Kategoria: ZDROWIE

Fakty i mity o krótkowzroczności dzieci

Nawet połowa uczniów ma wady wzroku! To jedna zła wiadomość. Druga: te problemy są często wykrywane za późno. Poznaj fakty i mity o problemach ze wzrokiem i sposobach na dobre widzenie.

Wątpliwości na ten temat rozwiała dla Serwisu Zdrowie dr Anna Ambroziak, okulistka, członek zarządu Polskiego Towarzystwa Okulistycznego (PTO).

Roczne dziecko ma w pełni rozwinięty wzrok.

MIT!

Gdy dziecko się rodzi, jest „plusowe”. Jego świat jest blisko, więc potrzebuje dobrze widzieć. Normuje swój wzrok dopiero około 8 r. ż.

Początek szkoły to czas, kiedy warto po raz pierwszy skontrolować wzrok dziecka.

MIT!

Już w pierwszym roku życia każde dziecko powinno spotkać się pierwszy raz ze specjalistą, który zbada jednooczne i przestrzenne widzenie dziecka, ustawienie gałek ocznych, jego rozwój. Później bez względu na to czy jest wada czy nie, przynajmniej raz na rok dziecko powinno mieć pełne, specjalistyczne badanie okulistyczne, optometryczne, ortoptyczne, podczas którego bada się rozwój widzenia. Do 6. R.ż. rozwija się widzenie mózgowe, neuroplastyczność mózgu i do tego czasu mózg musi nauczyć się widzieć. Ale aby tak się stało, musimy dostarczyć mu ostre obrazy.

Obecnie jest więcej wad wzroku niż kiedyś.

FAKT!

Liczba dzieci, młodzieży i dorosłych z wadami wzroku rośnie – tak się dzieje nie tylko w Polsce, ale i w krajach europejskich, a w Chinach czy na Tajwanie wady wzroku ma ponad 90 proc. dzieci w wieku 14-16 rż. W Polsce – około 50 proc.

Cywilizacja oraz fakt, że dzieci spędzają coraz więcej czasu w bliży (czyli do metra) na wszystkich czynnościach, sprawia, że edukacja równa się krótkowzroczność. Poza tym żyjemy coraz dłużej, co oznacza więcej obciążeń cywilizacyjnych, przy których wady wzroku robią się coraz bardziej problematyczne.

Jeśli jedno z rodziców jest krótkowzroczne, ryzyko dla dziecka wzrasta kilkukrotnie, jeśli oboje mają tę wadę, to aż 6-7 razy. Ale, żeby było jasne – zdrowi rodzice nie dają gwarancji, że dziecko nie będzie miało niemiarowości. Krótkowzroczność jest dziś najczęstszą wadą refrakcji, a leczonych jest tylko połowa dzieci, która tego wymaga. Trzeba wiedzieć, że obecnie skorygowanie wady -2, czy -4 nie jest dużym problemem terapeutycznym, ale z każdą dioptrią zdecydowanie wyższe jest ryzyko powikłań. Dlatego tak ważna jest walka o każdy milimetr.

Krótkowzroczność to tylko problem z widzeniem dali.

MIT!

Dorosły człowiek krótkowzroczny ma kilka razy wyższe ryzyko zaćmy i jaskry. Przy wadzie -6 ryzyko jaskry jest już 4-6 razy wyższe, odwarstwienie siatkówki jest 16 razy wyższe, a makulopatii, czyli chorób plamki – aż 40 raz wyższe! A z kolei te schorzenia uszkadzają centralne widzenie, co  grozi ślepotą centralną.

Są sposoby chroniące wzrok, które każdy może stosować.

FAKT!

Problemem dla oczu jest nie tyle łączny czas i praca wzrokowa w bliży, ale brak przerw. Nasze dzieci powinny spędzać minimum godzinę dziennie na aktywnościach na zewnątrz, przy naturalnym oświetleniu. Narząd wzroku to bardzo precyzyjny receptor, który dostarcza nam dopaminę. Receptory dopaminowe w siatkówce dbają nie tylko o prawidłowe ciśnienie i tętno, ale także o rozwój i hamowanie wzrostu gałki ocznej. Tymczasem krótkowzroczność działa na oko jakbyśmy pompowali balon – gałka oczna wydłuża się i sprawia, że jest ściana oka coraz cieńsza. Dlatego tak ważne jest aby pamiętać o czynnikach ryzyka i profilaktyce, to proste rzeczy: przerwy w pracy wzrokowej, naturalne oświetlenie i aktywność fizyczna, najlepiej na świeżym powietrzu.

Dzieci nie mogą nosić soczewek kontaktowych.

MIT!

Dzieci z wadami wzroku mogą nosić nie tylko okulary, ale i soczewki kontaktowe. Okazuje się, że kontrola krótkowzroczności jest zdecydowanie lepsza w przypadku dzieci, które korzystają z soczewek. One doskonale rozumieją zasady dezynfekcji, potrafią dbać o higienę, więc ich używanie jest naprawdę bezpieczne, a postęp krótkowzroczności jest u nich wolniejszy, bo użytkując soczewki na codzień, zapewniają to, że ich wzrok jest w pełni skorygowany. To zaś jest ważne, żeby nie doprowadzić do wysokiej krótkowzroczności, która jest ciężką chorobą okulistyczną. Wszystkie wady refrakcji, łącznie z ustawieniem przestrzenym, powinniśmy  skorygować do 4-6 rż. dziecka.

Wady wzroku wpływają na rozwój dziecka.

FAKT!

Wady widzenia u dzieci wpływają na nieprawidłowy rozwój dziecka. Narząd wzroku zapewnia 80 proc. informacji dla naszego mózgu. Wzrok determinuje w dużym stopniu rozwój ruchu, sprawność ręki, rozumienie świata, jego postrzeganie. Widzenie ma wpływ na naukę i rozwój zarówno fizyczny, jak i psychospołeczny dzieci. Większośc dysleksji i dysgrafii wynika właśnie z nieskorygowanych w odpowiednim okresie wad refrakcji.

W trosce o wzrok maluch nie powinien w ogóle mieć dostępu do tabletów i smartfonów.

FAKT!

Za problemy ze wzrokiem u małych dzieci w dużej mierze odpowiedzialne są nowoczesne technologie, dlatego do 2. r. ż. dziecko nie powinno w ogóle brać do ręki smartfona, tabletu, iphona. Później ten czas powinien być bardzo limitowany. Komputer sam w sobie nie szkodzi, dzieci w wieku szkolnym oczywiście mogą go używać, bo dziś mamy już nowoczesne powłoki, ale ważna jest przede wszystkim odpowiednia odległość pracy wzrokowej oraz zachowanie przerw co 20 minut plus naturalne oświetlenie i niezapominanie o aktywności fizycznej.

Monika Wysocka (zdrowie.pap.pl)

Fot. www.pixabay.com

Na szczepionkę przeciw odrze jeszcze nie za późno

Mało jest tak zaraźliwych chorób, jak odra, a szczepienie przeciwko niej jest wyjątkowo skuteczne. Kto się nie zaszczepił, może to zrobić w każdym wieku. Odporność zyska w ciągu dwóch tygodni od pierwszej dawki.

Odra od kilku lat atakuje w krajach europejskich. Eksperci nie mają złudzeń, że to pokłosie lęku przed szczepieniami, wyrosłego na podstawie nieprawdziwych i zmanipulowanych danych, który spowodował zmniejszenie tzw. wyszczepialności. Ujmując to w prosty sposób: znalazły się osoby, które wbrew zaleceniom lekarskim nie szczepiły swoich dzieci, a ponieważ z biegiem lat ich przybywało, wirus odry powrócił.

Moda na nieszczepienie dotarła też do Polski, a na efekty nie trzeba było długo czekać.

W maju tego roku w rozmowie z Serwisem Zdrowie specjalista chorób zakaźnych i pediatrii dr Ernest Kuchar z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego mówił, że w Polsce rośnie ryzyko zachorowania na odrę, a nawet wybuchu epidemii odry. Wówczas właśnie Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego – Państwowy Zakład Higieny (NIZP-PZH) podał, że w Polsce wyszczepialność przeciwko odrze (czyli odsetek zaszczepionej populacji) spadła poniżej 95 proc.

Pięć miesięcy później wiemy z danych NIZP-PZH, że od 1 stycznia do 31 października br. w Polsce zanotowano 144 przypadki odry. W tym samym okresie roku ubiegłego takich zachorowań było znacznie mniej – 59, a w całym 2017 r. w Polsce odnotowano 63 zachorowania na odrę. Przypadków odry jest zatem w ciągu 10 miesięcy ponad dwukrotnie więcej niż w całym ubiegłym roku.

W ostatnich dniach na Mazowszu zgłoszono 18 przypadków zachorowań i podejrzeń zachorowań na odrę – 17 w powiecie pruszkowskim i jedno na terenie powiatu warszawskiego. W poniedziałek dyrektor Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej we Włodawie poinformowała, że uczeń liceum we Włodawie (woj. lubelskie) przebywa w szpitalu z podejrzeniem zachorowania na odrę.

