Kategoria: ZDROWIE

Dlaczego zasypiamy za kierownicą?

Monotonne wibracje samochodu zaczynają usypiać kierowcę już po 15 minutach jazdy. Jak temu zapobiec? Można porozmawiać z pasażerem, albo zatrzymać się na chwilę.

Każde jadące drogą auto drga w sposób, który działa na człowieka wybitnie usypiająco. Wyobraźmy sobie taką sytuację: wakacje, długa, monotonna droga, sznur samochodów jadących jeden za drugim. Dzieci śpią z tyłu, nasz ukochany drzemie na przednim siedzeniu. Auto połyka kolejne kilometry, a my zaczynamy coraz bardziej odczuwać to, że od dawana jesteśmy w trasie. Po chwili oczy same zaczynają się nam zamykać. Nowe badania australijskich naukowców z RMIT University w Melbourne dowodzą, że nie tylko monotonna jazda, ale i ciągłe drgania samochodu, stopniowo czynią kierowcę sennym.

Badacze pod kierunkiem dr Mohammada Farda i prof. Stephena Robinsona przeprowadzili eksperyment z udziałem 15 ochotników. W wirtualnym symulatorze odtworzono warunki monotonnej jazdy dwupasmową drogą. Ochotnicy siedzieli na specjalnym siedzeniu, które drgało z różną częstotliwością. Raz w zakresie 4-7 Hz, w drugim etapie testów pozostawało nieruchome. Mierząc zmienność rytmu zatokowego (daje się ona ocenić w badaniu EKG) uczeni byli w stanie ocenić, jak senni byli ochotnicy w trakcie trwającego 60 minut testu. Trzeba wiedzieć, że zmęczenie wynikające z monotonnej jazdy zmusza układ nerwowy i krążenia, w tym i serce, do większego wysiłku, by zaspokoić potrzebę zachowania uwagi.

Zasypiamy za kierownicą już po 15 minutach

Eksperyment wykazał, że pierwsze oznaki „ukołysania” drganiem auta pojawiają się w ciągu pierwszych 15 minut jazdy. Po 30 minutach senność staje się znaczna, a jej przezwyciężenie i utrzymanie czujności wymaga już znacznego wysiłku. Jej szczyt następuje po około godzinie.

-Jednostajne drganie jest usypiające. Każde może wywołać takie uczucie, ale nie każdy jest na to wrażliwy. Jest wiele osób, które nie mogą w aucie zasnąć z różnych powodów. Niemniej te badania pokazują ogólna tendencję, która jest bardzo istotna – komentuje dr Ewa Odachowska, psycholog z Instytutu Transportu Samochodowego w Warszawie.

Ważne jest również, że drgania samochodu są w stanie uśpić nawet zrelaksowanego człowieka. – Nasze badania pokazują, że ciągłe wibracje, w rodzaju tych, jakich doświadczamy w czasie prowadzenia samochodów osobowych czy ciężarówek stopniowo indukuje senność nawet u ludzi, którzy są wypoczęci i zdrowi – mówi prof. Stephen Robinson.

Według niego w przyszłości producenci samochodów powinni wprowadzić takie zmiany w konstrukcji siedzeń, by zapobiegały one kołysaniu i przeciwdziałały senności.

Drgania siedzeń do kolejny element zjawiska znanego w psychologii transportu monotonią środowiska jazdy. – W ruchu drogowym monotonność środowiska, tym razem w zakresie dostarczanych bodźców, prowadzi m.in. do tak zwanej ślepoty z nieuwagi.  Jazda prostą, często ubogą w  bodźce drogą (np. autostradą), przy niezmiennym krajobrazie otoczenia i jednostajnych bodźcach wywołuje niedociążenie emocjonalne, a mały ruch na drodze redukuje czujność kierowcy. Człowiek orientuje się nagle, że jedzie autem – mówi dr Odachowska.

Jak przeciwdziałać usypiającej monotonii jazdy?

– Jeśli chodzi o producentów samochodów, to już od wielu lat mówi się, iż warto montować w autach elementy zabezpieczające przed zasypianiem, które będą „wyczuwały”, że człowiek przez jakiś okres się nie poruszył– mówi dr Odachowska.

Niektórzy eksperci zwracają uwagę, że w chwilach zmęczenia przydaje się rozmowa ze współpasażerem. Poza tym ważna jest umiejętność autobserwacji i autorefleksji. Powinniśmy wiedzieć, kiedy zazwyczaj jesteśmy bardziej zmęczeni. Dla jednej osoby będą to godziny wieczorne, dla innej popołudniowe. Warto zaznaczyć, że mamy też tendencję dla przeceniania własnych możliwości. Kiedy dojeżdżamy do domu, jesteśmy 50, 70 kilometrów od niego, często jesteśmy przekonani, że damy radę dotrzeć do celu.

– Tymczasem najwięcej wypadków spowodowanych zmęczeniem ma miejsce właśnie wtedy, gdy dojeżdżamy do miejsca docelowego. Rozluźniamy się, bo czujemy, że jesteśmy już niemal u celu – opowiada dr Odachowska. Jak zapobiec wtedy wypadkowi? Sposobów jest kilka. Na przykład, będąc blisko u celu, nie spieszyć się, by do niego dotrzeć, ale się zatrzymać.

– Należy przewietrzyć bardzo mocno auto, wypić szklankę wody, można dodatkowo zjeść kostkę gorzkiej czekolady. Po obejściu dookoła auta, wzięciu głębszych oddechów, jeśli poczujemy się lepiej można kontynuować jazdę.  W trakcie całej drogi, jeśli czujemy takie zmęczenie, że zamykają się nam powieki, to jest moment, kiedy bezwzględnie powinniśmy się zatrzymać– dodaje psycholożka.

Anna Piotrowska, zdrowie.pap.pl

Fot. www.pixabay.com

(Nie)bezpieczne wakacje

Urlop może stać się koszmarem, gdy pojedziemy w miejsca, gdzie szaleją choroby zakaźne. W Europie niebezpiecznie może być na Ukrainie i w popularnej wśród polskich turystów Grecji. Przed wyjazdem warto zasięgnąć informacji o zagrożeniach i skorzystać z porady lekarskiej.

Grecja zaś od lat zajmuje czołowe miejsce wśród ulubionych kierunków wakacyjnych większości Polaków. Tymczasem, jak wynika z najnowszych raportów ECDC (Europejskiego Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom), to właśnie tam notuje się coraz więcej przypadków odry. Najnowsze dane pochodzą z marca i mówią o 549 przypadkach, w lutym było to 453 ( w tym jedna ofiara śmiertelna). Z obserwacji wynika, że tendencja jest wzrostowa.

Wybierając miejsce na letni odpoczynek warto również uważać w nieco mniej popularnych ostatnio Włoszech – 326 przypadków odry w marcu 2018 (272 w lutym). Szybko rośnie liczba zachorowań w Portugalii – 109 w marcu, 4 w lutym.

Niekwestionowanym liderem pod względem zachorowań na odrę w krajach Europy Zachodniej  pozostaje jednak od wielu miesięcy Francja: 753 nowe przypadki w marcu, 523 w lutym i 237 w styczniu. Jak widać, choroba dość gwałtownie rozprzestrzenia się. Z danych dostarczonych przez Santé Publique France wynika, że najwięcej nowych przypadków odnotowuje się w zachodniej i południowej części kraju.

Nieciekawe wieści płyną również z Rumunii, która jeszcze do niedawna przodowała w Unii Europejskiej pod względem nowych przypadków odry. Z danych ECDC za styczeń – marzec 2018 r. wynika, że odnotowuje się tam około 100 nowych przypadków miesięcznie (na początku 2017 roku było to ponad tysiąc zachorowań). Tymczasem na początku czerwca agencja Associated Press podała powołując się na źródła oficjalne, że w Rumunii epidemia odry szaleje w najlepsze, a każdy tydzień przynosi 200 nowych przypadków. Od początku epidemii w 2016 roku zachorowało już blisko 14 tys. osób, z których 55 zmarło.

Planując wakacje w Europie najbardziej trzeba się jednak mieć na baczności przed wyjazdem na znajdującą się już poza Unią, a jednak wciąż bliską sercu wielu Polaków Ukrainę. W komunikacie wydanym 6 czerwca Centrum Zdrowia Publicznego działające przy ukraińskim Ministerstwie Zdrowia poinformowało, ze tamtejsza epidemia odry gwałtownie się rozwija. Tylko w jednym z ostatnich tygodni zanotowano 1132 nowych przypadków odry, a 11 osób zmarło. W sumie od stycznia tego roku zachorowało już blisko 20 tys. osób, z czego najwięcej w obwodzie lwowskim (2639).

Odra szaleje w Europie głównie za sprawą braku szczepień i wyjątkowo wysokiego potencjału zakaźności wirusa, który ją wywołuje. Z zarejestrowanych przez ECDC przypadków 84 proc. dotyczyło dzieci i dorosłych, którzy w ogóle nie byli w ogóle szczepieni. W wielu krajach, np. Rumunii, przyczyną rozprzestrzeniania się tej choroby jest niska wyszczepialność, utrzymująca się na poziomie ok 84 proc. populacji.  Światowa Organizacja Zdrowia zaleca, by wynosiła ona 95 proc. (resztę stanowią dzieci, które są zbyt małe by przyjąć szczepionkę).

