedźwiganie.

Szpiczak często prowadzi do niedokrwistości, co sprawia, że chory czuje się zmęczony, senny, osłabiony – te objawy też łatwo nam wytłumaczyć: wielu z nas ma za dużo na głowie, dużo pracuje, nie dosypia. Odczuwając zmęczenie, nawet chroniczne  rzadko myślimy, że przyczyną może być groźna choroba.

Obniżona liczba płytek we krwi, charakterystyczna dla szpiczaka, sprawia, że pojawiają się też krwawienia np. z nosa lub dziąseł i siniaki z niewyjaśnionych przyczyn, a także znaczna utrata masy ciała. Na skutek braku prawidłowych przeciwciał chorzy często też się przeziębiają -dokuczają im zwłaszcza infekcje dróg oddechowych.

Ale to wszystko wciąż łatwo wytłumaczyć. A tymczasem choroba postępuje. Zbyt duża ilość wapnia we krwi, który uwalnia się z uszkodzonych kości z czasem prowadzi do utraty apetytu, nudności, nadmiernej senności, zaparć, czasem do depresji, a nawet zaburzeń świadomości. U chorych na szpiczaka często pojawiają się problemy z nerkami, które w zaawansowanym stadium choroby mogą nawet wymagać dializ.

– Choć to symptomy także wielu innych chorób, ich pojawienie się powinno nas skłonić do wizyty u lekarza. Objawy nowotworów krwi są często mylone ze zwykłą anemią, dlatego są wykrywane tak późno, a przecież wystarczy zrobić morfologię krwi, żeby wykryć nowotwór  – podkreśla Beata Ambroziewicz z Polskiej Koalicji Pacjentów Onkologicznych.

Bądź czujny: regularnie badaj krew

– Szpiczak to stosunkowo rzadka choroba. Jej objawy mogą być bardzo różne, często niecharakterystyczne, dlatego zalecam wykonywanie raz do roku trzech badań: morfologii, OB i badania ogólnego moczu. To badania, które pozwalają wykryć wiele chorób, w tym wszystkie rodzaje szpiczaka, a w każdym razie wykażą jakieś nieprawidłowości i tym samym zaczną proces diagnostyczny, który doprowadzi do jego wykrycia – radzi prof. Wiesław Jędrzejczak, wieloletni konsultant krajowy ds. hematologii.

Szpiczak w liczbach

W Polsce na szpiczaka choruje obecnie blisko 7000 osób, ale każdego roku odnotowuje się ponad 1000 nowych przypadków zachorowań. Nowotwór ten dotyka głównie pacjentów, którzy ukończyli 65 lat, ale rośnie liczba chorych, u których zdiagnozowano szpiczaka plazmocytowego poniżej 50 roku życia. Szpiczak stanowi około 1 – 2 proc. wszystkich nowotworów złośliwych i 10 – 15 proc. zachorowań na nowotwory hematologiczne.

Historia Kuby: sprzed ołtarza na SOR

Jeśli szpiczaka rozpozna się na wczesnym etapie i rozwija się on powoli, leczenie nie musi być natychmiastowe. Pacjentowi proponuje się zazwyczaj regularne wizyty u lekarza, który będzie monitorował przebieg choroby: co kilka miesięcy zleci badanie krwi i wykonanie innych badań. Jeśli wyniki badań pogorszą się lub wystąpią objawy wywołane przez szpiczaka, lekarz podejmie decyzję o leczeniu. Dostępne dziś terapie potrafią bardzo skutecznie kontrolować objawy choroby, a nawet hamować jej rozwój.

Najlepszym tego przykładem są pacjenci tacy jak Kuba, który zachorował na szpiczaka w wieku 31 lat.

– Jego historia jest niesamowita, bo dowiedział się o swojej chorobie niemalże przed ołtarzem. W dniu ślubu dostał takich boleści kręgosłupa, że wylądował na SOR-ze, gdzie został naszpikowany lekami przeciwbólowymi i poddany licznym badaniom. Dwa dni później dowiedział się, że odpowiedzialny za to jest szpiczak w stopniu zaawansowanym  – opowiada Łukasz Rokicki, prezes Fundacji Carita im. Wiesławy Adamiec.

U Kuby wykryto liczne ogniska osteolityczne – niszczące kość krzyżową. Natychmiast rozpoczęto leczenie, przeprowadzono autoprzeszczep. Niedawno dostał się do refundowanej terapii lekowej w badaniu klinicznym, która utrzymuje go w dobrym zdrowiu.

– Dziś Kuba ma 34 lata i jest szczęśliwym facetem, wrócił do pracy firmie spedycyjnej, przerzuca paczki, co wcześniej było niemożliwe. Podróżuje i żyje lepiej nawet niż przed chorobą – cieszy się Łukasz Rokicki, prywatnie kolega Kuby.

Rowerem na chemioterapię

Poszczęściło się także panu Grzegorzowi, który zachorował przed 50 -tką. Zawsze był aktywny sportowo – uprawiał biegi i kolarstwo, aż nagle zaczęły się problemy ze zdrowiem. Silne bóle uniemożliwiały mu branie udziału w maratonach, z czasem ból stawał się coraz bardziej dotkliwy, także na co dzień. Pan Grzegorz już wiedział, że coś jest nie tak, szukał przyczyny, ale lekarze nie potrafili go zdiagnozować, przewlekły ból zrzucali na zbyt intensywne treningi. W końcu zdiagnozowano szpiczaka w stopniu zaawansowanym 3A.