——————————————————————————————————Co to jest odporność zbiorowiskowa

To pośredni, a istotny efekt szczepień dużych grup ludzi. Nie można, z różnych powodów, zaszczepić wszystkich mieszkańców danego kraju (na przykład z powodu wieku – niemowlęta czy schorzeń – starsi). Jeśli jednak bardzo duża część populacji zostanie zaszczepiona przeciwko danej chorobie, zyskują na tym ci niezaszczepieni – patogen ma bardzo ograniczone możliwości przenoszenia się. Są przykłady całkowitego wyeliminowania takiego patogenu – np. ospy prawdziwej, czy na terenie Polski i wielu krajów europejskich – polio. Odrę też można wyeliminować – na pewien czas udało się to np. w Korei Południowej. Warunkiem jest jednak wystarczająca wyszczepialność całych populacji.

————————————————————————————————————————

Jak wysoka musi  być wyszczepialność, by czuć się bezpiecznie?

To, jaki odsetek zaszczepionych osób daje odporność zbiorowiskową przed chorobą, zależy od patogenu, który ją wywołuje, a właściwie od jego potencjału zakażania.

Odra jest wysoce zaraźliwa – jedna zakażona wirusem osoba „sprzedaje” go kilkunastu, a nawet 20 osobom podatnym (które nie chorowały na odrę lub nie były zaszczepione). Znane są przypadki zarażenia odrą po wspólnej podróży w windzie. Ryzyko zachorowania po kontakcie z chorym na odrę u osoby podatnej na zakażenie (oprócz niezaszczepionej to także taka, która przyjmuje leki immunosupresyjne, zatem po przeszczepieniu narządu lub tkanki) sięga 90-95 proc. Dla porównania – w przypadku świnki jest to nieco ponad 30 proc., nawet jeśli osoba chora na świnkę przebywa w domu z krewnymi nieszczepionymi.

Kiedy się szczepić?

Szczepienie przeciwko odrze jest w kalendarzu szczepień obowiązkowych od 1975 roku. Redaktor naczelny „Medycyny Praktycznej – Szczepienia” dr Jacek Mrukowicz mówi, że jeśli ktoś wie, że:

  • nie chorował na odrę,
  • nie został zaszczepiony przeciwko tej chorobie
  • przyjął tylko jedną z dwóch dawek szczepionki,

może albo zgłosić na badania przeciwciał, by sprawdzić, czy ma odporność na tę chorobę, albo – w krótszej ścieżce – zgłosić się na szczepienie bez sprawdzania obecności przeciwciał.

– Nawet jeśli będzie to powtórne zaszczepienie przeciwko odrze, jest to bezpieczne działanie – podkreśla dr Mrukowicz.

Jak dodaje, tak zresztą postępuje się w sytuacji prowadzenia dochodzenia epidemicznego i wykrycia, że w otoczeniu osoby chorej na odrę znajdują się osoby, co do których nie ma pewności, czy mają odporność na tę chorobę. Oznaczanie przeciwciał niepotrzebnie zajmuje czas w sytuacji zagrożenia.

Pewność co do tego, czy powinniśmy ponownie się zaszczepić, daje prowadzona rzetelnie dokumentacja medyczna. Jeśli zatem dysponujemy wpisem lekarza o rozpoznaniu odry (czyli mamy potwierdzeniem, że przechorowaliśmy odrę, co daje odporność) lub o fakcie zaszczepienia przeciwko tej chorobie dwoma dawkami, nie ma potrzeby ponownego szczepienia (lub sprawdzania poziomu przeciwciał).

Czy można zaszczepić się tylko przeciwko odrze?

Teoretycznie tak, ale w praktyce nie jest to możliwe.

– Zaprzestano produkcji szczepionek tylko przeciwko odrze – wyjaśnia dr Mrukowicz.

Na rynku dostępne są szczepionki skojarzone: przeciwko odrze, śwince i różyczce.

Dr Mrukowicz zapewnia, że wciąż, nawet jeśli taką otrzymaliśmy, ponowne zaszczepienie nie jest niebezpieczne, a bilans korzyści przeważa potencjalne ryzyko niepożądanych odczynów poszczepiennych.

– Zaszczepienie przeciwko tym trzem chorobom, a nie jednej, wyjdzie tylko na zdrowie – dodaje.

Zwłaszcza, że poważne powikłania np. świnki przechodzonej w wieku dorosłym są bardzo wysoce prawdopodobne.

Justyna Wojteczek (zdrowie.pap.pl)
Fot. www.pixabay.com

Uwaga na hałas!

Niechciane dźwięki to niedoceniane zagrożenie, które zaburza pracę, naukę, wypoczynek i zwiększa ryzyko wielu chorób. Sprawdź, co Ci grozi, jeśli mieszkasz przy ruchliwej ulicy lub słuchasz głośnej muzyki.

Już Juliusz Cezar zdawał się rozumieć dolegliwość związaną z nocnym hałasem i zabronił ruchu konnego w nocy. Obecnie wciąż zaś buduje się mieszkania przy ruchliwych ulicach. Tymczasem szczególnie groźny jest hałas nocny. Działa destrukcyjnie przede wszystkim poprzez generowanie stresu utrudniającego sen, zaburzającego metabolizm, a nawet pracę mózgu.

Światowa Organizacja Zdrowia wydała właśnie dokument o tytule „Environmental Noise Guidelines for the European Region”, który zawiera nowe rekomendacje odnośnie bezpiecznego poziomu hałasu oddziałującego na ludzi. WHO zaleca np. limit 53 dB dla działającego na zewnątrz budynków hałasu produkowanego przez ruch samochodowy w dzień i 45 dB w nocy.

Jaki hałas generują szum wiatru, samochody, rozmowa?

Żeby uświadomić sobie, o jakich wartościach mowa w dokumencie WHO, trzeba wiedzieć, że:

  • Szum lasu to 10-15 dB
  • Szept – 30-40 dB
  • Rozmowa – 50-65 dB
  • Samochód osobowy (jeden!) – 65-75 dB
  • Samochód ciężarowy – 70 – 90 dB
  • Start samolotu – 120 -130 dB

Próg bólu w reakcji na hałas zaczyna się od 130 dB

Według opracowania WHO, w krajach Europy Zachodniej, spowodowana hałasem liczba DALY (disability adjusted life-years – lata życia skorygowane niesprawnością) wyrażająca łączne lata życia utracone wskutek uszczerbku na zdrowiu lub przedwczesnej śmierci przez ludzi żyjących w danej populacji wynosi bowiem 61 tys. lat dla choroby wieńcowej, 45 tys. dla zaburzeń rozwoju mentalnego dzieci, 903 tys. dla zburzeń snu, 22 tys. dla szumów usznych i 654 tys. dla rozdrażnienia.

– Już Juliusz Cezar zabronił ruchu konnego w Rzymie po zmroku. Tymczasem dzisiaj hałas to jeszcze często niedoceniane zagrożenie, a np. znane niemieckie badania mówią o tym, że jego szkodliwość można porównać do palenia tytoniu – alarmuje prof. Krystyna Pawlas, pracownik Instytutu Medycyny Pracy i Zdrowia Środowiskowego w Sosnowcu, kierownik Katedry i Zakładu Higieny Uniwersytetu Medycznego im. Piastów Śląskich we Wrocławiu.

Hałas to stres niszczący ciało

Dokument WHO przytacza na przykład badania z udziałem prawie 70 tys. uczestników, według których, w zakresie natężenia hałasu od 40 do 80 dB, każde 10 dB więcej oznaczało wzrost ryzyka rozwoju choroby wieńcowej o 8 proc.

– U osób eksponowanych na działanie hałasu badania wykazują z jednej strony większe ryzyko rozwoju nadciśnienia, zawałów czy udarów, a z drugiej strony wzrost śmiertelności z powodu tych chorób. Hałas działa na człowieka jako niepożądany stresor, co wiąże się m.in. z wyrzutem tzw. hormonów stresu. To z kolei powoduje m.in. wzrost ciśnienia czy przyspieszenie tętna oraz zmiany w biochemii krwi poprzez zaburzenie metabolizmu  glukozy i lipidów To prosta droga do arteriosklerozy, zawałów czy udarów, a także cukrzycy typu 2 – wyjaśnia dr Pawlas.

Szwajcarskie badanie SiRENE (Short and Long Term Effects of Transportation Noise Exposure), obejmujące ponad 2,5 tys. osób pokazało właśnie wzrost ryzyka zachorowania na cukrzycę typu 2. Autorzy projektu mówią o dwóch mechanizmach prowadzących do choroby. Po pierwsze, hałas powoduje chroniczne wydzielanie towarzyszących stresowi hormonów, które zaburzają gospodarkę insulinową. Z drugiej strony powoduje zaburzenia snu, o których wiadomo, że także negatywnie wpływają na metabolizm.

Z kolei szwedzki projekt z udziałem ponad 5 tys. uczestników pokazał wyraźny związek między hałasem a większym obwodem talii, mimo że nie pojawił się związek z BMI. Znaczenie miała ekspozycja na wszystkie trzy z uwzględnionych rodzajów hałasu – pochodzenia drogowego, kolejowego i lotniczego. Okazało się przy tym, że im więcej rodzajów hałasu działało na daną osobę, tym większe było ryzyko tycia w talii.