Jeśli nie chorowałeś na odrę i nie wiesz, czy byłeś przeciw niej szczepiony dwoma dawkami szczepionki, udaj się do swojego lekarza po poradę.

Jakie choroby mogą nam grozić poza Europą?

Planując podróż poza Europą należy uważać szczególnie w następujących krajach:

  • Stany Zjednoczone Ameryki – groźba zakażenia odrą. Badania dowodzą, że zaledwie 72,2 proc. 19-46 miesięcznych dzieci jest tam zaszczepionych. Ponieważ niektóre stany dopuszczają możliwość odmowy szczepienia, liczba ta będzie prawdopodobnie rosła. Z niedawnej publikacji w „PLOS Medicine” wynika, że istnieją w USA miejsca, gdzie odsetek odmów jest szczególnie wysoki. Tak jest na przykład w stanie Idaho oraz w miastach: Seattle, Phoenix, Houston, Fort Worth, Pittsburgh, Portland, Kansas City, Salt Lake City i Provo (obydwa w Utah).

Infografika PAP/Serwis Zdrowie

  • Brazylia:

– groźba zakażenia żółtą febrą. Z raportu amerykańskiego CDC (Centra Kontroli i Prewencji Chorób wynika, że od początku 2018 roku liczba turystów, które zakaziły się tą chorobą znacznie wzrosła a wielu z nich zmarło. Epidemia objęła swoim zasięgiem wschodnie obszary kraju, które wcześniej były bezpieczne.  Szczególnie należy uważać w stanie Rio de Janeiro, Minas Gerais, Sao Paulo i przede wszystkim na wyspie Ilha Grande. Żółtą febrę przenoszą komary,  przed którymi można się skutecznie chronić za pomocą preparatów owadobójczych, istnieje również skuteczna szczepionka zapobiegająca tej chorobie.

– w Brazylii trwa również epidemia odry. Jak podaje Światowa Organizacja Zdrowia (WHO), od stycznia do ostatnich dni maja zachorowało tam blisko tysiąc osób. Wszystkie odnotowano w dwóch stanach Amazonas i Roraima.

  • RPA – groźba malarii. Jak donosi CDC nowe przypadki malarii odnotowano wśród turystów w  prowincji Limpopo. Inne miejsca w tym kraju, gdzie można się zetknąć z malarią to prowincje Mpumalanga, KwaZulu-Natal i Park Narodowy Krugera. Warto tu jednak nadmienić, że przenoszona przez komary malaria stanowi zagrożenie w wielu innych krajach Afryki i Azji Południowowschodniej. Przed podróżą w zagrożone rejony wskazane jest przyjmowanie leków przeciwmalarycznych.
  • Indie – groźba zakażenia wirusem Nipah, wywołującego u ludzi poważne zapalenie mózgu oraz zespół ostrej niewydolności oddechowej. Jak wynika z danych Światowej Organizacji Zdrowia w południowo wschodniej części Półwyspu Indyjskiego, w stanie Kerala, zmarło z powodu tego wirusa 13 osób. Roznoszą go zakażone owocożerne nietoperze oraz świnie. Turystom zaleca się unikanie tych zwierząt oraz owoców, które mogły zostać nadgryzione przez nietoperze. W przypadku tego wirusa nie istnieje szczepionka, zakażenie leczone jest  objawowo.
  • Zjednoczone Emiraty Arabskie – groźba zachorowania na bliskowschodni zespół niewydolności oddechowej (powodowany przez wirusa występującego w literaturze pod nazwą MERS-CoV). Choroba wywoływana jest przez odzwierzęcy wirus, którego naturalnym rezerwuarem są wielbłądy jednogarbne (dromadery). Chcąc uniknąć zakażenia, należy unikać kontaktu ze zwierzętami.  Śmiertelność w przypadku tego wirusa wynosi do 36 proc. Nie ma na niego lekarstwa, ani szczepionki. Odnotowano jeden przypadek zachorowania, ale WHO zaleca ostrożność.
  • Arabia Saudyjska – groźba zachorowania na bliskowschodni zespół niewydolności oddechowej. Epidemia tej choroby trwa tam od stycznia. Jak do tej pory zachorowało 75 osób, z czego 23 zmarły.
  • Wenezuela – na skutek zapaści tamtejszego systemu opieki zdrowotnej, naukowcy ostrzegają przed podróżą do tego kraju, ponieważ szanse na skuteczną pomoc lekarską są tam obecnie znikome. Największym zagrożeniem są wirusy przenoszone przez komary. Mowa o wirusie Zika (zakażenie w ciąży może skutkować małogłowiem u dziecka), denga (gorączka krwotoczna), Madariaga (wywołuje zapalenie mózgu).
  • Róg Afryki (Półwysep Somalijski, kraje: Erytrea, Dżibuti, Etiopia i Somalia). Jak donosi WHO, odnotowano tam obecność zmutowanego wirusa polio pochodzenia szczepionkowego (vaccine-derived poliovirus – VDPV). Krążeniu VDPV sprzyja mała wyszczepialność przeciwko polio. Polio jest ciężką chorobą, która prowadzi m.in. do porażenia mięśni i czasami śmierci chorego. Istnieje na nią bardzo skuteczna szczepionka.
  • Demokratyczna Republika Konga – zagrożenie wirusem ebola, ciężkiej gorączki krwotocznej. Jak wynika z danych zebranych przez Światowa Organizacje Zdrowia, w prowincji Equateur od 11 maja do 18 czerwca zachorowało tam 62 osób, z czego 28 zmarło.  Ebola jest ciężką choroba wirusową, w niektórych przypadkach jej śmiertelność sięga 90 proc. Nie ma na nią lekarstwa, ani szczepionki.

Gdzie szukać bieżących informacji o zagrożeniach zdrowotnych na świecie:

Anna Piotrowska, zdrowie.pap.pl

Fot. www.pixabay.com

Kawa a serce: sprawdź czy szkodzi, czy pomaga?

Cztery kawy dziennie chronią serce przed uszkodzeniem. A to dlatego, że zawarta w niej kofeina wpływa dobrze na funkcjonowanie komórek mięśnia sercowego.

Cztery kubki kawy z mlekiem albo cztery espresso dziennie mogą pomóc uratować nam życie. Dosłownie.  Kawa jest bowiem nie tylko pyszna, ale – jak pokazują najnowsze wyniki badań – chroni też organ przed uszkodzeniem.

Ustalił to zespół dr Judith Haendeler i dr Joachima Altschmieda z uniwersytetu w Düsseldorfie, który zajmuje się badaniem działania białka zwanego p27. Wiadomo już, że w organizmie ssaków odgrywa ono niebagatelną rolę w funkcjonowaniu układu krwionośnego. Myszy, u których zaburzono jego działanie znacznie częściej niż normalne umierały na zawał serca.  Następnie, badacze postanowili sprawdzić jaka jest jego rola w komórkach serca gryzoni. Odkryli, że białko p27 można spotkać  w komórkowych mitochondriach, które są fabrykami energii.

Zawartość kofeiny w rozmaitych produktach: 

kawa parzona lub z ekspresu przelewowego 250 ml: 95-330 mg

  • espresso 30 ml: 50-150 mg
  • herbata czarna z torebki 250 ml: 40-75 mg
  • herbata zielona z torebki 250 ml: 25-50 mg
  • napój energetyczny 250 ml: 80 mg.

Jak kawa wpływa na serce

Kiedy myszom podano ekwiwalent czterech filiżanek kawy, okazało się, że następuje u nich aktywacja działania białka p27 właśnie w mitochondriach, co przekłada się na funkcjonowanie komórek śródbłonka (chroniącego naczynia krwionośne). Ponadto białko chroni komórki mięśnia sercowego przed uszkodzeniem, a także inicjuje proces przekształcania się fibroblastów (komórek tkanki łącznej) w komórki zawierające kurczliwe włókna.  Wszystkie opisane powyżej działania mają kluczowe znaczenie dla regeneracji serca po zawale.

Kawa aktywowała białko p27 u zwierząt ze stanem przedcukrzycowym, u myszy otyłych i w podeszłym wieku.

– Nasze wyniki badań wskazują na nowy sposób działania kofeiny. Wspomaga ona  ochronę i naprawę mięśnia sercowego poprzez działanie mitochondrialnego białka p27 – mówi dr Haendeler. Według uczonej należy rozważyć całkiem na poważnie włączenie kawy czy też innych napojów zawierających kofeinę do diety osób starszych. W ten sposób można by nie tylko zadbać o ich serce, ale i w szerszej perspektywie wydłużyć życie.

Kiedy kawa szkodzi?

Mała czarna nie działa jednak dobrze na każdego. Napojów z wysoką zawartością kofeiny powinny unikać osoby z wysokim ciśnieniem (bo każda kolejna filiżanka je jeszcze bardziej podniesie) oraz nastolatki i dzieci. U młodych ludzi 3-4 kawy dziennie mogą zaburzać sen oraz znacznie spowalniać rozwój mózgu.

Naukowcy z Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Zurichu dowiedli, że młode szczury, którym podawano wodę z kofeiną nie tylko mają słabiej rozwinięte mózgi, ale i inaczej się zachowują. Zwierzęta z grupy kontrolnej zdawały się coraz bardziej ciekawskie i odważne z wiekiem, a te pijące kawę pozostawały bojaźliwe i ostrożne.