– Dzisiaj pan Grzegorz jest po przeszczepie, szczęśliwie zakwalifikowany do nowoczesnej celowanej terapii lekowej. Wrócił do pracy i czynnego uprawiania sportu. Kiedy ostatnio spotkałem go w klinice hematologii był w stroju kolarskim obwieszony medalami. Zagadnąłem go: Panie Grzesiu przyjechał Pan na chemię? Nie nie, ja przyjechałem po prostu przyjąć lek, nie odczuwam tego jako leczenie. A skąd Pan jedzie? – dopytuję.  A on wymienia nazwę miejscowości oddaloną 230 km od szpitala – opowiada Rokicki, który sam kilka lat temu leczył się na szpiczaka.

-To pokazuje, że z tą chorobą da się żyć i możemy ją traktować jako chorobę przewlekłą. Jednak aby tak się stało nasi chorzy muszą mieć zagwarantowane nowoczesne leczenie, wachlarz leków, które pozwolą lekarzom szybko interweniować i modyfikować terapię. Na dzień dzisiejszy te możliwości są w Polsce ograniczone. Refundowane, a więc dostępne u nas, są dwa z sześciu nowoczesnych leków stosowanych w terapii szpiczaka, co u niektórych chorych wyklucza skuteczne leczenie – mówi Aleksandra Rudnicka z Polskiej Koalicji Pacjentów Onkologicznych.

Monika Wysocka, zdrowie.pap.pl

Fot. www.pixabay.com

Nie przegap tętniaka – zbadaj się!

Tętniak w aorcie, czyli tętnicy głównej, bardzo długo nie daje objawów. Kiedy pęknie, większość chorych ma niewielkie szanse na przeżycie. Dlatego warto wiedzieć, czy się go nosi w sobie, a pomóc w tym może udział w badaniach profilaktycznych.

Choroby układu krążenia to nie tylko choroby serca. To co się dzieje w aorcie, żyłach i mniejszych tętnicach jest nie mniej istotne dla zdrowia i życia – np. nieleczone tętniaki aorty brzusznej grożą pęknięciem, którego 80 proc. chorych nie przeżyje. To dlatego Ministerstwo Zdrowia zdecydowało się sfinansować ogólnopolski program bezpłatnych badań profilaktycznych, dedykowany temu konkretnemu problemowi

Skąd się biorą tętniaki i jak się je leczy

Tętniaki aorty brzusznej powstają wskutek osłabienia ściany tętnicy. Najczęstszą ich przyczyną u ludzi młodych jest uraz, zaś u starszych – miażdżyca. Nieleczony może doprowadzić do nagłego zgonu. Niestety długo nie daje objawów.

– Tętniak może rosnąć zupełnie bezobjawowo, nawet do dużej średnicy. Normalnie aorta człowieka ma średnicę około 2 cm, natomiast do operacji kwalifikujemy chorych, których tętniak osiągnął średnicę 5,5 cm (u mężczyzn) i 5,2 cm (u kobiet). Ryzyko pęknięcia tętniaka o średnicy poniżej 5,5 cm wynosi mniej więcej 1 proc. rocznie. Natomiast jeżeli tętniak przekracza średnicę 5,5 cm, odsetek ten zwiększa się 3-4-krotnie – mówi prof. Piotr Andziak, który kieruje Kliniką Chirurgii Ogólnej i Naczyniowej CSK MSWiA w Warszawie, gdzie wykonywane są badania diagnostyczne w ramach wspomnianego, ministerialnego projektu.

Warto wiedzieć, że tętniak o średnicy 8 cm pęka w ciągu roku średnio u 20 proc. chorych.

– Ludzie do momentu pęknięcia mogą nie mieć żadnych objawów. Dlatego zależy nam na wczesnej diagnostyce tego schorzenia – tłumaczy lekarz.

Aż 80 proc. chorych z pękniętym tętniakiem umiera tam, gdzie zastała ich choroba, czyli najczęściej w domu. Spośród tych, którzy przeżyją pęknięcie, dotrą do szpitala, a następnie zostaną zoperowani, przeżyje połowa. Śmiertelność jest więc bardzo duża, co wiąże się z masywną utratą krwi i niedokrwieniem ważnych dla życia narządów.

Jak i gdzie sprawdzić czy ma się tętniaka

– Jeśli systematycznie kontrolujemy chorych z tętniakami aorty, oceniamy średnicę aorty i wielkość tętniaka, możemy chorego przygotować i zoperować w trybie planowym. Odsetek powikłań po planowej operacji nie przekracza 2-3 proc. Stąd nasze dążenie do tego, żeby operować chorych planowo, a nie w trybie doraźnym – wyjaśnia specjalista.

Ważne jest również to, że dzięki dostępności badań ultrasonograficznych zmniejsza się w Polsce liczba chorych operowanych ze względu na to, że pękł im tętniak.  Obecnie rocznie tego rodzaju zabiegów jest ok. 600-800. Tymczasem, liczba tętniaków aorty brzusznej operowanych planowo przekracza 3000 w skali roku.