Niektóre skutki wywołanego hałasem stresu są dopiero odkrywane. Choć to dopiero wstępne badania, to to na przykład zespół z Narodowego Uniwersytetu Seulskiego wykazał związek między stosunkowo słabym, lecz długotrwałym hałasem słyszanym nocą a ryzykiem niepłodności u mężczyzn.

– Warto też pamiętać, że najsilniej hałas działa na nas nocą. Już przy 30 dB zaczyna oddziaływać na sen, a przy 40 pojawiają się niekorzystne reakcje zdrowotne – dodaje specjalistka.

Wolne rodniki, komórki, enzymy

Naukowcy jednocześnie coraz lepiej poznają biologiczne mechanizmy działania hałasu na organizm. Zespół z Uniwersytetu Johannesa Gutenberga w Moguncji zauważył, że hałas wywołuje m.in. zwiększenie stresu oksydacyjnego, czyli stężenia wolnych rodników i nasilenie stanów zapalnych w naczyniach krwionośnych, a przy tym powoduje wyraźne zmiany w aktywności genów w wyściełających naczynia komórkach. Niedawno, w eksperymentach na myszach badacze odkryli także kluczowe działanie enzymu o nazwie oksydaza NADPH, działającego przede wszystkim w komórkach związanych ze stanami zapalnymi. Jego eliminacja wręcz uodporniła laboratoryjne myszy na hałas – symulowany dźwięk przelatujących samolotów. Eksperymenty pokazały jednocześnie, że przy działającym enzymie, do uszkodzeń naczyń dochodziło tylko pod wpływem hałasu słyszanego nocą. Ten sam zespół wykrył też wywołane nocnym hałasem zaburzenia w pracy działającego w mózgu enzymu – neuronalnej syntazy tlenku azotu, ważnego m.in. dla uczenia się i zapamiętywania. Kolejne odkrycie dotyczyło natomiast zaburzenia komórkowego cyklu dobowego, które zdaniem naukowców może prowadzić właśnie do uszkodzeń układu krążenia, zaburzeń metabolicznych a także problemów mentalnych. Autorzy tych badań nawołują więc do działań nacelowanych na zmniejszenie wystawienia na niechciane dźwięki, szczególnie nocą.

Sposoby na hałas

Jak więc się bronić? Na pewno warto mieć na uwadze zagrożenia – to pomoże podjąć decyzje, od których zależeć może nawet długotrwała ekspozycja na jego działanie. Jeśli jest to możliwe, lepiej więc np. wybrać mieszkanie czy dom położony dalej od ruchliwej jezdni czy lotniska. Jeśli od źródeł hałasu nie można się oddalić, warto pomyśleć o środkach zaradczych. W niemałym stopniu pomóc mogą na przykład dźwiękoszczelne okna. Dobrze jest też chronić się w miejscu pracy (biurowy szum to wartość ok. 60-70 dB).

BHP w zawodach szczególnie związanych z ekspozycją na hałas to oczywiście podstawa. Lepiej jednak uważać nawet np. na pracę w biurach typu open office.

– Im dalej od źródła dźwięku, tym jego natężenie jest mniejsze. Do pewnego stopnia można się też od hałasu odgrodzić. Dobrej jakości okna mogą zredukować go nawet o ponad 30 dB, czyli dużo ( w przełożeniu na energię to ponad 1000-krotne osłabienie dźwięku). Jeżeli chodzi o warunki pracy, to już otwarte biuro naraża nas na hałas, który wymaga zwiększenia uwagi, powoduje zmęczenie, spadek wydajności i zwiększa drażliwość a nawet agresję – zwraca uwagę dr Pawlas.

Pomóc mogłyby rozwiązania systemowe. Na przykład niektóre lotniska, jak port lotniczy w Zurychu wprowadzają ograniczenia ruchu nocą. Równie ważne są też np. przepisy drogowe.

– Trzeba mieć na uwadze, że nakłady na zdrowie spowodowane działaniem hałasu są ogromne. W Niemczech m.in. obniża się prędkość samochodów na terenach  mieszkaniowych. To skuteczne działanie z punktu widzenia zagrożenia zdrowia publicznego – przekonuje ekspertka.

Źródło: www zdrowie.pap.pl

Fot. www.pixabay.com

Przeziębienie łatwiej przeczekać niż wyleczyć

Przed sezonem na przeziębienia jest więcej reklam specyfików, które mają pomóc w razie zachorowania. Najtańszym sposobem na przeziębienie jest – jak wskazują naukowcy – przeczekanie go w odpowiednich warunkach.

Przeziębienie może wywołać ponad 200 wirusów (w większości przypadków sprawcami są rhinowirusy), dlatego przechorowanie go nie chroni przed kolejnym zachorowaniem…i kolejnym. W przypadku dorosłych zdarza się to od dwa do czterech razy w roku, natomiast dzieci przed 12. rokiem życia zapadają na przeziębienie sześć do ośmiu razy w roku.

Uciążliwe objawy – ból gardła, kaszel, zatkany nos, katar, podwyższona temperatura czy kichanie kończą się po 7 – 10 dniach. Wydawałoby się, że w dobie bezprecedensowego rozwoju medycyny, sekwencjonowania genomów, drukowania narządów czy klonowania ssaków leczenie zwykłych przeziębień to błahostka – nawet bez recepty. Tymczasem belgijsko-australijskie badania przeglądowe wskazują na niewielką skuteczność większości dostępnych w aptekach, supermarketach czy dyskontach preparatów. Podobnie jak w starożytności, przeziębienie w zasadzie przechodzi samo (chyba, że pojawią się powikłania).

Przeglądu dotychczasowych (randomizowanych i kontrolowanych) badań nad skutecznością leków dokonali specjaliści z uniwersytetów w Ghent (Belgia) i Brisbane (Australia). Wyniki opublikowano na łamach pisma British Medical Journal (BMJ).

Korzyść z większości leków okazała się wątpliwa, zaś w przypadku dzieci lekarstwo bywało niekiedy groźniejsze niż choroba.

Już wcześniej (2008) U.S. Food and Drug Administration ostrzegała przed podawaniem leków przeciwkaszlowych i stosowanych przy przeziębieniu dzieciom młodszym niż 2 lata. W przypadku dzieci starszych FDA zalecała ostrożność.

Co stosować w razie przeziębienia?

Niekontrowersyjne i pomocne (także u dzieci) mogą być paracetamol oraz ibuprofen, które obniżają gorączką i łagodzą ból. Nawilżacz (ale wytwarzający chłodną mgiełkę, a nie gorącą parę) ułatwia oddychanie, zaś duża ilość wypijanych płynów pozwala uniknąć zawsze niebezpiecznego odwodnienia.

Roztwór soli w formie kropli lub sprayu może pomóc na zatkany nos (ale nie zawsze pomaga). Jednak przepłukiwanie nosa roztworem soli to metoda bezpieczna i tania (choć to, ile trzeba zapłacić w aptece za szklankę morskiej wody w ładnym opakowaniu robi wrażenie).Wypłukiwać śluz z nosa i zmniejszać uczucie zatkania można w ten sposób nawet kilka razy dziennie.

Przeziębienie warto „wyleżeć”. Nie zarażamy innych i pozwalamy organizmowi zmobilizować siły do zwalczenia choroby. Lekarze wskazują, że „przeleżenie” przeziębienia zmniejsza też ryzyko, że przerodzi się w poważniejszą infekcję – choćby dlatego, że osłabiony organizm nie jest narażony na bakterie chorobotwórcze krążące na przykład w szkole albo autobusie.

Co może bardziej zaszkodzić niż pomóc w przeziębieniu?

Wiele osób woli „coś mocniejszego” – leki zmniejszające przekrwienie i „odblokowujące” zatkane nosy. Nie są jednak odpowiednie dla niemowląt, dzieci poniżej 12 lat i kobiet w ciąży. Dorośli mogą z nich korzystać maksymalnie do siedmiu dni.

Jednak zdaniem autorów artykułu w BMJ także leki zmniejszające przekrwienie i „odblokowujące” w niewielkim stopniu wpływają na objawy przeziębienia. Za to często powodują objawy uboczne – senność, bóle głowy, problemy z żołądkiem. W dodatku zbyt długie stosowanie leków „odtykających” nos może doprowadzić do jego przewlekłego zatkania…

Leki przeciwhistaminowe o właściwościach uspokajających – na przykład difenhydramina – czasem zmniejszają wyciek z nosa i zapobiegają kichaniu częściej niż placebo, ale nosa nie odblokują. Leki zmniejszające przekrwienie (często łączone z lekami przeciwhistaminowymi i przeciwbólowymi) mogą skutecznie udrażniać nos, jednak do częstych skutków ubocznych należą senność, ból głowy czy zaburzenia żołądkowo-jelitowe.