Badania te są o tyle ważne, ze kofeina występuje nie tylko w kawie czy herbacie, ale i w popularnych wśród młodych ludzi napojach energetycznych. Zazwyczaj jedna puszka odpowiada małej filiżance kawy, dlatego ich spożycie powinno być ściśle kontrolowane przez rodziców.

Kawę powinny również ograniczać kobiety starające się o dziecko. Kofeina w dawce powyżej 300 mg dziennie (jedna bardzo mocna kawa parzona może mieć nawet 300 mg) sprzyja spontanicznym poronieniom. Może również zaburzać rozwój płodu.

Kawa zapobiega licznym chorobom

Spożycie kofeiny daje się powiązać jednak z licznymi korzyściami zdrowotnymi.  Zmniejsza ryzyko chorób neurodegeneracyjnych, w tym Alzheimera – redukuje ilość płytek amyloidowych w mózgu, które odkładając się zaburzają przesyłanie sygnałów elektrycznych pomiędzy komórkami nerwowymi.  Generalnie zwiększa też – w połączeniu z glukozą (cukrem) aktywność mózgu, co może mieć kluczowe znaczenie dla zapobiegania procesom starzenia się tego organu.

Kofeina poprawia też działanie nerek i pomaga schudnąć (m.in. przyspieszając metabolizm, zwiększając wydatki energetyczne komórek), co przekłada się na zmniejszone ryzyko wystąpienia cukrzycy typu 2.

Istnieje również wiele badań wiążących spożycie kawy ze zmniejszoną zachorowalnością na liczne nowotwory, w tym: endometrium, prostaty, jelita grubego czy wątroby. Na koniec warto też wspomnieć, że umiarkowane spożycie kawy (1-2 filiżanki dziennie) generalnie sprzyja dłuższemu życiu, zmniejszając ryzyko śmierci.

Kawa jest pyszna i zdrowa, ale jak widać – tylko w umiarkowanych ilościach, i nie dla każdego.

 

Anna Piotrowska, zdrowie.pap.pl

Fot. www.pixabay.com

Plomby z amalgamatu: wady i zalety

Kontrowersje wokół doskonale znanych nam z dzieciństwa ciemnych plomb z amalgamatu liczą sobie już ponad 100 lat. Sprawdź fakty o tych wypełnieniach i dowiedz się, czy warto je wymieniać.

Amalgamatów używa się w stomatologii od ponad 150 lat. Wbrew pozorom na świecie wciąż są stosowane z uwagi na ich niską cenę, wytrzymałość, łatwość użycia oraz działanie bakteriobójcze. W Polsce wypierają je nowocześniejsze wypełnienia kompozytowe, ale tysiące Polaków może się pochwalić ciemnymi plombami. Nie ma dowodów naukowych na to, że zawarta w nich rtęć bezpośrednio przyczynia się do negatywnych skutków zdrowotnych, jednak kontrowersji jest wciąż sporo.

Czy amalgamat zawiera rtęć?

Ciemne plomby z amalgamatu na pewno nie są estetyczne. Jednak to rtęć – składnik takiego wypełnienia – budzi największe kontrowersje. Amalgamat to jednak nie tylko rtęć, ale stop kilku metali, oprócz „żywego srebra” także : miedzi, cynku, srebra i cyny. Rtęć, która jest w nich stosowana, nazywana jest elementarną, występuje w postaci płynu lub pary i stanowi do 50 proc. wagowych składu amalgamatu.

Czy rtęć z plomb amalgamatowych szkodzi?

Odpowiedź na to pytanie jest bardzo złożona. Rtęć to metal uważany za jeden z najbardziej toksycznych dla człowieka. Podobnie jak inne metale ciężkie, atakuje błonę komórkową. Najbardziej kumuluje się w nerkach, ale największe szkody w wyniku przewlekłego narażenia na ten metal wyrządzane są w układzie oddechowym oraz ośrodkowym układzie nerwowym. Podejrzewa się, że ekspozycja na rtęć może przyczyniać się do rozwoju choroby Parkinsona i Alzheimera. Ponieważ przenika ona przez łożysko, jest też niezwykle niebezpieczna dla rozwijającego się płodu, uszkadzając między innymi jego mózg.

Z drugiej strony jednak rtęć to pierwiastek, który w środowisku występuje powszechnie, ponieważ jest m.in. składnikiem skał pokrywy ziemskiej. Zatem człowiek od zarania dziejów styka się z nią za pośrednictwem powietrza, wody i gleby.

Krótka historia kontrowersji

Już w 1843 roku Amerykańskie Towarzystwo Stomatologów (American Society of Dental Surgeons), oświadczyło, że stosowanie amalgamatu to błąd ze względu na ryzyko potencjalnego toksycznego działania rtęci na pacjentów. W związku z tym Towarzystwo podjęło próbę zobowiązania swoich członków do niestosowania plomb amalgamatowych. W historii medycyny nazywa się ten okres „wojną amalgamatową”, ponieważ amerykańscy dentyści zamiast podpisywać takie zobowiązanie, woleli wypisać się z Towarzystwa, wskutek czego już w 1856 roku zostało ono rozwiązane. Powstałe w 1859 roku Amerykańskie Towarzystwo Dentystyczne już nie stawiało wymagań swoim członkom co do stosowania amalgamatu. W latach 20. ubiegłego wieku ponownie pojawiły się opinie, że lepiej nie stosować tego rodzaju wypełnień. Kontrowersje ciągnęły się całymi latami i w 1991 roku FDA i National Institute of Health-National Institute for Dental Research ogłosiły, że twierdzenia o szkodliwości dla zdrowia plomb amalgamatowych nie mają podstaw naukowych. To jednak nie zakończyło kontrowersji i opinie o toksyczności amalgamatu wciąż są żywe, a w literaturze co i raz pojawiają się doniesienia na temat potencjalnego ryzyka tego rodzaju wypełnień.

Istotą problemu wydaje się zatem ilość rtęci, na którą narażony jest człowiek (chodzi o jej zawartość w powietrzu, żywności i wodzie). Średnie stężenie tego pierwiastka w atmosferze ziemskiej mieści się w granicach od 1,2 ng/m3 (nad pewnymi partiami Atlantyku) do 4,0 ng/m3 nad uprzemysłowionymi obszarami Europy Zachodniej. Naturalne stężenie rtęci w powierzchniowych warstwach gleb waha się w granicach od 0,05 do 0,3 ppm.

Poszczególne państwa przyjmują różne maksymalne normy zawartości tego metalu w żywności, np. Japonia dopuszcza zawartość 1 mg rtęci w 1 kg żywności, a Polska – połowę tej wartości. WHO ustaliła, że dopuszczalny maksymalny poziom wdychanej rtęci w środowisku pracy może wynieść do 50 mikrogramów na dobę.

Czy rtęć uwalnia się amalgamatów?

Amalgamaty, pomimo różnych kontrowersji, nadal uważane są za wypełnienia bezpieczne.

„W całkowicie utwardzonym amalgamacie, po ok. 48 godzinach po umieszczeniu w zębie, rtęć jest związana w jego chemicznej strukturze, a powierzchnia wypełnienia pokrywa się warstwą tlenku. Z tego powodu jakikolwiek wyciek rtęci jest minimalny” – napisała dr Selmi Yilmaz, która sprawdzała uwalnianie się rtęci z zębów wypełnionych amalgamatem podczas badania rezonansem medycznym.

Niemniej jednak rtęć w pewnym stopniu się uwalnia z wypełnień amalgamatowych, co potwierdzają różne badania mierzące np. poziom rtęci w moczu u posiadaczy ciemnych plomb. Jednak – jak czytamy w szeregu prac naukowych poświęconych temu tematowi – różnica pomiędzy tymi, którzy nie mają takich wypełnień, a tymi, które je mają, jest niewielka i stężenia rtęci u tych drugich nie przekraczają dopuszczalnych norm.

Warto tu przypomnieć, że toksyczność tego metalu w dużej mierze zależy od jego formy chemicznej. Rtęć tworzy z różnymi pierwiastkami i związkami związki nieorganiczne oraz metaloorganiczne, które mogą być szkodliwe dla człowieka. Używana w amalgamatach tzw. rtęć elementarna jest zdecydowanie mniej toksyczna od tzw. rtęci nieorganicznej czy metylortęci.

Inne badania wykazały:

  • Badanie A. Berglunda z 1990 roku, mierzące poziom rtęci wewnątrz jamy ustnej przez 24 godziny u 15 pacjentów, którzy mieli przynajmniej dziewięć plomb amalgamatowych wykazało, że przeciętnie wdychali oni 1,7 mikrograma rtęci. Czy to dużo? Jak wskazuje autor tej pracy – to około 1 proc. dopuszczalnego przez WHO dobowego limitu wdychanej rtęci. Co ciekawe, pomiędzy pacjentami uczestniczącymi w tym badaniu były różnice w poziomie absorbowanej rtęci (od 0,4 do 4,4 mikrograma na dobę), które naukowcy tłumaczą różnymi nawykami dotyczącymi sposobów żucia i występowania bądź nie bruksizmu (zgrzytania zębów).
  • Naukowcy z New Zealand Defence Force przeprowadzili dwudziestoletnie badanie (w latach 1977-1997) na 20 tysiącach pacjentów, by sprawdzić, czy istnieje związek między posiadaniem wypełnień amalgamatowych a zaburzeniami pracy układu nerwowego i nerek (przypomnijmy, że rtęć kumuluje się najbardziej w nerkach i jest dewastująca dla układu nerwowego).  Korelacji nie znaleziono.
  • Nie dowiedziono też, że istniał związek między posiadaniem plomb z amalgamatem u matek a zaburzeniami rozwoju płodów i noworodków.