Dotychczas w Polsce prowadzone były wyłącznie regionalne programy przesiewowe związane z tym problemem – teraz dostępny jest pierwszy projekt profilaktyczny o charakterze ogólnopolskim. Łącznie akcja ta prowadzona jest w ponad 20 szpitalach, w różnych województwach. Gdzie konkretnie? Poniżej przedstawiamy listę placówek, które biorą w niej udział:

  • Uniwersytecki Szpital Kliniczny im. Jana Mikulicza-Radeckiego we Wrocławiu (Klinika Chirurgii Naczyniowej, Ogólnej i Transplantacyjnej)
  • Wojewódzki Szpital Specjalistyczny we Wrocławiu
  • Szpital Uniwersytecki Nr 1 im. dr Antoniego Jurasza w Bydgoszczy
  • Samodzielny Publiczny Szpital Kliniczny Nr 1 w Lublinie
  • Samodzielny Publiczny Zakład Opieki Zdrowotnej Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji w Łodzi
  • Wojewódzkie Wielospecjalistyczne Centrum Onkologii i Traumatologii im. M. Kopernika w Łodzi
  • Krakowski Szpital Specjalistyczny im. Jana Pawła II w Krakowie
  • Centralny Szpital Kliniczny MSWiA w Warszawie
  • Mazowiecki Szpital Bródnowski w Warszawie Sp. z o.o.
  • Uniwersytecki Szpital Kliniczny w Opolu
  • Szpital Specjalistyczny im. Edmunda Biernackiego w Mielcu
  • Uniwersytecki Szpital Kliniczny w Białymstoku
  • Uniwersyteckie Centrum Kliniczne w Gdańsku
  • Wojewódzki Szpital Specjalistyczny Nr 4 w Bytomiu
  • Wojewódzki Szpital Zespolony w Kielcach
  • Wojewódzki Szpital Specjalistyczny w Olsztynie
  • Szpital Kliniczny Przemienienia Pańskiego Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu
  • WSS w Szczecinie.

Badania profilaktyczne w ramach akcji są bezpłatne, i co ważne – po badaniach chorzy mają zapewnianą dalszą opiekę.

– Jeżeli u badanej osoby stwierdzimy poszerzenie aorty, zostanie ona skierowana do poradni chirurgii naczyniowej i tam dalej będzie obserwowana. Każdy chory objęty taką opieką będzie miał wykonywane badania ultrasonograficzne raz do roku, a jeżeli tętniak przekroczy wielkość 4,5 cm, raz na 6 miesięcy. W momencie kiedy tętniak osiągnie średnicę, która będzie kwalifikowała go do operacji, zostanie skierowany do szpitala celem jej przeprowadzenia – wyjaśnia specjalista.

Akcja będzie trwała do 2020 roku.

Jak zmniejszyć ryzyko rozwoju tętniaka

Oprócz „wyłapania” chorych kwalifikujących się do operacji program ma również dostarczyć wiedzy na temat liczby chorych z tętniakami aorty brzusznej w polskiej populacji. Dowiemy się czy odsetek ten wynosi 4-7 proc., tak jak w innych krajach, czy może więcej. A w praktyce da odpowiedź czy odpowiednia jest liczba ośrodków zajmujących się leczeniem tętniaków aorty brzusznej i czy są one przygotowane na przyjęcie zwiększonej liczby chorych. Tętniaki aorty brzusznej to w dużej mierze problem osób starszych, a ponieważ mamy starzejące się społeczeństwo będzie on dotyczył coraz większej liczby osób.

Kolejnym celem programu jest edukacja społeczeństwa. Ministerstwo planuje różne medialne działania informujące o badaniu: spoty w telewizji, plakaty w szpitalach i przychodniach, a także ulotki z których chorzy dowiedzą się czym są tętniaki i czym grożą. Szczególnie istotna jest świadomość tego, co zwiększa ryzyko rozwoju tętniaków.

Czynniki ryzyka tętniaków aorty brzusznej:

  • palenie papierosów;
  • nadciśnienie tętnicze;
  • otyłość.

Warto też wiedzieć, że tętniaki aorty brzusznej wykrywane są 5 razy częściej u mężczyzn niż u kobiet.  Wykrywa się je u ok. 3-6 proc. mężczyzn w wieku ponad 65 lat.

Źródło: www. zdrowie.pap.pl

Fot. www.pixabay.com

Cichy złodziej kości – jak zapobiegać osteoporozie

Jeśli myślisz, że osteoporoza to choroba starszych pań, to jesteś w błędzie. Niedobór wapnia i ubytek tkanki kostnej mogą zagrażać każdemu. Gorzko doświadczyła tego m.in. aktorka Gwyneth Paltrow.

Hollywoodzka gwiazda takich filmów, jak Siedem, Zakochany Szekspir czy Utalentowany Pan Ripley złamała nogę w wieku 37 lat. Okazało się, że z powodu niedoboru nabiału w diecie Paltrow zaatakowała osteopenia.

Natomiast Nicole Kidman podczas zdjęć do filmu Moulin Rouge doznała złamania dwóch żeber. Uznała, że to efekt przepracowania i braku odpowiedniej diety, zdecydowała jednak, że niezbędna jest wizyta u lekarza. Media spekulowały, że może borykać się z osteopenią.