W przypadku dzieci poniżej 6. roku życia w ogóle nie należy na własną rękę podawać leków przeciwhistaminowych ani zmniejszających przekrwienie, zaś u starszych (od 6 do 12 lat) zalecana jest ostrożność. Specjaliści podkreślają, że w przypadku dzieci taka terapia ma wątpliwą skuteczność, a wiąże się z istotnym ryzykiem. Wcześniejsze doniesienia informowały o dzieciach w wieku poniżej dwóch lat cierpiących po podaniu tych leków na drgawki czy przyspieszone bicie serca. Zdarzały się nawet zgony.

Według autorów artykułu w BMJ leki bez recepty (OTC) nie łagodzą u dzieci skutecznie objawów takich jak zatkany nos czy katar.Niewinnie wyglądające maści, które uwalniają olejki eteryczne wprawdzie często łagodzą przekrwienie i udrażniają nos, ale mogą powodować wysypkę. Syropy na kaszel hamują zaś odkrztuszanie śluzu, toteż nie są zalecane u dzieci.

Antybiotyki nie w przeziębieniu

Przede wszystkim jednak nie należy podawać przy przeziębieniu antybiotyków: pomagają tylko przeciwko infekcjom bakteryjnym,  nie w przypadku wirusowej choroby, jaką jest przeziębienie.

Jeśli chodzi o domowe sposoby, zwłaszcza w przypadku dzieci brakuje dowodów na skuteczność preparatów jeżówki purpurowej (echinacea), witaminy C, cynku, czosnku, olejku eukaliptusowego, żeń-szenia, probiotyków, miodu, donosowych kortykosteroidów, leków przeciwwirusowych czy inhalacji parą.

„Zwykle objawy przeziębienia ustępują samoistnie w ciągu 7-10 dni” – podsumowują autorzy. „Nie ma magicznych leków, które złagodziłyby jego objawy i bardzo niewiele terapii lekami bez recepty jest popartych dowodami”. (PAP)

Źródło: www. zdrowie.pap.pl

Fot. www.pixabay.com

 

Ile kilogramów przyszła mama ma przytyć w ciąży?

Prawidłowy przyrost masy ciała w czasie ciąży zależy od tego, ile przyszła mama ważyła przed zapłodnieniem. Już planując ciążę warto więc zadbać o prawidłową wagę – oszczędzi to kłopotów ze zdrowiem zarówno mamy, jak i dziecka.

Specjaliści z Instytutu Matki i Dziecka podkreślają, że dla optymalnego rozwoju płodu duże znaczenie ma zarówno prawidłowa masa ciała matki przed zapłodnieniem, jak również odpowiedni przyrost masy ciała podczas ciąży. Najczęściej wykorzystywanym wskaźnikiem wagowo-wzrostowym pozwalającym na ocenę tego, czy przyszła mama waży odpowiednio dużo, jest wskaźnik Body Mass Index, który obliczamy dzieląc wartość masy ciała wyrażoną w kilogramach przez wartość wzrostu wyrażoną w metrach i powiększoną do kwadratu.

Sprawdź, jaki jest prawidłowy wzrost masy ciała w ciąży w zależności od BMI przed zajściem w ciążę

  • BMI < 18,5 kg/m2 przed zajściem w ciążę (niedowaga) + 12,5 – 18 kg w czasie całej ciąży;
  • BMI 18,5 – 24,9 kg/m2 przed zajściem w ciążę (prawidłowa waga) + 11,5 – 16 kg w czasie całej ciąży;
  • BMI 25 – 29,9 kg/m2 przed zajściem w ciążę (nadwaga) + 7 – 11,5 kg w czasie całej ciąży;
  • BMI >30 kg/m2 przed zajściem w ciążę (otyłość) + 5 – 9 kg w czasie całej ciąży.

Eksperci zalecają, by przyszła mama dokładnie omówiła ze swoim lekarzem wszelkie kwestie związane z przybywaniem na wadze w czasie ciąży, dietą i aktywnością fizyczną. Może się okazać, że z uwagi na stan zdrowia zalecane przyrosty masy ciała będą inne niż podane wyżej. Okazuje się na przykład, że mogą one być inne dla kobiet ciężarnych z nadwagą i otyłością oraz stwierdzoną cukrzycą ciążową.

W ciąży nie wolno się odchudzać. Odchudzanie się może doprowadzić do niedożywienia płodu i mieć poważne konsekwencje dla jego rozwoju.

Dlaczego utrzymanie prawidłowego przyrostu w czasie ciąży jest ważne?

Dlatego, że daje dużo korzyści dla dziecka i matki. Natomiast za dużo kilogramów zarówno przed ciążą, jak i w jej trakcie naraża i kobietę, i dziecko, na znaczne problemy zdrowotne, w tym:

  • cukrzycę u dziecka
  • cukrzycę u matki
  • nadciśnienie u matki
  • nadmierną masę noworodka
  • otyłość matki i dziecka
  • poród przedwczesny
  • żylaki u matki
  • hemoroidy u matki.

Niedowaga i zbyt niski przyrost masy ciała matki także nie są prognostykiem dobrego zdrowia. W takiej sytuacji dziecko jest narażone na problemy z rozwojem, niską masę urodzeniową, cukrzycę i nadciśnienie w późniejszym wieku, a matka – na przedwczesny poród, anemię i problemy hormonalne.

Justyna Wojteczek (zdrowie.pap.pl)

Fot. www.pixabay.com

Eko zamiast chemii w jadłospisie

Obliczono, że w latach 90. XX wieku z pożywieniem zjadaliśmy 2 kg „chemii” rocznie. Szacuje się, że obecnie z jedzeniem dostępnym na rynku spożywamy jej nawet do 10 kg na rok! Naukowcy Uniwersytetu Newcastle przebadali żywność konwencjonalną i ekologiczną, a wyniki ich badań pokazują, że tylko w przypadku produktów organicznych, czyli eko, mamy szansę wyeliminować „chemię” z naszego jadłospisu.

Substancje chemiczne w żywności to głównie metale ciężkie, pestycydy i tzw. substancje dodatkowe powszechnie stosowane w pożywieniu.Reakcja organizmu na ich stałą obecność w diecie człowieka to złe samopoczucie, brak sił, rozdrażnienie, problemy ze snem i chronicznym zmęczeniem oraz spadek odporności, do tego nietolerancje pokarmowe, alergie i inne liczne problemy zdrowotne.
Najbardziej cierpią niemowlęta i małe dzieci, bo są w znacznie większym stopniu niż dorośli narażone na obecność zanieczyszczeń w żywności. Pozostałości środków ochrony roślin, mikotoksyny, metale, azotany czy dodatki do żywności negatywnie wpływają na dalszy rozwój dziecka. Z tego powodu szczególnie ważne jest zapewnienie niemowlętom i małym dzieciom bezpiecznej żywności najwyższej jakości. Jak dowodzą liczne badania i doświadczenia wielu krajów – to właśnie sposób i jakość żywienia człowieka w okresie prenatalnym oraz we wczesnym dzieciństwie mają kluczowy wpływ na wystąpienie chorób cywilizacyjnych w przyszłości. W Polsce stały się one tak powszechne, iż dotykają już co czwartego z nas.

Rolnictwo ekologiczne wolne od chemii

W rolnictwie ekologicznym nie używa się syntetycznych agrochemikaliów, to powrót do tradycyjnego sposobu uprawy i hodowli, kiedy na świecie nie było chemicznych wynalazków dla rolnictwa. Stosuje się naturalne metody walki z chorobami i szkodnikami roślin, wprowadza odmiany bardziej odporne, usuwa ręcznie chwasty i szuka naturalnych wrogów szkodników uprawnych. W certyfikowanej żywności ekologicznej obowiązuje też bardzo ograniczone użycie substancji dodatkowych (E). Dozwolonych jest tylko 50 dodatków pochodzenia naturalnego. Są to m.in. kwasy spożywcze (mlekowy, jabłkowy, cytrynowy, winowy), przeciwutleniacze (ekstrakt bogaty w tokoferol, kwas askorbinowy), zagęstniki (agar, karagen, guma arabska), nieliczne konserwanty (azotany i azotyny do produkcji produktów mięsnych i wędlin, ograniczone do 80 mg/kg oraz siarczyny i inne związki siarki, m.in. do win owocowych), regulatory pH i środki przeciwzbrylające.
Czy zatem regularne spożywanie żywności ekologicznej przekłada się na lepsze parametry zdrowia? W 2014 roku międzynarodowego zespołu naukowców pod kierunkiem ekspertów na Uniwersytecie w Newcastle udowodnił inny skład chemiczny żywności ekologicznej i konwencjonalnej. Wyniki ich badań pokazują, że przestawienie się na żywność organiczną jest kluczowe dla eliminowania spożycia „chemii” i lepszej kondycji zdrowotnej nas wszystkich.