Trwające pięć lat randomizowane badanie przeprowadzone wśród 534 dzieci w wieku 6-10 lat nie wykazało różnic w rozwoju neuropsychologicznym czy w funkcjonowaniu nerek pomiędzy dziećmi, którym założono wypełnienia kompozytowe i dziećmi, które miały plomby z amalgamatu, przy czym u tych drugich rzadziej dochodziło do konieczności wymiany wypełnienia.

Czy wymieniać plomby amalgamatowe?

Zdania wśród dentystów są podzielone. Niektórzy uważają, że nie ma takiej potrzeby, jeśli z zębami nic się nie dzieje, zwłaszcza, że dowiedziono, iż najwięcej rtęci uwalnia się z amalgamatu podczas wypełniania zęba oraz podczas usuwania takiego wypełnienia.

Prof. Andrzej Wojtowicz, szef Zakładu Chirurgii Stomatologicznej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego uważa jednak, że lepiej plomb amalgamatowych się pozbyć.

– W wyniku ścierania się powierzchni zębowych jednak rtęć może się uwalniać z takich wypełnień, a to metal, który kumuluje się w organizmie. To mikroskopowe ilości, jednak nie zapominajmy, że jest to metal wysoce toksyczny – mówi.

Światowa Federacja Dentystyczna (FDI), zrzeszająca ponad 200 stomatologicznych organizacji krajowych, stoi na stanowisku, że w obecnych czasach amalgamatów nie powinno się w ogóle stosować w krajach rozwiniętych, w których są dostępne nowocześniejsze metody leczenia próchnicy, a społeczeństwa są stosunkowo zamożne i stać je na wypełnienia z kompozytów. Jednak FDI uważa, że w krajach biednych amalgamaty, z uwagi na ich trwałość i łatwość stosowania, powinny być nadal w użyciu.

Amalgamaty a rezonans magnetyczny

Pismo „Radiology” opublikowało niedawno wyniki badania, z którego wynika, że nowego typu aparaty do rezonansu magnetycznego o mocy 7 Tesli powodują uwalnianie toksycznej rtęci z amalgamatowych wypełnień. Jednocześnie wykazano, że słabsze urządzenia, o mocy 1,5 T, są bezpieczne.

Autorzy nowego badania sprawdzili więc reakcje amalgamatowych wypełnień w nowych ultra-silnych urządzeniach oraz w typowych, stosowanych zwykle aparatach o mocy 1,5 T.

20 zębów pobranych od pacjentów w czasie leczenia wypełnili amalgamatem i umieścili w roztworze sztucznej śliny. Część z ich poddali działaniu odpowiedniego pola magnetycznego przez 20 minut, a na część działał tylko roztwór.

Analiza ilości rtęci pokazała, że silniejsze pole magnetyczne spowodowało jej ponad 4-krotnie większy wyciek. Badacze nie wiedzą przy tym, jak dużo tej uwolnionej rtęci jest wchłaniane przez ludzki organizm.

Justyna Wojteczek (zdrowie.pap.pl)

Fot. www.pixabay.com

Dieta DASH obniża ciśnienie krwi

Nazywa się DASH. To prawdziwa gwiazda wśród diet. Naukowcy udowodnili, że skutecznie obniża ciśnienie tętnicze. Ale przy okazji pomaga też zbić cholesterol. I zmniejsza ryzyko cukrzycy.

Dieta DASH, to jedna z najlepiej poznanych i przebadanych diet w historii medycyny. Dlatego od lat jest szeroko stosowana w zapobieganiu i leczeniu chorób układu krążenia w krajach anglosaskich. I choć w Polsce była dotąd mało znana, to jednak coraz częściej zaczyna się o niej głośno mówić. Dietę DASH zalecają już m.in.: Polskie Towarzystwo Nadciśnienia Tętniczego, Polskie Forum Profilaktyki Chorób Układu Krążenia i Polskie Towarzystwo Diabetologiczne.

Skąd wzięła się ta dieta, co można dzięki niej uzyskać i jakie są jej podstawowe zasady?

Jest ona pokłosiem badania naukowego pod nazwą DASH (Dietary Approaches to Stop Hypertension), mającego sprawdzić wpływ diety na poziom ciśnienia tętniczego, które przeprowadziły pod koniec lat 90. cztery renomowane amerykańskie ośrodki medyczne (m.in. Johns Hopkins University i Duke University Medical Center).

Okazało się wtedy, że zastosowana w tym badaniu specjalna dieta, nazwana później dietą DASH, jest skuteczna w obniżaniu ciśnienia tętniczego krwi u osób z nadciśnieniem I stopnia (140-159/90-99 mmHg), a także u osób z ciśnieniem wyższym niż optymalne (130-139/85-89 mmHg). U osób stosujących dietę DASH ciśnienie skurczowe było średnio niższe o 5,5 mmHG, a rozkurczowe o 3 mmHG w porównaniu do osób na standardowej diecie. Co więcej, obniżenie ciśnienia pojawiało się już 2 tygodnie po wprowadzeniu diety DASH i utrzymywało się przez cały okres jej stosowania.

Dlaczego warto mieć dobre ciśnienie?

Im bardziej ciśnienie krwi jest zbliżone do optymalnego, tym mniejsze jest ryzyko wystąpienia zawału serca, udaru mózgu, niewydolności serca, choroby tętnic obwodowych, a także niewydolności nerek.

Osoby, które chcą zapobiec wystąpieniu nadciśnienia u siebie lub swoich bliskich powinny wiedzieć jakie są główne czynniki chroniące przed rozwojem tej groźnej choroby:

  • Zdrowe żywienie z ograniczeniem soli
  • Regularna aktywność fizyczna
  • Utrzymywanie prawidłowej masy ciała
  • Unikanie lub ograniczanie spożycia alkoholu
  • Rezygnacja z palenia tytoniu.

Eksperci szacują, że na nadciśnienie tętnicze choruje ponad 10 mln Polaków (czyli ponad 30 proc. wszystkich dorosłych mieszkańców kraju). Ale z tego aż 3 mln osób nie wie o swojej chorobie i jej nie leczy. Z badań wiadomo też, że 40 proc. dorosłych Polaków nie zna wartości swojego ciśnienia tętniczego.

Dzięki kolejnym badaniom wiadomo, że dieta DASH nie tylko skutecznie obniża ciśnienie tętnicze, ale również stężenie cholesterolu we krwi, przez co może być stosowana w zapobieganiu i leczeniu chorób układu sercowo-naczyniowego. Ponadto, zostało udowodnione, że zmniejsza ona także ryzyko zachorowania na cukrzycę typu 2.

Zasady żywienia według DASH

– Każdy marzy o diecie smacznej, łatwej i szybkiej w przygotowaniu, opartej na łatwo dostępnych produktach, uwzględniającej nieskomplikowane przepisy kulinarne, i co najważniejsze, która szybko daje korzystne efekty zdrowotne. Taka właśnie jest dieta DASH, którą można nazwać dietą marzeń – zachwala Aleksandra Cichocka z Instytutu Żywności i Żywienia (IŻŻ), która jest autorką wydanej niedawno książki „Dieta DASH w teorii i zastosowaniu”.

Dieta DASH polega głównie na regularnym spożywaniu:

  • dużych ilości warzyw i owoców,
  • niskotłuszczowych produktów mlecznych,
  • pełnoziarnistych produktów zbożowych,
  • nasion roślin strączkowych i orzechów,
  • tłuszczów roślinnych,
  • oraz ryb.

Dzięki temu jest ona bogata w: błonnik, wapń, potas i magnez. W badaniu DASH okazało się, że to właśnie te cztery składniki diety najsilniej wpływały na obniżenie ciśnienia.

Ale oczywiście, jak każdy reżim dietetyczny, również i dieta DASH ma swoje ograniczenia. Przewiduje ona przede wszystkim obniżenie zawartości nasyconych kwasów tłuszczowych, tłuszczu ogółem i cholesterolu w codziennym pożywieniu. W tym celu zaleca redukcję spożycia mięsa czerwonego i innych tłustych produktów pochodzenia zwierzęcego (za wyjątkiem ryb, zwłaszcza morskich, które z uwagi na zawartość prozdrowotnych kwasów tłuszczowych omega-3, są mile widziane).

A co z solą? Przecież lekarze od dawna ostrzegają, że nadmiar soli podnosi ciśnienie, przez co jest ona często wskazywana jako główny winowajca, który przyczynia się do rozwoju nadciśnienia.

Otóż, w pierwotnym badaniu DASH wykazano, że ta dieta skutecznie obniża ciśnienie krwi nawet bez radykalnego zmniejszenia zawartości soli i bez równoczesnej redukcji masy ciała. Zawartość soli we wszystkich porównywanych w ramach tego badania dietach została ustalona na takim samym poziomie – wynosiła około 7,5 g na dzień (co daje 3000 mg sodu). Dzięki temu badaczom udało się sprawdzić wpływ innych elementów diety, poza solą, na ciśnienie krwi.