– Warto dodać, że jej BMI było wtedy mocno zaniżone, tymczasem niedobory pokarmowe, które są częste w wieku młodzieńczym, często skutkują niebezpieczną osteopenią. Osoby, które stosują drastyczne diety, chorują na choroby zaburzające wchłanianie, w tym anoreksję czy bulimię, przyjmują przewlekle glikokortykosteroidy – mają większe szanse na zachorowanie na osteoporozę – mówi dr n. med. Maria Rell-Bakalarska, specjalista reumatolog, dyrektor naukowy Interdyscyplinarnej Akademii Medycyny Praktycznej (IAMP).

Na osteoporozę, która jest efektem zesztywniającego zapalenia stawów kręgosłupa (ZZSK) cierpi piosenkarz Daniel Coulter. Natomiast modelka Mercedes Yvette zachorowała na toczeń rumieniowaty układowy, a w jej wyniku na osteoporozę posteroidową, będąca konsekwencją stosowanych leków. Podobne zagrożenie występuje u osób chorujących na choroby pulmonologiczne, astmę lub niektóre choroby neurologiczne leczone sterydami.

Jak widać, ta choroba może dotknąć każdego i w każdym wieku. Warto wiedzieć, że już po 30. roku życia utrata masy kostnej może postępować szybciej niż proces jej tworzenia. Jeśli do tego dochodzą niedobory żywieniowe lub konieczne, lecz toksyczne leczenie – robi się naprawde niebezpiecznie. Zagrożone są zwłaszcza kobiety, które chorują częściej niż mężczyźni.

O kości dbaj przez całe życie!

Ryzyko osteoporozy oraz jej wczesnej fazy – czyli osteopenii – zwiększa przede wszystkim niewystarczająca ilość wapnia w diecie.

– Organizmowi musimy dostarczyć odpowiednią ilość wapnia – należy o tym pamiętać układając codzienną dietę. Regularne spożywanie produktów z dużą zawartością wapnia oraz witaminy D pomoże nam uniknąć problemów z osteoporozą w przyszłości – radzi reumatolog.

Wapń znajduje się w wielu popularnych artykułach spożywczych, m.in. w mleku, jogurtach, jajkach, orzechach czy serach. Warto wiedzieć, że z wiekiem zapotrzebowanie organizmu na wapń rośnie, z czego mało kto zdaje sobie sprawę – okazuje się, że aż trzy czwarte dorosłych Polaków ma niedobory wapnia. Podstawą profilaktyki powinno być więc regularne uzupełnianie poziomu wapnia, przy odpowiedniej podaży witaminy D.

Rekomendowana przez specjalistów dzienna dawka spożycia wapnia wynosi 1000 mg. Jednakże osoby powyżej 50 roku życia, kobiety w ciąży, karmiące piersią i będące w okresie menopauzy powinny zwiększyć dawkę do około 1300 mg na dobę.

Jednak sama dieta to nie wszystko – by zminimalizować ryzyko wystąpienia choroby, istotny jest także styl życia, jaki prowadzimy. Regularna aktywność fizyczna może nam pomóc, natomiast palenie papierosów, nadużywanie alkoholu, otyłość, siedzący tryb życia czy niedożywienie są w stanie nam zaszkodzić, znacząco zwiększając ryzyko wystąpienia osteoporozy.

Najważniejsze czynniki ryzyka:

  • niedobór wapnia oraz witaminy D w diecie,
  • wczesna menopauza (przed 40 rż),
  • wystąpienie złamania biodra u jednego z rodziców,
  • brak aktywności fizycznej,
  • palenie tytoniu,
  • nadmierne spożycie alkoholu.

Na osteoporozę narażona jest co czwarta kobieta powyżej 60 r.ż. i co druga, która ukończyła 70 lat.

Szczególnie trudnym dla organizmu okresem jest ciąża i laktacja. Jednak zaledwie 6 proc. kobiet ciężarnych przyjmuje zalecaną ilość wapnia, co może zwiększać ryzyko osteoporozy oraz jej wczesnej fazy – osteopenii. Oczywiście, ubytek kości i jego konsekwencje mogą być niebezpieczne również dla mężczyzn. Warto wiedzieć, że według badań, najmłodszy mężczyzna z wynikiem badania sugerującym osteoporozę miał 37 lat.

Podstępna choroba, która długo nie daje objawów

To, co najgorsze w osteoporozie, to jej podstępny charakter – zanik tkanki kostnej nie boli, postępuje bezobjawowo, stopniowo osłabiając kości, aż dochodzi do złamania.

Badaniem, które daje diagnozę, jest densytometria badająca gęstość kości za pomocą aparatu rentgenowskiego. To bezpieczne badanie, które nie wymaga żadnego przygotowania.

– Ważne jednak, by zrobić je w dwóch lokalizacjach: kręgosłup w odcinku lędźwiowym i biodro – ostrzega specjalistka.

————————————————————————————————————————————Nie dajmy się zwieść pozorom

Nie wystarczy raz na jakiś czas zrobić  badania poziomu wapnia we krwi – kiedy organizm odczuwa jego niedobór, natychmiast pobiera go z kości – a więc wynik pozytywny poziomu wapnia nie świadczy o tym, że nie ma problemu.