Ekologiczne warzywa, owoce i zboża pod lupą naukowców

Międzynarodowy zespół badawczy pod kierunkiem prof. Carlo Leiferta z Uniwersytetu Newcastle przeanalizował 343 opublikowane badania[i] dotyczących warzyw, owoców i zbóż z upraw ekologicznych oraz konwencjonalnych. Ich analiza wykazała, że, że pod względem składu chemicznego ekożywność różni się od żywności konwencjonalnej i działa prozdrowotnie. W surowcach ekologicznych w porównaniu do konwencjonalnych stwierdzono:
  • o 48% niższą zawartość kadmu
  • o 48% niższą zawartość kadmu
  • wyższe stężenie polifenoli (o 17%); wyższą zawartość kwasów fenolowych (o 19%), flawanonów (o 69%), stylbenów (28%), flawonów (o 26%), flawonoli (50%) oraz antocyjanów (51%)
  • wyższą zawartość ksantofili, karotenoidów, w tym luteiny oraz witaminy C
  • wyższą zawartość węglowodanów ogółem oraz niższą zawartość białek, aminokwasów i błonnika
Wyniki badań pokazują, że spożywając warzywa czy owoce ekologiczne dostarczamy organizmowi więcej przeciwutleniaczy, które ze względu na działanie przeciwzapalne są ważne w profilaktyce wszystkich chorób cywilizacyjnych. Wyższa zawartość węglowodanów oraz niższa białek i aminokwasów w ekologicznej żywności roślinnej wynika z typów nawożenia, które stosuje się w obu systemach rolnych (ekologicznym i konwencjonalnym). W uprawach konwencjonalnych rośliny, mając łatwy dostęp do azotu z nawozów sztucznych, w pierwszej kolejności produkują związki zawierające właśnie ten składnik (aminokwasy, białka, peptydy). W uprawach ekologicznych, przy niższej podaży azotu, rośliny wytwarzają więcej związków zawierających węgiel takich, jak skrobia, celuloza, związki fenolowe, witaminy.

Badania mleka i mięsa z eko hodowli

W kolejnej analizie międzynarodowy zespół ekspertów z Uniwersytetu w Newcastle w Wielkiej Brytanii poddał przeglądowi 196 publikacji naukowych na temat mleka i 67 publikacji na temat mięsa. [ii] Analizując dane stwierdzili oni wyraźne różnice między ekologicznym a konwencjonalnym mlekiem i mięsem, szczególnie pod względem zawartości kwasów tłuszczowych, a także niektórych składników mineralnych i przeciwutleniaczy. Kluczowe wnioski z analizy:
  • mleko i mięso ekologiczne zawierają około 50% więcej NNKT omega-3 niż mleko i mięso rolnictwa konwencjonalnego
  • ekologiczne mięso charakteryzuje się nieco mniejszą zawartością dwóch nasyconych kwasów tłuszczowych (mirystynowego i palmitynowego), których spożywanie wiąże się ze zwiększonym ryzykiem zachorowania na choroby układu sercowo-naczyniowego
  • mleko ekologiczne zawiera o 40% więcej sprzężonego kwasu linolowego (CLA)
  • mleko ekologiczne zawiera nieco więcej żelaza, witaminy E i niektórych karotenoidów
  • mleko konwencjonalne zawiera o 74 % więcej jodu, a także nieznacznie więcej selenu
Zwiększone spożycie kwasów omega-3 sprzyja profilaktyce zachorowań na choroby układu sercowo-naczyniowego, poprawą rozwoju i funkcjonowania układu nerwowego, a także lepsze działanie układu odpornościowego.

Co nam szkodzi?

Uprzemysłowienie świata, rosnąca liczba ludności i konsumpcyjny model życia stworzyły zapotrzebowanie na produkowanie więcej żywności, szybciej i taniej. W tym celu  w rolnictwie zaczęto stosować agrochemikalia. Miały zapewnić większy i pewniejszy plon, wymagający mniejszych nakładów pracy, tańszym kosztem dla rolnika i w efekcie po niższej cenie dla odbiorcy. Wiele środków chemicznych, które niegdyś powszechnie stosowano w rolnictwie, jak niesławny owadobójczy DDT, dzisiaj jest zakazanych z uwagi na ich potwierdzone działanie toksyczne i chorobotwórcze. Nadal jednak w tradycyjnym rolnictwie mamy do czynienia z wieloma substancjami, które są szkodliwe dla zdrowia człowieka.
Metale ciężkie
Kadm, ołów, rtęć i cyna są najgroźniejsze dla zdrowia. Ich obecność w żywności wynika z zanieczyszczenia środowiska. Przemysłowe pyły opadają i wnikają do korzeni roślin i gleby. Do tego nieracjonalne stosowanie nawozów sztucznych, odpadów ściekowych i przemysłowych używanych do nawożenia gleb i spływy z dróg dodatkowo skażają  glebę i rośliny. Metale nie ulegają biodegradacji. Spożyte z pożywieniem są kumulowane w organizmie człowieka. Kadm i rtęć głównie w nerkach i wątrobie, natomiast ołów gromadzi się w układzie kostnym. Często stwierdza się także kumulację metali w mózgu, trzustce, tarczycy i mięśniach. To może prowadzić do zmian histopatologicznych, atrofii i zmian nowotworowych oraz zmian w ośrodkowym układzie nerwowym.
Pestycydy
To cała grupa chemicznych środków niszczących szkodniki w rolnictwie: grzyby, owady i chwasty. Rocznie na europejskich polach stosuje się ponad 45 tys. ton pestycydów, które przenikają także do środowiska wodnego. Stosowanie syntetycznych pestycydów w produkcji żywności trwa od  kilkudziesięciu lat i do końca nie wiadomo, jakie będą długofalowe skutki ich metabolizowania przez organizm ludzki. Jednak znane już dzisiaj powikłania zdrowotne wywołane pozostałościami pestycydów w produktach żywnościowych są wystarczająco przerażające. To zmiany nowotworowe, mutacje genetyczne, uszkodzenia układu odpornościowego, zaburzenia hormonalne, choroby układu oddechowego, trawiennego, limfatycznego, choroby skórne. Niektóre pestycydy pokonują barierę łożyska, przenikając do płodu z krwią matki. Zwiększa się przez to ryzyko poronień i przedwczesnych porodów. U dzieci pozostałości pestycydów w żywności powodują wielorakie upośledzenia w rozwoju, wady wrodzone oraz upośledzenie rozwoju intelektualnego i pamięci.
Substancje dodatkowe do żywności 
Substancje dodatkowe do żywności (E) są obecnie powszechnie stosowane przy jej produkcji. Ich główną rolą jest zapewnienie bezpieczeństwa mikrobiologicznego produktu i wydłużenie okresu jego przydatności do spożycia. Dopuszczonych do stosowania jest około 330 substancji dodatkowych: barwniki, substancje słodzące, emulgatory, kwasy, przeciwutleniacze, regulatory kwasowości, skrobie modyfikowane, stabilizatory, polepszacze oraz substancje o różnych funkcjach: glazurujące, konserwujące, przeciwzbrylające, spulchniające, utrzymujące wilgotność, wiążące, wypełniające, zagęszczające i wzmacniacze smaku itd.
Do grupy konsumentów wrażliwych na takie dodatki należą niemowlęta, małe dzieci, kobiety w ciąży i matki karmiące piersią. Dlatego w żywności przeznaczonej dla niemowląt wolno stosować tylko związki wzbogacające, m.in. witaminy i składniki mineralne oraz kilka dodatków, w tym substancje zagęszczające, m.in.: guma guar, guma ksantanowa, pektyna.  Powszechne w żywności konserwanty i barwniki są szkodliwe dla dzieci, bo przyczyniają się do rozwoju alergii i nietolerancji pokarmowych, a także nadpopudliwości i ADHD.
Źródło: materiał prasowy
Fot. www.pixabay.com

Jak zwalczyć lenistwo i zacząć ćwiczyć

Jeśli w Twojej szufladzie leży nieużywana karta do klubu fitness, ten tekst jest dla Ciebie. Nie miej wyrzutów sumienia: ewolucyjnie jesteśmy zaprogramowani na lenistwo i nie tak łatwo zmotywować się do aktywności fizycznej.

„Ruch to zdrowie”, „Bieganie jest fajne”, „Dobrze być w formie”. Te i podobne hasła atakują nas każdego dnia ze wszystkich stron. Trudno znaleźć osobę, która podważałaby sens aktywności fizycznej. A jednak statystyki związane z liczbą osób aktywnych fizycznie w stopniu wystarczającym do zachowania zdrowia jakoś nie szybują dramatycznie w górę. Zjawisko to, polegające na tym, że im więcej dostajemy zachęt związanych ze sportem, tym mniej się ruszamy, naukowcy nazywają „paradoksem aktywności fizycznej”.

Bliżej tej kwestii postanowił się przyjrzeć zespół dr Matthieu Boisgontiera z University of British Columbia. Jego eksperyment dodał argumentów na poparcie tezy, że jesteśmy ewolucyjnie bardziej przystosowani do oszczędzania energii niż jej nadmiernego wydatkowania.

Uczeni posadzili 29 zdrowych ochotników przed monitorami i dali im możliwość poruszania komputerowym awatarem. Na ekranie znajdowały się obrazki przedstawiające ludziki aktywne fizycznie (np. jeżdżące na rowerze) albo nie (np. leżące w hamaku).  Postacie te były w różnej kolejności podświetlane, a zadaniem ochotników było przesuwanie awatara tak szybko jak jest możliwe w kierunku postaci aktywnych fizycznie oraz jak najszybsze odsuwanie go od postaci nieaktywnych. Potem badanych poproszono o odwrócenie działania: mieli odsuwać się od postaci aktywnych, a przysuwać do tych nieaktywnych. W trakcie eksperymentu aktywność mózgu ochotników była rejestrowana za pomocą EEG.