Badanie było jednak później kontynuowane (pod nazwą DASH-Sodium), aby sprawdzić jak dieta DASH, ale także i dieta kontrolna, będą oddziaływać na ciśnienie krwi przy różnych poziomach zawartości soli. Okazało się, że zmniejszenie spożycia soli (sodu) w diecie powodowało obniżenie ciśnienia krwi zarówno w grupie osób stosujących dietę DASH, jak i dietę standardową.

Największe obniżenie ciśnienia wystąpiło jednak u osób stosujących wariant diety DASH z najniższą zawartością soli (konkretnie, było to nieco ponad 2,8 g dziennie). Ciśnienie skurczowe krwi w tej grupie było niższe o 7,1 mmHG (u osób bez nadciśnienia) i aż o 11,5 mmHG (u osób z nadciśnieniem), w porównaniu z grupą stosującą dietę kontrolną (standardową), w wariancie z najwyższym poziomem spożycia soli (nieco ponad 8,6 g na dzień).

Zatem, jeśli w diecie DASH dodatkowo obniży się jeszcze zawartość soli, a także zredukuje przy tym masę ciała (przy nadwadze), to korzyści zdrowotne, w tym m.in. obniżenie ciśnienia krwi, mogą być jeszcze większe.

Dlatego, sól, podobnie zresztą jak i cukier, a także bogate w nie produkty spożywcze (np. przetwory mięsne, słone przekąski, słodycze, słodzone napoje), są w diecie DASH niemile widziane. Można je spożywać jedynie w niewielkich ilościach.

Przypomnijmy jeszcze, że rekomendowany przez ekspertów IŻŻ, bezpieczny dla zdrowia poziom spożycia soli wynosi w przypadku osoby dorosłej maksymalnie 5 g dziennie (jedna płaska łyżeczka do herbaty). Chodzi tu jednak o całkowite spożycie soli, a więc nie tylko sól widoczną, którą sami dodajemy do potraw z solniczki, lecz także o tzw. sól ukrytą, znajdującą się głównie w przetworzonej żywności.

Infografika PAP/Serwis Zdrowie/A. Zajkowska

Walka z nadciśnieniem: czy sama dieta wystarczy

– Stosowanie diety DASH może stanowić alternatywę dla terapii lekami u osób z nadciśnieniem pierwszego stopnia. Może też zapobiec lub opóźnić rozpoczęcie terapii lekami u osób, u których wartości ciśnienia wskazują na celowość rozpoczęcia farmakoterapii. W obydwu przypadkach musi się to jednak odbywać na zlecenie i pod kontrolą lekarza – podkreśla Aleksandra Cichocka.

Jak rozpoznać nadciśnienie?

  • Optymalne ciśnienie: skurczowe <120 mmHg i rozkurczowe <80.
  • Nadciśnienie: skurczowe >140 mmHg i/lub rozkurczowe powyżej 90 mmHg.

W wyborze terapii dużo zależy więc od indywidualnego przypadku każdego pacjenta i stopnia zaawansowania choroby. Niemniej, osoby z nadciśnieniem nie powinny próbować leczenia dietą na własną rękę.

„Odpowiednia dieta oraz inne zmiany w stylu życia stanowią nieodzowny element terapii nadciśnienia tętniczego i powinny być wdrożone u wszystkich osób z nadciśnieniem, ale zastosowanie diety nie zwalnia pacjenta z przyjmowania zaleconych przez lekarza leków” – podkreślono w wytycznych Polskiego Towarzystwa Nadciśnienia Tętniczego.

Wiktor Szczepaniak (zdrowie.pap.pl)

Fot. www.pixabay.com

Nie śpisz? To może być choroba neurologiczna!

Zaburzenia snu są często pierwszą oznaka wielu chorób neurologicznych oraz neuroimmunologicznych. O kłopotach z zasypianiem, zbyt długim czy niespokojnym śnie powinniśmy zawsze mówić lekarzowi.

Na okresowe zaburzenia snu cierpi ponad połowa Polaków. Głównym problemem jest bezsenność, której przyczyny mogą być różne: stres, za dużo światła w nocy, podróżne międzykontynentalne czy praca zmianowa. Kłopotów ze snem nie można lekceważyć, bo prowadzą do kolejnych problemów zdrowotnych.

Przyczyny zaburzeń snu

Zaburzenia snu często są zwiastunem poważnych chorób, np. depresji, a także schorzeń neurologicznych i neuroimmunologicznych. Była o tym mowa na kongresie Europejskiej Akademii Neurologii w Lizbonie.

Dr Konstanze Philipp z Kliniki Uniwersyteckiej w Munsterze podkreśliła, że każdy z rodzajów zaburzeń snu może być zwiastunem chorób związanych z zaburzeniem funkcjonowania układu nerwowego.

– Dwie trzecie osób cierpiących na zaburzenia zachowania w czasie snu REM, cierpi potem na chorobę Parkinsona, otępienie z ciałami Lewy’ego  i zanik wieloukładowy – mówiła dr Philipp

Zaburzenia zachowania w czasie snu REM objawiają się gwałtownymi ruchami śpiącego, który miota się, szarpie, krzyczy, kopie nogami, próbuje łapać nieistniejące przedmioty lub osoby. Po obudzeniu żywo i barwnie opisuje marzenie senne. Wszystko powtarza się kilkakrotnie w czasie nocy, co kilkadziesiąt minut, ponieważ sen REM kończy każdy cykl snu.

Śpiący może nawet wyrządzić krzywdę osobie, która z nią śpi. Jednak lekarze rzadko rejestrują w karcie tego typu zaburzenia, mimo że mogłyby one przyspieszyć ewentualną diagnozę w przyszłości.

– Musimy zwiększyć świadomość w tym zakresie. Poprawa w obszarze wczesnego wykrywania chorób neurologicznych może poprawić również efekty terapeutyczne – podkreśla dr Philipp.

Według niemieckiej uczonej wiele nowych środków odpowiednio wcześnie zaaplikowanych może znacząco opóźnić wystąpienie np. choroby Parkinsona.

Zaburzenia snu a choroby neuroimmunologiczne

Na kongresie badaczka zaprezentowała również historie trzech pacjentów, u których zaburzenia snu były objawem chorób neuroimmunologicznych.

Pewien 69-letni mężczyzna cierpiał z powodu bardzo niespokojnego snu (dwa razy spadł nawet z łóżka). Przez pewien czas jego sen nie dawał mu odpoczynku i przysypiał mimowolnie w ciągu dnia. Potem miał problemy z chodzeniem i pojawiły się niespodziewane ruchy kończyn, przypominające pląsawicę Huntingtona. Po długiej diagnostyce stwierdzono u niego autoimmunologiczną chorobę, w której organizm blokuje działanie  białka IgLON5 powiązanego z funkcjonowaniem komórek nerwowych.

U 33-letniego mężczyzny pojawiła się ekstremalna senność w ciągu dnia, halucynacje i paraliż senny (porażenie mięśni przy zachowaniu pełnej świadomości). Jak się okazało, cierpiał on na szczególny rodzaj zapalenia mózgu spowodowany przez nowotwór zarodkowy.

51-letni pacjent przez dwa lata cierpiał na bezsenność, której towarzyszyły m.in. bóle mięśni i skurcze. Ostatecznie zdiagnozowano u niego zespół Morvana, rzadką chorobę neuroimmunologiczną.

– Zadawanie pytań, słuchanie pacjenta oraz robienie notatek to najmniej kosztowny i najprostszy sposób diagnozowania złożonych chorób. Powinniśmy go wykorzystywać. Wczesne wykrywanie jest kluczowe, zwłaszcza w przypadku chorób neurodegeneracyjnych – mówi dr. Philipp.

Kilka podpowiedzi na to, jak zadbać o dobry sen

W razie kłopotów ze snem lekarz w pierwszej kolejności wypyta o zwyczaje senne pacjenta. Mają one olbrzymie znaczenie dla jakości snu. Oto kilka porad, by uniknąć zaburzeń snu wynikających ze złej jego higieny:

  • Gorzej śpi się po obfitym posiłku tuż przed snem – dlatego zjedz lekką kolację na około dwie godziny przed położeniem się do łóżka,
  • Po alkoholu łatwiej się zasypia, ale jakość snu jest znacznie gorsza; stosowanie alkoholu jako środku na sen to droga do nie tylko do bezsenności, ale i uzależnienia,
  • Przed snem ważne jest wyciszenie i relaks; może się okazać, że oglądanie horrorów czy ekscytujące zajęcia w porze wieczornej przyczynią się do problemów z zaśnięciem i niespokojnej nocy;
  • Stały rytm dobowy, a zatem chodzenie spać i wstawanie o stałych porach to klucz prawidłowej higieny snu.
  • Wieczorem lepiej odstawić wszelkie urządzenia z monitorem – okazuje się, że utrudniają one zasypianie,
  • W pokoju, w którym śpimy, powinna panować cisza i ciemność,
  • Rano dobrze jest się naświetlić, przynajmniej przez pół godziny przebywać w świetle dziennym na dworze, to także lepszy czas na ćwiczenia ruchowe niż wieczór,
  • Jeśli nie możemy zasnąć przez 15-20 minut, lepiej wstać z łóżka, zrobić coś relaksującego i ponownie położyć się spać.