————————————————————————————————————————————–

Wynik badania podaje się, używając wskaźnika T (T-score), który dla osteoporozy wynosi ponad 2,5 odchylenia standardowego. Wynik między 1 a 2,5 odchylenia standardowego świadczą o osteopenii, natomiast poniżej 1 to wynik świadczący o normalnej gęstości kości.

– W pewnych sytuacjach osteoporozę można także rozpoznać bez wykonania badania densytometrycznego. Wystarczy porównać obecną wysokość ciała do tej w wieku młodzieńczym – jeśli odnotujemy obniżenie o 4 cm lub więcej co jest skutkiem zgniatania uszkodzonych kręgów – jest niemal pewne, że pacjent ma osteoporozę – wyjaśnia specjalistka.

Choć bezpośrednią przyczyną 90 proc. złamań pozakręgowych jest upadek, to jednak aż 75 proc. złamań kręgosłupa wcale nie jest związana z upadkiem – może się zdarzyć nawet na skutek silnego kichnięcia czy podczas jazdy samochodem, który podskoczy na wyboju. Co ciekawe, 60 proc. złamań kręgosłupa nie boli.

Gdzie najczęściej zlokalizowane są złamania osteoporotyczne:

  • nasada kości promieniowej (80 proc.)
  • bliższy koniec kości ramiennej (75 proc.)
  • bliższy koniec kości udowej (70 proc.)
  • kręgosłup (58 proc.)

Często mamy do czynienia z  tzw. kaskadą złamań: pierwsze złamanie prowadzi do wzrostu ryzyka wystąpienia kolejnego złamania. Uważa się, że uszkodzenie kości nadgarstka pięciokrotnie zwiększa ryzyko złamań w obrębie kręgosłupa, a to z kolei znów dwukrotnie zwiększa ryzyko złamania kości biodrowej. Złamanie kości szyjki udowej jest już właściwie rozpoznaniem osteoporozy. Niestety, jest ono bardzo niebezpieczne. W ciągu roku po złamaniu szyjki kości udowej umiera 20 proc. kobiet  i 30 proc. mężczyzn.

Monika Wysocka dla zdrowie.pap.pl

Fot. www.pixanay.com

Wirus przenoszony drogą płciową powoduje raka głowy i szyi

Wirus brodawczaka ludzkiego (HPV) zwykle kojarzy się z rakiem szyjki macicy. Słusznie, ale HPV może być również przyczyną raka narządów głowy i szyi. Jest też przyczyną powstawania innych nie tak groźnych chorób. Warto wiedzieć, jak minimalizować ryzyko.

Udział HPV w procesie powstawania płaskonabłonkowego raka narządów głowy i szyi odkryto w połowie lat 90. Teraz odkrycie to nie budzi już wątpliwości, bo zostało potwierdzone w licznych  badaniach.

Najczęściej rak, do którego przyczynił się wirus HPV, rozwija się w ustnej części gardła (zwłaszcza na migdałkach podniebiennych); znacznie rzadziej w krtani.

HPV to także przyczyna brodawek wirusowych, które mogą pojawić się w dowolnym miejscu na skórze. Z kolei w miejscach intymnych doprowadza do rozwoju kłykcin kończystych (brodawek wirusowych umiejscowionych na narządach płciowych).

Jak często występuje HPV

Szacuje się, że każda seksualnie aktywna osoba będzie przynajmniej raz w życiu zainfekowana HPV.  Większość osób przechodzi takie zakażenie bez żadnych objawów i samoistnie je zwalcza.

Kto najczęściej choruje na raka szyi i głowy

Jeszcze do niedawna na raka gardła i jamy ustnej chorowali przede wszystkim mężczyźni w wieku powyżej 50 lat, palacze, często jednocześnie nadużywający alkoholu. Wciąż stanowią największą grupę z takimi diagnozami, ale od kilkunastu lat pojawia się rosnąca nowa grupa chorych: osoby między 30. a 40. rokiem życia, w dobrej kondycji ogólnej, niepalące i umiarkowanie korzystające z mocnych trunków. W ich przypadku bezpośrednim winowajcą jest najczęściej wirus brodawczaka ludzkiego przenoszony drogą płciową.

– W ostatnich latach odnotowuje się obniżenie liczby zachorowań na tytoniozależne raki narządów głowy i szyi, co ma związek ze spadkiem liczby osób palących papierosy. Jednocześnie rośnie odsetek raków powodowanych przez wirusa brodawczaka ludzkiego, szczególnie wśród młodych ludzi. Przyczyn tego stanu rzeczy upatruje się w zmianie zachowań społecznych i obyczajów seksualnych – mówi prof. dr hab. n. med. Andrzej Kawecki, onkolog kliniczny, zastępca dyrektora ds. klinicznych Centrum Onkologii – Instytut im. Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie.