Co do zasady uczestnicy byli szybsi w przesuwaniu swojego awatara w kierunku obrazków przedstawiających aktywność i odsuwaniu się od postaci nieaktywnych. Jednak okazało się, że w trakcie odsuwania się od obrazków leniuchujących ludzików mózg musiał się ciężej napracować.

–  Wiedzieliśmy z wcześniejszych badań, że ludzie są szybsi w unikaniu bezczynności i skłanianiu się do aktywności fizycznej. Ekscytującą nowością, którą wykazał nasz eksperyment jest to, że to unikanie braku aktywności ma swój koszt, czyli bardziej angażuje zasoby mózgu. Sugeruje to, że nasz mózg jest z natury bardziej przywiązany do zachowań „stacjonarnych” – mówi dr Boisgontier.

Według uczonego korzeni tego stanu rzeczy należy upatrywać w uwarunkowaniach ewolucyjnych.

– Oszczędzanie energii było niezbędne dla ludzkiego przetrwania. Dzięki temu byliśmy bardziej efektywni w poszukiwaniach pożywienia i schronienia, walce o seksualnych partnerów oraz unikaniu drapieżników – tłumaczy dr Boisgontier.

Kilka sposobów na przezwyciężenie lenistwa    

Ewolucyjne przystosowanie można jednak skutecznie zwalczyć.

Zasada 1 – Najpierw warto przyjrzeć się swojej motywacji oraz bilansowi zysków i strat.

– Pytanie, na które każdy z nas powinien sobie odpowiedzieć, brzmi: „Dlaczego powinienem się ruszać?” Bo jeśli mam to robić tylko dlatego, że piszą o tym gazety i wszyscy moi znajomi biegają maratony, to jest duża szansa, że się nie ruszę – mówi dr Parzelski.

Zwłaszcza, że wbrew pozorom, otoczenie nie sprzyja nadmiernemu ruchowi.

– Współczesny świat coraz bardziej nam utrudnia, zwłaszcza w dużych miastach, ruszanie się. Jest tak wiele pokus, możliwości spędzania czasu nieaktywnego, że strasznie trzeba się napracować, żeby się ruszyć – mówi dr Dariusz Parzelski, psycholog sportu z Katedry Psychologii Zdrowia Uniwersytetu SWPS.

Zasada 2 – Bez przymusu

Zmuszanie się do czegokolwiek nie przynosi żadnych rezultatów i jest działaniem krótkoterminowym.

– Jeśli mamy się zmuszać, może warto się zastanowić, co jest nie tak z naszą motywacją. I udać się pod odpowiedni adres, by przepracować jakiś wątek, bo może nie chodzi tylko o aktywność, ale też i inne rzeczy w naszym życiu, na przykład związane z dietą – wyjaśnia dr Parzelski.

Dlaczego warto się ruszać?

Efektów prozdrowotnych aktywności fizycznej jest bardzo dużo. Jeśli ruch nie jest wyczerpujący (a wielu psychologów coraz częściej obserwuje uzależnienie od aktywności) ma same prozdrowotne właściwości. Poprawia krążenie, pracę układu oddechowego, kostno-szkieletowego i mięśniowego. To wpływa na nasza psychikę. Lepsze krążenie wpływa pozytywnie na nasze procesy poznawcze, zapamiętywanie, przetwarzanie informacji. Poprawia się nastrój.

Zasada 3 – Przygotować się na to i zaakceptować, że ruch to nie tylko wysiłek fizyczny. Potrzebny jest na to także czas.

Pomoże świadomość, że każda z aktywności wymaga wysiłku – nie tylko fizycznego. Tracimy sporo szans na zmianę, jeśli nie zaakceptujemy faktu, że trzeba znaleźć na ruch czas, co może wymagać przełamania dotychczasowej rutyny.

Zasada 4 – Zmiany zaczynajmy stopniowo i lepiej się przygotować, że korzyści nie odczujemy od razu.

Często idąc pierwszy raz na jakieś sportowe zajęcia mocno dajemy sobie w kość.  W efekcie wkrótce mięśnie bolą, a my czujemy się słabsi. Nic dziwnego, że wówczas nasuwają się myśli, że aktywność fizyczna nie pomaga.
– Błędem popełnianym bardzo często przez osoby rozpoczynające ćwiczenia jest oczekiwanie natychmiastowych efektów. Jak po jakimś proszku na ból głowy – mówi dr Parzelski.

Psycholog zwraca uwagę, że ta niecierpliwość, oczekiwanie natychmiastowych efektów, jest cechą wielu młodych osób: czasem ważniejsze jest dla nich pokazanie się w mediach społecznościowych w drogim stroju sportowym, niż prawdziwa aktywność. A tymczasem najważniejsza jest świadomość: po co to wszystko robimy.

– Rzucamy się na dyscypliny, które nam do końca nie odpowiadają, albo podejmujemy wyzwania, będące  ponad nasze siły, na przykład zbyt intensywne ćwiczenia cztery razy w tygodniu. Brakuje w tym świadomości. Każdy powinien wiedzieć, ile trenować, jak trenować i jak wygląda regeneracja ciała po treningu – mówi dr Parzelski. Jeśli nie mamy tej świadomości, nie szukamy odpowiedniej wiedzy, a to prowadzi do przeciążeń, kontuzji zniechęceń. I spotykamy się potem ze zdaniem: „Próbowałem tego, to nie działa”.

Zasada 5 – Warto przetestować różne aktywności, by wybrać tę, która nam pasuje. Pamiętajmy, że pomogą znajomi

Według psychologa sportu nie jest dobrym pomysłem wykupienie od raz rocznego karnetu na siłownię. Lepiej zacząć od zajęć warsztatowych na siłowni, spróbować ćwiczeń rozciągających, wybrać się na rower. Grupowe wsparcie jest silnym motywatorem, dlatego warto się umówić ze znajomymi i spróbować tego, co oni ćwiczą.

– Jeśli  mamy grupę osób lub osobę, z którą możemy się spotkać, pojawia się aspekt towarzyski, który ma ogromne znaczenie. Tak buduje się nasze poczucie przynależności. – dodaje dr Parzelski.

Przypomina, że naczelną zasadą jest ta, iż ruszamy się, bo daje nam to przyjemność. Efekty zdrowotne niepostrzeżenie przyjdą za jakiś czas.

Kiedy nic nie działa

Jeśli wciąż nie mamy energii na ćwiczenia, trzeba się zastanowić, dlaczego. Może za dużo pracujemy, może mamy zbyt niski poziom witaminy D3 w organizmie, możemy mamy depresję. Warto to przedyskutować także ze swoim lekarzem.

Anna Piotrowska, zdrowie.pap.pl

Fot. www.pixabay.com

Przed chorobami uciekaj na własnych nogach

Aktywność fizyczna zapobiega wielu chorobom, a część z nich nawet leczy. Nie trzeba jednak chodzić na siłownię albo biegać w maratonach, żeby zyskać dobrą kondycję i wzmocnić zdrowie. Wystarczy spacerować: 30 minut dziennie.

Eksperci Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) po raz kolejny biją na alarm w sprawie niedostatecznej ilości ruchu wśród współczesnych mieszkańców ziemi. Z najnowszych, globalnych szacunków epidemiologicznych (The Lancet Global Health) wynika, że nieaktywnych fizycznie jest aż 28 proc. wszystkich dorosłych ludzi. Oznacza to, że ponad jedna czwarta dorosłej populacji świata, a w krajach rozwiniętych nawet 37 proc., nie realizuje minimalnej, zalecanej przez WHO dawki ruchu, która wynosi niespełna 150 minut umiarkowanego lub 75 minut intensywnego wysiłku fizycznego na tydzień.

Konsekwencje niedostatecznej aktywności fizycznej z punktu widzenia ludzkiego zdrowia są tak bardzo dotkliwe, że o siedzącym trybie życia coraz częściej mówi się – „siedzenie to nowe palenie”. Eksperci przekonują, że statystycznie rzecz biorąc, 1 godzina siedzenia skraca życie średnio aż o 21 minut, podczas gdy jeden wypalony papieros „tylko” o 11 minut.

Eksperci WHO ostrzegają, że brak aktywności fizycznej skutkuje m.in. zwiększonym ryzykiem rozwoju chorób sercowo-naczyniowych, otyłości, kilku rodzajów raka, cukrzycy, a nawet problemów ze zdrowiem psychicznym.

Zdrowie na wyciągnięcie ręki

Na szczęście, wbrew pozorom, aby zmniejszyć to ryzyko i móc cieszyć się licznymi, nie tylko zdrowotnymi korzyściami wynikającymi z ruchu, nie trzeba wcale wyciskać z siebie siódmych potów.