Anna Piotrowska (www.zdrowie.pap.pl)

Fot. www.pixabay.com

Skok na główkę? Tylko w basenie – tak robią zawodowi pływacy

Wiesz, jak i dlaczego tonie człowiek? Wiesz, że mistrz świata w pływaniu skacze do wody tylko na basenie, a w innych akwenach – po sprawdzeniu dna? W Polsce w ubiegłym roku 20 proc. z 457 osób, które utonęły, piło wcześniej alkohol.

Wraz z wakacjami rozpoczyna się akcja „Pływam bez promili”, której celem jest zwrócenie uwagi na bezpieczeństwo w wodzie. Od początku roku do 21 czerwca utonęło już w Polsce 165 osób.

– W wodzie czuję się jak ryba, ale nigdy nie pływam po alkoholu – mówi Paweł Korzeniowski, mistrz świata w pływaniu z 2005 roku i dwukrotny wicemistrz świata w tej dyscyplinie sportu (2009 i 2013 r.). – Skoki wykonuję tylko na przystosowanym basenie, a w innych zbiornikach – wyłącznie po dokładnym sprawdzeniu dna.

Aleksander Doba, polski kajakarz, który samotnie przepłynął Ocean Atlantycki, przyznaje, że nie jest abstynentem, ale pije alkohol rozsądnie. – Nigdy nie piję na wodzie. Czas na alkohol jest już po pływaniu – w rozsądnych ilościach, bo trzeba mieć siłę na wiosłowanie następnego dnia – mówi.

Polski statystyczny topielec to mężczyzna (stanowili 85 proc. tych, którzy utonęli w ubiegłym roku), powyżej 30. roku życia, który najczęściej ginie w rzece (w ubiegłym roku – 117 utonięć) lub jeziorze (101). Bardzo często ci, którzy się topią, umieją pływać.

– Gubi nas brawura – mówi ratownik Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego Michał Czernicki.

Podkreśla, że często zdarza się, że tonącego udaje się uratować, ale w jego organizmie zachodzą  nieodwracalne zmiany, i do końca życia pozostanie kaleką.

Policja zbiera dane na temat tego, ilu ludzi utonęło, ale nie ma statystyk określających, ile osób tonęło. Ci, co zostali uratowani są często trwale okaleczeni – mają połamany kręgosłup, a wskutek tego częściowy lub całkowity niedowład ciała, uszkodzenia mózgu, które uniemożliwiają normalne, zdrowe życie.

Etapy tonięcia:

  1. W chwili zanurzenia tonący odruchowo wstrzymuje oddech
  2. W jego organizmie gromadzi się dwutlenku węgla
  3. W mózgu w reakcji na nadmierną ilość dwutlenku węgla odruchowo pobudza się ośrodek oddechu i człowiek tonący zaczyna mimowolnie oddychać – przez cały czas robi wszystko, by zaczerpnąć powietrza. Nie krzyczy, wykonuje gwałtowne ruchy, często przypominające wspinanie
  4. Żeby uniknąć przedostania się podczas próby oddechu wody do płuc, tonący połyka ją, co może prowadzić do wymiotów
  5. Następuje skurcz krtani, nagłośnia zaciska się
  6. Dochodzi do utraty przytomności, krtań rozkurcza się, a woda przedostaje się do płuc
  7. Wskutek postępującego niedotlenienia dochodzi do nieodwracalnych zmian w mózgu.

Trzeba pamiętać, że do nieodwracalnych zmian w ośrodkowym układzie nerwowym dochodzi już po kilku minutach niedotlenienia – zwykle po 4-5, choć mogą tu występować różnice indywidualne i zależne od stopnia temperatury wody.

ABC bezpiecznego pływania:

  • Nigdy nie wchodź do wody po alkoholu lub substancjach psychoaktywnych
  • Pływaj w kąpieliskach, a zatem w miejscach strzeżonych
  • Naucz się pływać, doskonal technikę, pamiętając, że woda to żywioł
  • Nie skacz do wody poza miejscami do tego wyznaczonymi
  • Pamiętaj, że nie tylko skok „na głowę” może zakończyć się połamaniem kręgosłupa
  • W miarę możliwości oceń, jakie jest dno, czy są na nim przeszkody
  • Jeśli zauważysz, że ktoś po spożyciu alkoholu chce wejść do wody, staraj się go powstrzymać, a jeśli się nie udaje, zadzwoń po odpowiednie służby pod 112.
  • Jeśli widzisz, że ktoś się topi, dzwoń po pomoc. Nie mając przeszkolenia w ratowaniu ludzi, którzy się topią, lepiej poczekaj na wykwalifikowaną pomoc. Rzuć mu gałąź, koło lub inny przedmiot, dzięki któremu może się utrzymać na wodzie. Ciebie tonący może mimowolnie pociągnąć w toń.

Infografika PAP / Serwis Zdrowie

Justyna Wojteczek, zdrowie.pap.

Fot: www.pixabay.com

Jak pić, żeby sobie nie szkodzić

Czy istnieje bezpieczna dla zdrowia dawka alkoholu – dzienna lub tygodniowa? Odpowiedź na to pytanie jest złożona. Sprawdź, kto i ile może wypić, aby utrzymać ryzyko szkód na niskim poziomie. 

Ze świata nauki docierają do nas często sprzeczne informacje. Z jednej strony płyną doniesienia o tym, że umiarkowane i regularne spożycie alkoholu może przynosić ludziom pewne korzyści zdrowotne (np. zmniejszać ryzyko zawału serca), ale z drugiej płyną też doniesienia, że już jeden kieliszek alkoholu dziennie może zwiększać ryzyko zachorowania na raka (m.in. układu pokarmowego). W efekcie wielu ludzi zadaje sobie pytanie: pić czy nie pić? A jeśli już pić, to czy istnieje bezpieczna dawka i ile ona wynosi?

Osoby, które chcą konsumować alkohol w sposób świadomy i odpowiedzialny lub też chcą zadbać o zdrowie swoich bliskich (spożywających alkohol), mogą znaleźć odpowiedzi na te pytania w eksperckich rekomendacjach dotyczących tzw. picia o niskim ryzyku szkód.

Piwo, wino czy wódka: co wybrać?

W praktyce, nie ma to większego znaczenia, bo wszystkie te napoje zawierają alkohol etylowy, czyli substancję toksyczną i psychoaktywną, która charakteryzuje się szybkim wchłanianiem z błony śluzowej układu pokarmowego do krwi.

„Aby utrzymać ryzyko szkód zdrowotnych wynikających ze spożycia alkoholu na niskim poziomie najbezpieczniej jest pić nie więcej niż 14 porcji alkoholu na tydzień” – czytamy w rekomendacjach opublikowanych przez rząd Wielkiej Brytanii, które zostały opracowane przez ekspertów medycznych na podstawie przeglądu aktualnych badań naukowych z całego świata, a także po szerokich, międzynarodowych konsultacjach.

Powyższe zalecenie dotyczy w równym stopniu mężczyzn, jak i kobiet, którzy regularnie lub często piją alkohol – pod dowolną postacią. To bardzo ważne ujednolicenie, bo wcześniej, większość instytucji medycznych na świecie ustalała dla mężczyzn limity spożycia na wyższym poziomie niż w przypadku kobiet.

Porcja alkoholu, według brytyjskich rekomendacji, to taka ilość piwa, wina lub napojów spirytusowych, która zawiera 10 ml lub 8 g czystego alkoholu etylowego. W praktyce oznacza to, że tygodniowy limit 14 porcji odpowiada w przybliżeniu:

  • 6 kieliszkom 13-procentowego wina (po 175 ml każdy),
  • 9 małym butelkom 5-procentowego piwa (po 330 ml każda),
  • 14 kieliszkom 40-procentowej wódki (po 25 ml każdy).

„Jeśli regularnie pijesz do 14 porcji alkoholu tygodniowo, to najlepiej jest rozłożyć ich konsumpcję równomiernie na 3 lub więcej dni. Wypicie takiej ilości w ciągu jednego lub dwóch dni w tygodniu zwiększa ryzyko śmierci z powodu chorób przewlekłych, wypadków i urazów” – ostrzegają brytyjscy eksperci.

Na tym jednak nie koniec ważnych wniosków. Brytyjscy eksperci podkreślają, że coś takiego jak bezpieczne picie tak naprawdę nie istnieje – zwłaszcza w odniesieniu do osób, które spożywają alkohol regularnie.

„Nie ma całkowicie bezpiecznej, nie niosącej żadnego ryzyka dla zdrowia ilości alkoholu. Można jedynie mówić o ilości, z którą wiąże się niskie ryzyko” – czytamy w brytyjskich dokumentach rządowych.

Autorzy rekomendacji podkreślają, że ryzyko rozwoju wielu poważnych problemów zdrowotnych, w tym m.in. raka przełyku czy raka piersi, zwiększa się z każdą dodatkową porcją konsumowanego regularnie alkoholu, począwszy już od pierwszej. Dlatego, wszystkim tym, którzy często spożywają alkohol eksperci rekomendują ograniczenie jego konsumpcji, np. poprzez praktykowanie w każdym tygodniu kilku dni bez alkoholu (drink free-days).

Warto w tym miejscu wspomnieć, że w poprzedniej edycji brytyjskich rekomendacji dotyczących konsumpcji alkoholu (opracowanych ponad 20 lat wcześniej, a konkretnie w 1995 r.) obowiązywały znacznie wyższe i do tego dzienne limity spożycia. Mężczyznom zalecano wtedy nie przekraczać 3-4 porcji alkoholu na dzień (co dawało nawet 28 porcji tygodniowo), a kobietom 2-3 porcji (czyli 21 tygodniowo). Jak widać, zmiany w brytyjskich zaleceniach są więc znaczące, żeby nie powiedzieć rewolucyjne i obecnie czynią te normy jednymi z najsurowszych na świecie.