Jak chronić się przed HPV

Do zakażenia HPV dochodzi najczęściej podczas stosunku seksualnego bez odpowiedniego zabezpieczenia. Dlatego najlepszą metodą zapobiegania zakażeniom HPV drogą płciową jest wierność jednemu partnerowi seksualnemu i stosowanie prezerwatyw. Warto jednak wiedzieć, że prezerwatywa może zmniejszać ryzyko zakażenia (ok. 75 proc), ale nie chroni w stu procentach przed kontaktem z wirusem. Nie ma zatem stuprocentowej gwarancji, zwłaszcza wtedy, gdy partnerzy  mają za sobą doświadczenia seksualne – już wcześniej mogło dojść do zakażenia jednego z nich.

Osoby z brodawkami wirusowymi powinny się powstrzymać od stosunków płciowych!

Eksperci polecają szczepienia ochronne, dające dobre efekty przed zakażeniami onkogennymi szczepami wirusa HPV (nie każdy szczep HPV doprowadza do rozwoju raka). Dzięki temu minimalizujemy ryzyko rozwoju nowotworu.

Szczepienie przeciwko onkogennemu HPV nie oznacza, że zaszczepiona kobieta może zrezygnować z regularnych badań cytologicznych!

– Wartość szczepień przeciwko HPV jest jednoznacznie udowodniona w zapobieganiu rakowi szyjki macicy. Nabycie odporności na zakażenie dotyczy całego organizmu, tak więc efekt profilaktyczny dotyczy również HPV-zależnych raków narządów głowy. Szczepienia są bezpieczne, a ich upowszechnienie przełoży się na ograniczenie ryzyka związanego z tym onkogennym wirusem – mówi prof. Andrzej Kawecki.

Wirusem HPV, powodującym brodawki na skórze, można się zakazić na przykład na basenie. W związku z tym konieczne jest przestrzeganie odpowiednich zasad higieny w takim miejscu, zaś w przypadku jakichkolwiek zmian skórnych – udanie się na konsultację lekarską. Podjęte leczenie skraca czas infekcji i pozwala zarażonej osobie podjąć środki zapobiegawcze wobec bliskich, w związku z czym są mniej narażeni na chorobę.

Monika Wysocka, Justyna Wojteczek (zdrowie.pap.pl)

Fot. www.pixabay.com

Bakteria New Delhi: jak się jej ustrzec

Zakażenia bakterią potocznie nazywaną New Delhi notowane są w Polsce od 2011 roku, ale od 2015 roku liczba zarażonych nią pacjentów wzrasta. To niepokojące, zwłaszcza, że ten patogen nie reaguje na antybiotyki.

Pod potoczną nazwą bakterii New Delhi kryje się jeden ze szczepów dość powszechnych pałeczek jelitowych Klebsiella pneumoniae. Mimo to Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) zalicza ten szczep do 12. najbardziej niebezpiecznych drobnoustrojów na świecie. Nie z powodu ich zjadliwości, której poziom jest znany od wielu lat, ale z powodu oporności na wiele grup antybiotyków, a czasami nawet na wszystkie obecnie dostępne leki przeciwbakteryjne.

W ubiegłym roku zakaziło się nią ponad 2,5 tys. osób. Nie wszystkie te osoby miały jednak objawy zakażenia – w tej grupie było ok. 70 proc. bezobjawowych nosicieli.

Do Stacji Sanitarno-Epidemiologicznych w wielu regionach kraju, zgłaszane są kolejne przypadki, co związane jest także z bardziej rygorystycznymi kontrolami mikrobiologicznymi . Zdaniem specjalistów rozprzestrzenianie się bakterii Klebsiella pneumoniae NDM wynika m.in. z nadmiernego stosowania antybiotyków, zarówno w leczeniu szpitalnym, jak i w leczeniu prowadzonym przez lekarzy rodzinnych.

Co sprzyja rozprzestrzenianiu się bakterii New Delhi?

Jak podkreśla dr Paweł Grzesiowski, prezes Stowarzyszenia Higieny Lecznictwa – ekspansji tych superbakterii sprzyjają trudne warunki panujące w wielu szpitalach, przepełnienie oddziałów i nieszczelne procedury izolacji zakażonych lub skolonizowanych nimi pacjentów.

Komu najbardziej zagraża bakteria New Delhi?

Nie u wszystkich pacjentów nabycie Klebsielli pneumoniae NDM skutkuje inwazyjnym zakażeniem, jednak dla niektórych może być bardzo niebezpieczna.

Jak tłumaczy  dr Tomasz Ozorowski, mikrobiolog z Zespołu Kontroli Zakażeń Szpitalnych poznańskiego Szpitala Klinicznego Przemienienia Pańskiego dotyczy to szczególnie pacjentów szpitalnych, którzy mają tzw. wrota zakażeń, czyli rany i ranki powstałe podczas zabiegów z przerwaniem ciągłości skóry: podczas podawania kroplówek, zakładania cewników, po operacjach itp.

Przez taką ranę bakteria może wniknąć do organizmu i doprowadzić do inwazyjnego zakażenia, np. układu moczowego, zapalenia płuc, zakażenia miejsca operowanego.

Najbardziej narażone są osoby w podeszłym wieku ze względu na pogorszoną pracę układu odpornościowego oraz fakt, że częściej  trafiają do szpitala. A to właśnie szpital jest głównym miejscem potencjalnego kontaktu zarówno z lekooporną florą bakteryjną, jak i innymi, już zakażonymi, pacjentami.