Wystarczy do tego niespełna 30 minut spacerowania dziennie – przekonują eksperci międzynarodowej organizacji Exercise is Medicine, która promuje aktywność fizyczną (tzw. fitness medyczny) już w kilkudziesięciu krajach świata (w tym także w Polsce).

Co możesz zyskać dzięki 30 minutom spaceru dziennie

Oto niektóre, przykładowe korzyści:

  • Chroni nasze serce: 30 minut marszu dziennie zmniejsza ryzyko śmierci z powodu chorób serca o 35 proc. Wystarczy przejść 1,5 km. Im szybciej, tym lepiej.
  • Chroni przed cukrzycą: 30 minut marszu dziennie zmniejsza ryzyko cukrzycy o 30 proc., a u osób chorujących na cukrzycę spacerowanie po posiłkach znacznie poprawia przebieg choroby.
  • Obniża ciśnienie krwi: 30 minut marszu dziennie obniża ciśnienie tętnicze krwi średnio o 5-11 mmHg (skurczowe) i 3-8 mmHg (rozkurczowe).
  • Chroni przed upadkami i złamaniami kości: badania wykazały, że kobiety, które codziennie spacerują przez 35 minut, mają o 41 proc. mniejsze ryzyko złamania szyjki kości udowej, w porównaniu do kobiet prowadzących siedzący tryb życia (dzięki silniejszym mięśniom i lepszej równowadze).
  • Chroni przed rakiem piersi: z badań wynika, że kobiety, które chodzą co najmniej 7 godzin tygodniowo mają mniejsze o 14 proc. ryzyko zachorowania na raka piersi niż kobiety chodzące mniej niż 3 godziny na tydzień. Ponadto w trakcie leczenia raka piersi spacerowanie zmniejsza objawy uboczne terapii!

Recepta na zdrowy ruch: jak szybko należy spacerować?

Na tym oczywiście nie koniec potencjalnych korzyści jakie daje zwykłe spacerowanie. Na liście benefitów są jeszcze m.in.: zmniejszenie apetytu na słodycze, poprawa koncentracji i kreatywności, poprawa nastroju, poprawa jakości snu oraz wydłużenie życia.

– Optymalne tempo maszerowania wynosi około 100 kroków na minutę – podpowiada Anna Plucik-Mrożek, lekarka, która reprezentuje polską filię organizacji Exercise is Medicine.

Jeśli jednak twój stan zdrowia na to nie pozwala, to wiedz, że korzyści zdrowotne odniesiesz również z wolniejszego tempa spacerowania, zwłaszcza gdy będziesz wędrować po terenach zielonych, gdzie można oddychać świeżym powietrzem.

Rekord Polski w równoczesnym spacerowaniu

W tym kontekście warto dodać, że już 29 września, w dziesięciu miastach Polski (Sopot, Malbork, Ciechocinek, Żyrardów, Skierniewice, Kraśnik, Sandomierz, Chrzanów, Oświęcim, Świerklaniec) odbędzie się akcja „Spacer po zdrowie – zaproś swojego lekarza”. W ramach tej akcji, w samo południe, wszyscy chętni będą mogli wziąć udział we wspólnym 30-minutowym spacerze. W ten sposób ma zostać pobity rekord Polski w jednoczesnym spacerowaniu.

Akcja, której celem jest aktywna promocja tej właśnie formy aktywności fizycznej, organizowana jest przez klub fitness o nazwie Perła Wellness, w ramach Narodowego Programu Zdrowia (NPZ) na lata 2016-2020.

Wiktor Szczepaniak (zdrowie.pap.pl)

Fot. www.pixabay.com

 

Niewielkie, lecz częste urazy głowy mogą być groźne

Wielokrotne odbijanie piłki głową może powodować dające się wykryć zmiany w mózgu i pogorszenie sprawności umysłowej. Sportowcy narażeni na uderzenia w głowę powinni zachować rozsądek i odpowiednio się zabezpieczyć.

Mózgi kobiet są pięciokrotnie bardziej podatne na uszkodzenia w czasie odbijania piłki głową niż mężczyzn – wskazało badanie opublikowane niedawno na łamach pisma „Radiology”. Jego autorzy, naukowcy z Albert Einstein College of Medicine z pomocą nowoczesnych technik obrazowania przyjrzeli się mózgom 49 kobiet i takiej samej liczbie mózgów mężczyzn amatorsko grających w piłkę nożną. Wykryte uszkodzenia miały charakter subkliniczny, tzn. nie dawały zauważalnych objawów, jednak zdaniem naukowców, uzyskane wyniki to powód do zastanowienia. Wcześniej, ten sam zespół przeprowadził inne badania z równie niepokojącymi rezultatami.

Ujawniły one, że częste „główki” mogą prowadzić do objawów przypominających wstrząśnienia mózgu  – bólu, zawrotów głowy i dezorientacji. Badacze wykrywali też podobne jak przy wstrząśnieniu mózgu zmiany w istocie białej (część mózgu) oraz niewielkie pogorszenie funkcji poznawczych. Autorzy tych odkryć twierdzą nawet, że gorsza sprawność umysłowa wynika w większym stopniu z „główkowania” niż z niezamierzonych uderzeń w głowę np. w trakcie kolizji z innymi zawodnikami.

Piłka nożna nie aż tak bezpieczna?

Subtelne, trudne do zauważenia na co dzień rezultaty urazów głowy mogą mieć różny charakter, co pokazało np. badanie zespołu z University of Delaware. W czasie prowadzonej w laboratoryjnych warunkach, dokładnej obserwacji działania zmysłu równowagi ochotników rekreacyjnie grających w piłkę nożną, okazało się, że duża liczba „główek” wiązała się z niewielkimi zaburzeniami równowagi.

– Według znanych mi badań piłka nożna może się wiązać przede wszystkim z uderzeniami w głowę przy kolizjach z innymi zawodnikami. Z drugiej jednak strony piłka często porusza się z olbrzymią prędkością i przy uderzeniu w głowę pojawiają się duże przeciążenia – wyjaśnia dr Anna Filipek – Gliszczyńska, specjalista neurolog w Poradni Pozapiramidowej i Psychogeriatrycznej Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie.

Przed dwoma laty naukowcy z brazylijskiego Uniwersytetu Federalnego w Minas Gerais przeanalizowali literaturę naukową na temat wpływu odbijania piłki głową na strukturę oraz działanie mózgu. Badania rzeczywiście wskazują na powiązanie między „główkami” a zmianami w obrazie mózgu, ale ten temat badany jest dopiero od niedawna i na razie można mówić jedynie o wstępnych wynikach – twierdzą naukowcy. Niektóre z prac sugerują też, że uderzenia w głowę poniżej progu wstrząśnienia, m.in. odbijanie głową piłki mogą pogarszać zdolności poznawcze. Jednak inne badania nie potwierdziły tych wyników.

– Temat konsekwencji pojawiających się przy uprawianiu sportu urazów głowy, szczególnie tych powtarzających się, staje się coraz popularniejszy. Dotyczy to jednak przede wszystkim sportowców zawodowych. Niektóre dyscypliny szczególnie narażają na takie urazy. Można tutaj wymienić np. boks czy kick-boxing, inne sporty walki, futbol amerykański, rugby, hokej – mówi dr Filipek – Gliszczyńska.

Chroniczna encefalopatia pourazowa – poważne zaburzenie

Wśród sportowców jedne z największych obaw budzi chroniczna encefalopatia pourazowa (CTE – chronic traumatic encephalopathy). Po raz pierwszy zidentyfikowano ją u bokserów, później grupę ryzyka rozszerzono o atletów innych dyscyplin. W schorzeniu tym pojawiają się wywołane uszkodzeniami mózgu problemy z pamięcią, koordynacją, mową, a nawet zmiany w zachowaniu i osobowości. Do jej skutków można zaliczyć tzw. zespół parkinsonowski czy szybsze ujawnienie się symptomów chorób pierwotnie neurozwyrodnieniowych jak np. otępienia typu alzheimerowskiego. – Uważa się, że CTE może powstać w wyniku powtarzających się wstrząśnień mózgu, choć coraz częściej mówi się też o urazach, które nie dają pełnych objawów wstrząśnienia – podkreśla dr Filipek – Gliszczyńska.

Niektórzy badacze twierdzą jednak, że schorzenie to występuje raczej marginalnie. Należy do nich prof. Joseph C. Maroon z University of Pittsburgh, który ze swoim zespołem przeprowadził analizę wszystkich potwierdzonych przypadków choroby opisanych w publikacjach medycznych, od pierwszego takiego przypadku z 1954 r. aż do roku 2013. Badacze znaleźli zaledwie 153 przypadki – u byłych bokserów, zawodniku futbolu, wrestlingu, hokeistów, także weteranów wojskowych oraz ofiar innego rodzaju urazów głowy. Większość – 86 proc. stanowili bokserzy i futboliści.

Tymczasem, jak podkreślają naukowcy, osób narażonych na urazy głowy są miliony. Wyjaśniają jednocześnie, że określenie zachorowalności wymagałoby trwającego kilka dekad badania z udziałem tysięcy osób i przy obecnie dostępnych informacjach nie jest to w ogóle możliwe. W wywiadzie dla NFL Total Access, prof. Maroon, (związany zawodowo z drużyną futbolową Pittsburgh Steelers i organizacją World Wrestling Entertainment) stwierdził, że problem CTE jest „przesadzony” i że to „rzadkie zjawisko”.