Alkoholowa etykieta: pić trzeba umieć

W zaktualizowanych brytyjskich rekomendacjach znalazło się również coś dla osób, które piją alkohol rzadko. Chodzi o osoby pijące tylko przy pojedynczych okazjach. Rzecz jasna, z takim modelem picia też wiąże się ryzyko dla zdrowia. Oto co radzą eksperci, aby utrzymać ryzyko związanych z tym szkód na niskim poziomie:

  • ograniczyć całkowitą ilość spożywanego wtedy alkoholu,
  • pić wolniej,
  • pić przy jedzeniu,
  • pić też wodę,
  • pić w bezpiecznym miejscu,
  • pić w towarzystwie znanych, zaufanych osób,
  • zaplanować zawczasu bezpieczny sposób powrotu do domu.

W tym przypadku chodzi przede wszystkim o ryzyko takich szkód jak: wypadki pod wpływem alkoholu, utrata kontroli nad swoim zachowaniem, zła ocena ryzyka w różnych niebezpiecznych sytuacjach, angażowanie się w przygodny seks bez odpowiedniego zabezpieczenia, itd.

Brytyjskie rekomendacje podkreślają ponadto, że kobiety w ciąży nie powinny w ogóle spożywać alkoholu, w związku z ryzykiem rozwoju wad płodu i innych groźnych powikłań. Do innych wrażliwych grup populacyjnych, którym zaleca się dużą ostrożność w używaniu alkoholu eksperci zaliczają: młodzież, seniorów, osoby z niedowagą, osoby przyjmujące leki i osoby chore.

Ale brytyjscy eksperci przyznają, że jest jedna grupa populacyjna, która może odnieść pewne korzyści zdrowotne (tzw. kardioprotekcyjne, czyli ochronne dla serca), dzięki spożywaniu umiarkowanych ilości alkoholu (około 5 porcji tygodniowo). Chodzi o kobiety po 55. roku życia. Eksperci dodają jednak od razu, że istnieją inne skuteczne sposoby wzmacniania serca, jak np. aktywność fizyczna.

Sprawdź, czy twoje picie jest bezpieczne

Na koniec warto przypomnieć, że wyróżnia się cztery różne modele spożywania alkoholu – poza abstynencją – w zależności od intensywności picia. Poza opisywanym już piciem o niskim ryzyku szkód, jest jeszcze picie ryzykowne, picie szkodliwe i uzależnienie od alkoholu.

Jeśli chcesz sprawdzić, na ile bezpieczny lub ryzykowny jest twój aktualny model picia możesz wejść na stronę internetową Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych (PARPA) i skorzystać z dostępnego tam testu autodiagnostycznego (Testu Rozpoznawania Zaburzeń Związanych ze Spożywaniem Alkoholu AUDIT).

Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) szacuje, że co roku 3,3 mln śmierci jest spowodowanych szkodliwym piciem alkoholu (co stanowi blisko 6 proc. wszystkich zgonów na świecie). Według WHO szkodliwe picie jest czynnikiem ryzyka ponad 200 różnego rodzaju chorób i szkód zdrowotnych.

Liczbę osób uzależnionych od alkoholu szacuje się w Polsce na około 600 tys., zaś osób pijących alkohol szkodliwie na 2,5 mln. Ich bliscy często borykają się z zespołem współuzależnienia, zatem tych, którym alkohol szkodzi jest znacznie więcej.

Wiktor Szczepaniak (zdrowie.pap.pl)

Źródło grafiki: www.pixabay.com

Czy warto szczepić dziecko przeciw rotawirusom?

Sześć miesięcy – tyle masz czasu po urodzeniu dziecka, by zaszczepić je przeciwko rotawirusom i uniknąć koszmaru tej choroby w pierwszych latach życia malucha.

Szczepionkę, która zabezpiecza dziecko przed jednymi z najczęściej występującymi wirusami wywołującymi biegunkę, można bowiem podać tylko w ciągu pierwszych 24 tygodni życia dziecka.  Pierwszą z dwóch lub trzech dawek (w zależności od preparatu) można podać w szóstym tygodniu życia dziecka. Szczepionka jest doustna i charakteryzuje się rzadko występującymi i łagodnymi niepożądanymi odczynami poszczepiennymi (najczęściej są to luźniejsze stolce i krótkotrwały spadek apetytu). Czy warto szczepić?

O ile wiele chorób wieku dziecięcego z czasem zaciera się w pamięci rodzica, o tyle infekcja rotawirusowa zostaje w niej zwykle na zawsze. Jednoczesne: biegunka, wymioty i wysoka gorączka, choć często nie trwają dłużej niż dobę, potrafią skutecznie przestraszyć i zmęczyć wielu opiekunów, którzy nie nadążają ze sprzątaniem, ochładzaniem i pojeniem malucha. Infekcja trwa dłużej niż dobę – do 10 dni, ale faza ostra zwykle nie dłużej niż dwie. U małych dzieci taka choroba to duże ryzyko odwodnienia, a z tego powodu może dojść do śmierci.

W krajach rozwijających się zagrożenie zgonem z powodu rotawirusa jest znacznie większe niż w Europie – z powodu odwodnienia wywołanego biegunkami wirusowymi umiera w nich niemal 2 miliony dzieci rocznie. Znaczna część biegunek u dzieci, tak w Europie, jak i w Afryce czy Azji, jest wywoływana przez rotawirusy.

W krajach rozwiniętych, takich jak Polska, zgonów jest mniej, ponieważ w krytycznych sytuacjach dzieci trafiają do szpitala, w którym podawana jest im nawadniająca kroplówka. Trzeba tylko wykazać się czujnością i wiedzieć, kiedy z dzieckiem trzeba natychmiast pojechać do szpitala.

Sygnały alarmowe: jak rozpoznać, że dziecko jest odwodnione?

  • Jeśli dziecko nie oddaje moczu
  • Jeśli dziecko ma zimne kończyny
  • Jeśli po naciśnięciu palcem skóry dziecka (na przykład na rączce) po dwóch sekundach nie powraca zwykłe zabarwienie skóry (to test tzw. nawrotu kapilarnego) oznacza to, że jest odwodnione
  • Jeśli dziecko ma wysuszone śluzówki
  • Jeśli z dzieckiem nie ma kontaktu

Zadzwoń po pogotowie lub udaj się szybko do szpitala.

Rotawirus – jak się przed nim chronić?

Koszmar biegunki rotawirusowej u swojego dziecka pamięta dobrze wiceminister zdrowia Marcin Czech. Na konferencji prasowej, podczas której prezentowano raport „Polityki Zdrowotnej” dotyczący zakażeń rotawirusowych przyznał, że z dzieckiem pojechał w pewnym momencie do szpitala, by je nawodnić za pomocą kroplówki. Niewykluczone, że właśnie to doświadczenie sprawiło, że kolejna pociecha wiceministra została już przez niego zaszczepiona przeciwko rotawirusom.

Nieszczepionkowa ochrona przed rotawirusami to częste mycie rąk i dbałość o higienę.

Do zakażenia dochodzi bowiem w sposób, który w literaturze medycznej określa się jako „drogę fekalno-oralną”, a zatem nieumycie lub niedokładne umycie rąk po wizycie w toalecie wystarczy do rozprzestrzenienia wirusa. Okres namnażania mikroba w zaatakowanym organizmie trwa ok. 4 dni. Następnie wiriony (kompletne cząstki zdolne do zakażenia kolejnych organizmów) są wydalane z obfitym, wodnistym kałem.

Przed wszystkimi patogenami układu pokarmowego chroni też prawidłowa dieta, dzięki której środowisko w żołądku jest odpowiednio kwaśne, a w jelitach tworzy się zdrowa flora bakteryjna. Te dwa ostatnie sposoby nie dają jednak tak dobrej ochrony, jak przeciwciała wytworzone w efekcie podania szczepionki.

Jak często można mieć rotawirusy?

Rotawirusy odznaczają się wysoką zaraźliwością. W Polsce jest prawie 100-procentowa pewność, że maluch rotawirusa „złapie”. Niemal każde dziecko w naszym kraju do piątego roku życia przebyło infekcję rotawirusową. Na dodatek przebycie tej choroby nie daje gwarancji, że maluch ponownie nie zachoruje. Eksperci wskazują, że 69 proc. dzieci do piątego roku życia przechodzi dwie infekcje rotawirusowe, 42 proc. – trzy.

Tymczasem szczepionka przeciwko temu patogenowi jest skuteczna.

– Są dane w literaturze pokazujące, że nawet jedna dawka z zalecanych dwóch daje około 95 proc. skuteczność – mówi dr Alicja Karney, zastępca dyrektora ds. klinicznych Instytutu Matki i Dziecka. Przynajmniej, jeśli chodzi o ostrą infekcyjną biegunkę, a zatem taką, w której jest wysokie ryzyko odwodnienia (to także ta, która zapada głęboko w pamięci opiekuna).