Zagrożeni są też przewlekle chorzy, osoby z osłabioną odpornością, pacjenci szpitali poddawani zabiegom operacyjnym, chorzy po długiej kuracji antybiotykowej i niemowlęta.

Specjaliści zauważają, że choć New Delhi to typowo szpitalna bakteria coraz częściej spotykana jest także u pacjentów ambulatoryjnych.

Garść historii

Po raz pierwszy bakterie z genem NDM opisali w 2008 r. brytyjscy naukowcy (wykryto je u szwedzkiego turysty, który powrócił z podróży do New Delhi – i tak powstała potoczna nazwa). W Polsce po raz pierwszy bakterię New Delhi wykryto u pacjenta w 2011 roku w Warszawie.

Klebsiella pneumoniae: co to za bakterie?

Pałeczki jelitowe Klebsiella pneumoniae to bakterie, które bytują w przewodzie pokarmowym każdego człowieka. Szczepy, do których należy bakteria New Delhi to grupa, która nabyły oporność na większość antybiotyków, w tym na karbapenemy – bardzo silne leki, często traktowane jako antybiotyki „ostatniej szansy”.

Bakterie te mają zdolność długotrwałego przebywania w organizmie, nawet przez kilka lat. Gdy stajemy się ich nosicielami, możemy być źródłem zakażeń dla innych.

Jak można się zakazić i uchronić przed bakterią New Delhi?

Pałeczki jelitowe mogą wiele miesięcy żyć poza organizmem człowieka – Klebsiella pneumoniae nawet 2,5 roku. Bakterie te łatwo przenieść na rękach, bytują w układzie pokarmowym, a podczas zabiegu medycznego mogą przedostać się do krwi. Wtedy często dochodzi do sepsy. Bakteria jest oporna na wiele antybiotyków, dlatego sepsa przez nią wywołana wiąże się w wysokim ryzykiem śmierci – ok. 30-50 proc. chorych umiera.

Dlatego tak ważne jest utrzymanie czystości w toaletach, w każdym pomieszczeniu w placówkach medycznych, dezynfekcja narzędzi i sprzętów medycznych, bezpieczne gromadzenie i usuwanie odpadów zakaźnych. Odwiedzający swoich bliskich w szpitalu powinni starannie przestrzegać higieny i dokładnie myć ręce po powrocie.

Bakteria staje się niebezpieczna, gdy przedostanie się do krwi, dróg moczowych czy dróg oddechowych. Nie można się nią zarazić np. drogą kropelkową, a jedynie kontaktową, czyli przez brudne ręce czy np. niezdezynfekowana toaletę.

Jakie są objawy zakażenia bakterią New Delhi

Najczęściej objawy zakażenia bakterią New Delhi pojawiają się dość niespodziewanie. Początkowo można pomylić je z grypą, gdyż te najbardziej popularne objawy to:

  •  nagła, bardzo wysoka gorączka,
  • dreszcze i zimne poty,
  • zawroty głowy,
  • kaszel i duszności,
  • ból w obrębie klatki piersiowej,
  • silne osłabienie.

Bakteria może wywołać takie choroby jak zakażenie miejsca operowanego, ciężkie zapalenie płuc, zapalenie układu moczowego czy śmiertelnie groźną sepsę.

Warto wiedzieć

Nawet jeśli zostaniemy skolonizowani superbakterią, to prowadząc higieniczny tryb życia, nie biorąc niepotrzebnych leków, zwłaszcza antybiotyków, jesteśmy w stanie odbudować właściwą florę bakteryjną w ciągu kilku miesięcy. Oczywiście są pacjenci, u których proces dekolonizacji trwa dłużej, nawet rok lub dwa lata. Przeważnie są to osoby, które mają wiele innych schorzeń, przyjmują wiele leków, niekoniecznie antybiotyków, ale np. agresywnych leków onkologicznych, bo to może sprzyjać utrzymywaniu się kolonizacji.

Jak uniknąć zakażenia?

Bakteria New Delhi może żyć na skórze i w przewodzie pokarmowym nosiciela. Jest też wydalana wraz z kałem zarówno osoby chorej, jak i zdrowego nosiciela, u którego nie ma jeszcze objawów. Szczególnie ważne jest więc dbanie o higienę. Dlatego tak ważne jest pamiętanie o myciu rąk przed jedzeniem i po wizytach w szpitalu.

Czy należy podejmować dodatkowe środki ostrożności w domu?

W warunkach domowych należy przestrzegać częstego mycia rąk. Istotną rolę odgrywa należyta higiena osobista, przestrzeganie zasady rozdziału ręczników domowników oraz częste mycie toalety. Nie są zalecane inne środki ostrożności, jak również ograniczanie kontaktu z domownikami. Nie jest konieczne ograniczanie przebywania w miejscach publicznych oraz w miejscu pracy.

Jak wykryć bakterię New Delhi

Można ją wykryć w drodze specjalnych badań mikrobiologicznych. Każdy szpital ma obowiązek dokonywać rutynowych kontroli pod kątem groźnych patogenów – zajmują się tym szpitalne komisje i zespoły ds. zakażeń.

Warto wiedzieć, że bezobjawowe nosicielstwo w przewodzie pokarmowym może utrzymywać się przez miesiące. Większość pacjentów pozbywa się samoistnie bakterii  w okresie do 6 miesięcy.