Do innych wniosków doszli badacze z Mayo Clinic, którzy pośmiertnie przebadali mózgi 66 mężczyzn z udokumentowanymi amatorskimi treningami sportów kontaktowych w wieku młodzieńczym i we wczesnej dorosłości. Objawy CTE znaleźli aż w prawie 1/3 mózgów. Dla porównania wszystkie ze 198 mózgów osób nie uprawiających takich sportów były wolne od symptomów schorzenia. – Badań na ten temat nadal jest niewiele, a wyniki nie są jednoznaczne. Wydaje się jednak, że najbardziej wiarygodne są te, które wykonuje się dopiero w czasie badania sekcyjnego mózgu, i które pozwala na uwidocznienie zmian na poziomie komórkowym – twierdzi dr Filipek – Gliszczyńska.

Jeden sezon daje zmiany w mózgu

Badanie zespołu z McMaster University sugeruje natomiast, że nie potrzeba wieloletniej kariery, aby odczuć potencjalnie groźne skutki kontaktowej rywalizacji. Naukowcy przez kilka miesięcy obserwowali sportowców różnych dyscyplin, w których często dochodzi do uderzeń w głowę, w tym futbolu i rugby. W pierwszej części badania sprawdzającej wpływ wstrząśnienia mózgu na sprawność umysłową, gracze, którzy do go doświadczyli, gorzej radzili sobie w testach sprawdzających zdolności intelektualne. Amatorów tego typu sportów mogą jednak bardziej interesować rezultaty drugiego etapu projektu. Okazało się w nim bowiem, że nawet osoby, które nie doznały wyraźnego urazu, miały gorsze wyniki w testach w środku sportowego sezonu niż przed jego rozpoczęciem. Szczęśliwie, po miesiącu przerwy od gry, wracały one do normy.

Z kolei badacze z Wake Forest School of Medicine przeprowadzili badania z udziałem niewielkich grup dzieci i młodzieży, które pokazały, że już jeden sezon gry w futbol powoduje możliwe do wykrycia czułymi metodami zmiany w mózgach. Jeden z takich projektów z udziałem 16-18 latków wskazał, że częste uderzenia, nawet nieprowadzące do wstrząśnienia mózgu wiążą się z wykrywalnymi zmianami w istocie białej. To dopiero wstępne badania i jak zaznaczają naukowcy, nie wiadomo czy wykryte reakcje mogą powodować trwałe negatywne efekty. – Krótkotrwałe skutki mogą często towarzyszyć różnego rodzaju urazom, nawet tym słabszym niż wywołujące np. wstrząśnienie mózgu. Niestety nie wiadomo jeszcze dokładnie, jak takie zdarzenia oddziałują na zdrowie w długiej perspektywie – ostrzega dr Filipek – Gliszczyńska.

Co więc robić? – Przede wszystkim trzeba postawić na rozsądek i rozwagę. Odbijanie piłki głową wymaga odpowiedniego treningu. Szczególnie w przypadku dzieci ważne jest więc, aby zajęcia sportowe prowadził kompetentny trener. Duże znaczenie ma też odpowiedni sprzęt, np. kask w hokeju czy futbolu amerykańskim” – dodaje lekarka.

Marek Matacz (dla zdrowie.pap.pl)

Fot. www.pixabay.com

Jak uprawiać lepszy seks? Po pierwsze bezpieczeństwo i kontrola

Jaki efekt przyjmowania tabletek antykoncepcyjnych najbardziej wpływa na poprawę jakości życia seksualnego kobiet? Wydawać by się mogło, że jest to wysoka skuteczność antykoncepcyjna. Jednak okazuje się, że kobiety postrzegają tabletki antykoncepcyjne znacznie szerzej niż tylko jako sposób na zapobieganie nieplanowanej w danym momencie ciąży. W badaniu OmniPBS, przeprowadzonym w ramach kampanii „Antykoncepcja szyta na miarę”, 67 procent* kobiet wskazało na poczucie bezpieczeństwa, które dają pigułki, 62 procent na poczucie kontroli, a dopiero 47 procent na wysoką skuteczność antykoncepcyjną.

Stała ochrona=bezpieczeństwo i kontrola

Doustna antykoncepcja hormonalna prawidłowo i regularnie przyjmowana zapewnia stałą ochronę antykoncepcyjną. Również jej skuteczność jest bardzo wysoka – między 0,2 a 0,5 według wskaźnika Pearla, co plasuje ją wśród najbardziej efektywnych dostępnych form antykoncepcji. Tak wysoką skuteczność zapewniają nawet tabletki z ultraniską dawką hormonów. Pigułki dają także kobietom poczucie kontroli nad swoją przyszłością – mogą zaplanować macierzyństwo w czasie, który jest dla nich najbardziej odpowiedni. Zapewnia im to uczucie bezpieczeństwa i decyzyjności w kwestii własnego życia. Te czynniki sprawiają, że seks nie jest powodem do obaw, a staje się przyjemnym elementem życia, który zapewnia im radość oraz bliskość z partnerem.

Dla kogo najważniejsze jest poczucie bezpieczeństwa i kontroli?

Poczucie bezpieczeństwa i kontroli jest bardzo ważne dla kobiet w każdym wieku. Jednak najczęściej wskazują na nie panie w związkach formalnych, które już mają dzieci. Poczucie bezpieczeństwa jest postrzegane jako najważniejsze dla 73 procent mam i dla 55 procent kobiet, które dzieci jeszcze nie mają. Ta zależność staje się tym silniejsza, im większa jest liczba osób w rodzinie. Związane z tym, że stosowanie antykoncepcji przez kobiety posiadające liczną rodzinę, pozwala im uprawiać seks bez obaw o nieplanowaną w danym momencie ciążę. Wskazania na poczucie bezpieczeństwa i kontroli rosną również wraz z poziomem wykształcenia. Na poczucie kontroli wskazało 50 procent kobiet z wykształceniem podstawowym i 64 procent z wyższym. Co ciekawe, w przypadku poczucia bezpieczeństwa i miejsca zamieszkania – zależność jest odwrotna. Im większe miasto tym mniej wskazań na ten właśnie efekt tabletek antykoncepcyjnych.
Jaki efekt przyjmowania tabletek antykoncepcyjnych według Pani najbardziej wpływa na poprawę jakości życia seksualnego kobiet.jpg

Co sprzyja udanemu życiu seksualnemu?

Kolejnym najczęściej wskazywanym efektem tabletek antykoncepcyjnych, który wpływa na poprawę życia seksualnego po poczuciu bezpieczeństwa i kontroli oraz skuteczności jest poprawa samopoczucia. Na ten czynnik wskazało 32 procent kobiet. Warto wspomnieć, że na poprawę samopoczucia, którą zapewniają tabletki najczęściej wskazywały… wdowy. A czy faktycznie tabletki mogą wpływać na nasz nastrój? Tak! Zwłaszcza te, które zawierają w swoim składzie octan chlormadinonu. Ten hormon może pośrednio wpływać na produkcję endorfin, co ma zapewnić utrzymanie libido na stabilnym poziomie oraz wpływać pozytywnie na samopoczucie. Jakie są inne czynniki, które mogą pozytywnie wpływać na życie seksualne kobiet? 29 procent respondentek zaznaczyło możliwość większej spontaniczności, a 11 procent zwiększenie libido. Prawie co 5. kobieta wskazała także na lepszy wygląd, czyli poprawę dzięki tabletkom kondycji skóry i włosów. Wiedza na temat takich pozaantykoncepcyjnych właściwości pigułek jest najwyższa wśród pań z wykształceniem wyższym – 27 procent.
Bezpieczeństwo i kontrola, wysoka skuteczność antykoncepcyjna, lepsze samopoczucie, ładniejszy wygląd, większy luz i spokój – wszystkie te czynniki poprawiają jakość życia seksualnego kobiet i zapewniają im nieskrępowaną radość z seksu. Dzięki doustnej antykoncepcji nie trzeba hamować pożądania i łatwiej jest reagować na to, co podpowiadają nam zmysły. By cieszyć się udanym i bezstresowym seksem, wystarczy pamiętać tylko o jednym: żeby przyjąć tabletkę każdego dnia o stałej porze.
Źródło: materiał prasowy
Fot. www.pixabay.com

Dieta i aktywność fizyczna w aktywnej fazie leczenia raka

Czasy, gdy pacjentom w trakcie leczenia onkologicznego zalecano leżenie w łóżku dawno minęły – mówią zgodnie lekarze …

COVID-19 obecnie: czy będą nowe szczepionki?

Firmy pracują nad preparatami przeciwko nowym wariantom koronawirusa. Według FDA mają one uwzględniać nowe typu szczepu …

Apetyt na kawę służy zdrowej starości

Co piąty mieszkaniec Unii Europejskiej ma 65 lat i więcej. Oznacza to, że niemal 100 milinów ludzi na naszym kontynencie …