Podczas prezentacji raportu na temat szczepień przeciwko rotawirusom eksperci cytowali dane Narodowego Funduszu Zdrowia i Państwowego Zakładu Higieny, z których wynika, że w Polsce rocznie około 172 tys. dzieci trafia do lekarza z powodu infekcji wywołanych przez te patogeny. 50 tys. z nich musi być leczonych w szpitalu.

– Dla nas dziecko z rotawirusem w szpitalu  to klęska – przyznaje dr Alicja Karney, dyrektor ds. klinicznych Instytutu Matki i Dziecka.
Patogen jest bowiem zaraźliwy i jako taki stanowi śmiertelne zagrożenie dla małych pacjentów przebywających w szpitalu z innych powodów. Całkowita izolacja zaś jest czasem niemożliwa.

W ciągu roku w Polsce zakażeń rotawirusami jest więcej niż pokazują statystyki. Nie wszyscy lekarze dopełniają obowiązku zawiadomienia odpowiednich władz, że leczyli takie dziecko. Nadto niektórym rodzicom, zaprawionym w bojach, udaje się malucha skutecznie nawadniać w domu i nie jest potrzebna pomoc lekarska.

Jak leczyć biegunkę rotawirusową?

Najgroźniejszym powikłaniem biegunki wywołanej przez rotawirusy jest odwodnienie. Dlatego dziecko przez cały czas trzeba nawadniać, czyli poić. Uwaga, nie chodzi o wodę!

– Sama woda nie wystarczy, ponieważ podczas biegunki uszkodzone są jelita – zaznacza dr Ernest Kuchar z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.

Przepis na napój nawadniający to: woda + glukoza + sól. Może to być zatem posłodzona glukozą i dobrze osolona woda z gotowanego ryżu. Lepiej jednak zaopatrzyć się w odpowiedni płyn glukozowo-elektrolitowy lub preparat do jego przygotowania w aptece i mieć go w domu pod ręką, by w razie potrzeby od razu zacząć nawadnianie. Dr Kuchar wskazuje, że podawanie coli nie jest dobrym pomysłem – brakuje w niej soli, jest słodzona cukrem.

– Jeśli jednak na biegunkę choruje niemowlę, nie warto go leczyć na własną rękę, tylko udać się do profesjonalisty. Niemowlęta bowiem bardzo szybko się odwadniają – czasem wystarczą do tego cztery luźne stolce – ostrzega dr Kuchar.

Jak poić dziecko?

– Podajemy niepodgrzany płyn, regularnie, w niewielkich ilościach – podpowiada dr Kuchar.

Czyli: mało i często. Jeśli dziecko wymiotuje, warto postarać się o leki powstrzymujące wymioty (czyli nie obędzie się bez wizyty u lekarza). W okresie ostrego zakażenia dziecko nie będzie chciało jeść i nie warto go do tego zmuszać. Priorytetem w tym momencie jest zapobiegnięcie odwodnieniu. Kiedy dziecko jest już nawodnione i jest w stanie coś zjeść, należy mu podawać w niewielkich ilościach potrawy oparte na gotowanej skrobi (doskonały jest wtedy ryż czy ziemniaki), wzbogacone w gotowane warzywa i mięso. Do normalnej diety można wrócić, gdy miną u dziecka wszelkie dolegliwości.

Justyna Wojteczek (www.zdrowie.pap.pl)

Źródło grafiki: www.pixabay,com

Oparzenia u dzieci – pierwsza pomoc

Do oparzeń u dzieci najczęściej dochodzi w domu, w kuchni lub pokoju. Co zrobić w takich przypadkach? Kiedy wezwać karetkę? Oparzeniom można zapobiec. Zobacz, w jakich sytuacjach trzeba szczególnie uważać.

– Do oparzeń dochodzi zazwyczaj w wyniku ściągnięcia przez dziecko na siebie naczynia z gorącą wodą czy szklanki, kubka z gorącą herbatą czy kawą – podkreśla dr Elżbieta Zawadzka, chirurg dziecięcy ze Szpitala Bielańskiego w Warszawie. – Należy jak najszybciej przerwać proces parzenia.

Jak? Chłodząc poparzone miejsce poprzez polanie go chłodną cieczą. Woda nie musi być zimna, może być letnia.

– Woda ze skóry odbierze ciepło i spowoduje hamowanie przenikania temperatury w głąb ciała, tym samym spłyci głębokość oparzenia – wyjaśnia lekarka.

Stopnie oparzeń:
I stopień – zarumienienie, miejsce jest bolesne, piecze;
II stopień – obrzęk, pęcherze wypełnione płynem, silny ból;
III stopień – powstają białoszare lub żółte strupy, a później blizny.
Ważny jest czas pomocy. Dlatego, gdy dziecko się oparzy, trzeba jak najszybciej wsadzić je do wanny i przez kilka minut polewać letnią wodą. Dopiero później można ściągnąć ubranie. Jeśli przylega do skóry, nie wolno go odrywać!

Co robić, gdy dziecko się poparzy?
1.    Włóż dziecko do wanny i przez kilka minut polej letnią wodą
2.    Podaj lek przeciwbólowy
3.    Zdejmij zalane wrzątkiem ubranie. Jeśli  ściśle przylega do skóry, nie odrywaj!

Co zrobić przy lekkim poparzeniu?

– Jeżeli jest to oparzenie pierwszego stopnia, to nie ma pęcherzy. Wtedy tylko schładzamy oparzoną powierzchnię – podkreśla dr Zawadzka. – Jeśli nie ma pęcherzy, można się ograniczyć potem do natłuszczania tego miejsca maścią, którą można dostać w aptece i nałożyć jałowy opatrunek. Prosiłabym, żeby nie smarować rany smalcem, masłem czy sypać na nią mąki.

Czego nie robić, gdy dojdzie do oparzenia:
•    Nie przekłuwaj pęcherzy
•    Nie dotykaj palcami rany oparzeniowej, by uniknąć zakażenia
•    Nie smaruj oparzonej skóry maściami, kremami, białkiem jaja kurzego czy alkoholem

Z pęcherzem do lekarza

Jeżeli pojawi się jakikolwiek pęcherz, to zdecydowanie powinno się z takim dzieckiem pojechać do lekarza, żeby specjalista obejrzał ranę i ustalił leczenie.Gdy powierzchnia oparzenia jest duża, ranę można zawinąć w czyste prześcieradło i jechać do szpitala lub wezwać karetkę. Nie wolno dawać dziecku nic do picia i jedzenia.

– Gdy dojdzie do poparzenia dużych obszarów ciała, chory nie tylko odczuwa ból, ale może stracić przytomność – podkreśla Paweł Wiktorzak, ratownik medyczny z Wojskowego Instytutu Medycznego. – Każde spożycie pokarmu i płynu może zaszkodzić takiej osobie, dlatego, że może się zachłysnąć.

Co zrobić, gdy dziecko wypije płyn chemiczny?
1.    Buzię wypłukać wodą
2.    Podać do picia jak najwięcej wody
3.    Pojedź do szpitala lub wezwij karetkę

Dlaczego, gdy dziecko połknie żrący środek, nie prowokować wymiotów?

– Żołądek jest tak skonstruowany, że wytrzymuje kwas, bo mamy w nim kwas żołądkowy – podkreśla chirurg dziecięcy. – Śluzówka żołądka jest trochę inaczej skonstruowana. Przełyk nie jest wyposażony w taką barierę ochronną. Dowiedziono, że jeżeli dziecko połyka substancję chemiczną, ona wpada do żołądka, a gdy powodujemy wymioty, to ta substancja dwa razy przechodzi przez ten przełyk, co powoduje podwójne oparzenie.

Oparzeń można uniknąć. Co zrobić, by ich uniknąć?

1.    Nie stawiaj gorących napojów w zasięgu rąk dzieci. Jeśli masz małe dzieci, zrezygnuj z obrusów i serwet.
2.    Uważaj na czajnik, żelazko, garnek z zupą. Dziecko może je w każdej chwili ściągnąć.
3.    Uważaj na ognisko i grille. Nawet te wygaszone poprzedniego dnia. Może nie być widać żaru, ale w środku jest wysoka temperatura.
4.    Nie pozwalaj dziecku pomagać rozpalać ogniska czy grilla. Butelka z płynem do rozpalania lub podpałką, może mu wybuchnąć w rękach.
5.    Zabezpiecz w domu kable i gniazdka elektryczne. Małe dziecko, zwłaszcza raczkujące, może włożyć coś do gniazdka i się poparzyć.
6.    Środki chemiczne stawiaj poza zasięgiem dzieci. Dla małych dzieci mogą wyglądać jak kolorowe cukierki. Nigdy nie przelewaj chemikaliów do butelek po napojach, bo będzie to dzieci zachęcać, by się tego napić.

Agnieszka Pochrzęst-Motyczyńska (www.zdrowie.pap.pl)

Źródło grafiki: www.pixabay.com

Dieta i aktywność fizyczna w aktywnej fazie leczenia raka

Czasy, gdy pacjentom w trakcie leczenia onkologicznego zalecano leżenie w łóżku dawno minęły – mówią zgodnie lekarze …

COVID-19 obecnie: czy będą nowe szczepionki?

Firmy pracują nad preparatami przeciwko nowym wariantom koronawirusa. Według FDA mają one uwzględniać nowe typu szczepu …

Apetyt na kawę służy zdrowej starości

Co piąty mieszkaniec Unii Europejskiej ma 65 lat i więcej. Oznacza to, że niemal 100 milinów ludzi na naszym kontynencie …