W sytuacji, gdy personel szpitala wykryje zakażenie bakterią u pacjenta, podejmuje odpowiednie działania, wśród których znajduje się odizolowanie takiego pacjenta od niezakażonych. Stan nosiciela jest sprawdzany. Pozbycie się bakterii opornych na karbapenemy powinno zostać potwierdzone w co najmniej dwóch badaniach wymazu z odbytu i jednym badaniu genetycznym lub trzech posiewach wykonanych w odstępie co najmniej 48 godz. Pobranie materiału musi być wykonane przez personel medyczny lub laboratoryjny.

Gdzie można zrobić takie badania? Lista laboratoriów oraz aktualne zalecenia znajdują się na stronach internetowych:

WSSE w Warszawie: www.wsse.waw.pl

PSSE w m.st. Warszawie: www.pssewarszawa.pis.gov.pl

Szczegółowe informacje dotyczące bakterii Klebsiella pneumoniae New Delhi dostępne są na stronach internetowych Narodowego Programu Ochrony Antybiotyków oraz Krajowego Ośrodka Referencyjnego ds. Lekowrażliwości Drobnoustrojów:

www.antybiotyki.edu.pl

www.korld.edu.pl

Czy problem oporności bakterii na leki będzie narastać i czym to grozi?

– Lekooporność bakterii jest zjawiskiem narastającym na całym świecie, obecnie jest traktowana jako globalne zagrożenie, podobnie jak skażenie środowiska toksycznymi odpadami czy ocieplenie klimatu. Lekooporność jest niewątpliwie dziełem człowieka i będzie narastać, bowiem w naturze bakterii jest zdolność do przystosowania w trudnym środowisku. Od milionów lat bakterie dysponują mechanizmami oporności na antybiotyki, genetycznie są w stanie mutować tak, żeby dostosować się do nowego środowiska. Jednak to człowiek, przez masowe, często bezrozumne stosowanie antybiotyków i innych substancji antybaktetyjnych w przemyśle, hodowli, rolnictwie, weterynarii i medycynie ludzkiej, spowodował wysekcjonowanie lekoopornych szczepów na niespotykaną dotychczas skalę – komentuje dr Paweł Grzesiowski, Prezes Stowarzyszenia Higieny Lecznictwa, konsultant szpitali w dziedzinie zakażeń szpitalnych i antybiotykoterapii.

Ekspert podkreśla, że rozpowszechnieniu lekoopornych bakterii sprzyja też ogromna konsumpcja wysoko przetworzonej i „schemizowanej” żywności, transport żywych zwierząt hodowlanych, a także liczne podróże i ruchy ludności oraz zakażenia związane z opieką zdrowotną.

– W medycynie ludzkiej największe zagrożenie dotyczy szpitali wysokospecjalistycznych i zakładów opieki długoterminowej, gdzie przebywają pacjenci z wieloma obciążeniami, przewlekłymi schorzeniami, które prowadzą do upośledzenia odporności. Duże zagęszczenie pacjentów na oddziałach intensywnej terapii, interny, neurologii czy hematologii powoduje, że łatwo dochodzi do ognisk epidemicznych, które zagrażają zdrowiu i życiu pacjentów. W walce z lekoopornością może pomóc tylko świadome ograniczenie stosowania antybiotyków w przemyśle i w rolnictwie, a w medycynie, racjonalizacja ich użycia – podsumowuje dr Paweł Grzesiowski.

Według niego, w celu ograniczenia problemu, należy też inwestować w szybką i precyzyjną diagnostykę mikrobiologiczną, badania przesiewowe pacjentów przy przyjęcia do szpitala, systemy monitorowania skuteczności leczenia, a także w wielokierunkowe programy kontroli zakażeń szpitalnych, mające na celu efektywną izolację zakażonych i skolonizowanych pacjentów. Co jeszcze może pomóc? Sprzątanie i dezynfekcja otoczenia pacjenta, sprzętów i urządzeń medycznych, a także bezpieczne usuwanie odpadów zakaźnych. Bardzo ważnym elementem przerywania transmisji wieloopornych zakażeń jest także prawidłowe postępowanie personelu medycznego, w szczególności stosowanie jednodniowych ubrań medycznych oraz staranna dezynfekcja rąk. W szpitalach, gdzie udaje się wprowadzić te zasady, sytuacja epidemiologiczna jest dobra, nie dochodzi do zakażeń epidemicznych.

Monika Wysocka, zdrowie.pap.pl

Fot. www.pixabay.com

Dieta i aktywność fizyczna w aktywnej fazie leczenia raka

Czasy, gdy pacjentom w trakcie leczenia onkologicznego zalecano leżenie w łóżku dawno minęły – mówią zgodnie lekarze …

COVID-19 obecnie: czy będą nowe szczepionki?

Firmy pracują nad preparatami przeciwko nowym wariantom koronawirusa. Według FDA mają one uwzględniać nowe typu szczepu …

Apetyt na kawę służy zdrowej starości

Co piąty mieszkaniec Unii Europejskiej ma 65 lat i więcej. Oznacza to, że niemal 100 milinów ludzi na naszym kontynencie …